Raczej nie. Co w takim razie jest bariera dla wzrostów, mimo najniższego od kilkudziesięciu lat pogłowia? Przede wszystkim wydaje się, że zasobność naszych portfeli. Ostrożnie podchodzimy do zakupów, co ma swoje odzwierciedlenie ze strony sieci detalicznych.

Zamówienia są tak niewielkie, że firmy mięsne pracują zaledwie na „pół gwizdka”. I podnosić cen tuczników nie mogą, bo odbiorcy mięsa i gotowych wyrobów – w większości super i hipermarkety – nigdy na podwyżki zgodzić się nie chcą.

Nie bez znaczenia jest tez import. Korzystny kurs wspólnej waluty europejskiej wobec złotego zachęca do zakupów. Zakłady posiłkują się więc towarem zza zachodniej granicy. To już nie tylko zapewniona ciągłość produkcji, ale i nieporównywalna do krajowej jakość.

Wydaje się, że nie bez znaczenia są także duże podwyżki cen tuczników, jakie obserwowaliśmy na początku roku. Rynek nie jest w stanie udźwignąć większych. Teraz w punktach skupu hodowcy najczęściej mogą liczyć na 4,60 – 4,80 złotego za kilogram. Takie stawki obowiązują przy rozliczaniu się za żywą wagę.

W klasyfikacji poubojowej podstawowa klasa „R”, od której naliczane są pozostałe, wyceniana jest na blisko 5,80 do 6,10 zł za kilogram. Najwyższe klasy „S” i „E” kosztują od 6,30 do 6,60 zł.

A na krajowych targowiskach spadki. Co prawda przeceny nie są zbyt wyraźne, bo rzędu 10 złotych za parę prosiąt, ale jednak pokazują ogólną tendencję na rynku. Najniższe ceny na Mazowszu i Podlasiu. Tu stawki zaczynają się od 280 złotych za parę prosiąt. Najdrożej, już tradycyjnie w Małopolsce. Ranking zamyka 500 złotych.

Źródło: Farmer.pl