- Przy tak niskich cenach branża rolnicza zaciągnie hamulec awaryjny.
- Rentowność już jest na granicy.
Czarny scenariusz
Na naszych oczach dzieje się najgorszy scenariusz. Spadki cen pszenicy są rekordowe - w stosunku do żniw nawet 35% w zależności od regionu. Niekontrolowany w pełni napływ surowca z Ukrainy jest zapewne jedną z głównych przyczyn takich spadków. Do firm skupowych napływa wiele ofert na towar zza wschodnie granicy. Tak więc gdzie jakakolwiek kontrola przepływu zbóż? Teoretycznie jest, w praktyce chyba nie działa.
Ceny pszenicy. Hamulec dla całej branży
W Polsce południowo - zachodniej ceny w ciągu ostatniego tygodnia spadły o 150 - 200 zł/t. We wschodnich regionach sytuacja wyglądała bardzo słabo od strony cenowej już wcześniej. Gdybyśmy porównali ceny rok do roku - przed rokiem te same punkty oferowały za konsumpcję nawet ponad 1600 zł/t. To już historia, nie ma sensu wracać do tematu. Ale też musimy głośno mówić, że sytuacja w tej chwili zbliża się, a nawet już zbliżyła, do bardzo niebezpiecznych granic rentowności. Ktoś może powiedzieć, że tak działa rynek. Będzie miał rację. Sami decydujemy kiedy sprzedajemy swój towar. Problem tkwi w tym, że tak niskie ceny mogą zahamować rolnictwo na długi czas. Nie tylko rolnictwo, ale całą branżę - problemy odczują producenci maszyn i sprzętu rolniczego, dystrybutorzy i wszystkie biznesy związane z rolnictwem bezpośrednio i pośrednio.
Niskie ceny to problem całego rynku
Już teraz mówi się, że w żniwa odbiór zbóż może być reglamentowany. Zwyczajnie nie będzie zainteresowania polskim towarem. Punkty skupujące mogą być zaopatrzone w towar zakupiony z Ukrainy - znacznie tańszy, często niestety gorszej jakości, no i oczywiście chroniony niejednokrotnie niezgodnie z europejskimi normami - co do których polscy rolnicy muszą się stosować.
Taka sytuacja może być ogromnym hamulcem dla polskiego rolnictwa. Nie będziemy inwestować, bo nie będzie z czego. Ba, w wielu sytuacjach ledwie uda się pokryć kredyty inwestycyjne czy obrotowe. I nieważne, że tak właśnie działa rynek - aktualna sytuacja nie jest zdrowa. Problem niskich cen surowców będzie odczuwalny w całej branży. Także wśród konsumentów, bo ceny w sklepach nie są praktycznie w żadnym wypadku uzależnione od rolników - te dyktują pośrednicy, sieci handlowe i producenci gotowych wyrobów. Przykład? Ceny mleka spadły skokowo, ale czy konsument odczuł to robiąc zakupy? Raczej nie, bo spadki w sklepach jeśli były to tak naprawdę symboliczne. To tylko jeden z przykładów, że rolnik nie ma w obecnych realiach wpływu na ceny końcowe.
Zarządzanie tylko w szerszej perspektywie
Sytuacja nie byłaby tak trudna, gdyby nie fakt, że koszty poniesione przez rolników są bardzo wysokie w tym sezonie. Rolnictwo ma tę cechę, że inwestycje w ochronę czy nawożenie są długofalowe, a nawet zarządzanie operacyjne musi sięgać na rok do przodu. Nie mamy szans na zakup środków do produkcji i uzyskanie efektów w ciągu mniej ryzykownego, krótszego przedziału czasowego, który charakteryzowałby się mniejszym wahaniem cen. Zarządzanie operacyjne jest ściśle skorelowane z naturą - cykl produkcyjny pszenicy to 8 - 10 miesięcy, a nie kilka tygodni. Jeśli w gospodarstwie poniesione zostały koszty na samo nawożenie na poziomie 3 tys. zł/ha, do tego doliczymy ochronę i masę innych nakładów produkcyjnych, to przy aktualnych cenach zbóż i odrobinę niekorzystnej pogodzie sytuacja może być naprawdę nieciekawa.
Do żniw jeszcze mamy czas. Wszystko może się zmienić - także i ceny. Musimy być dobrej myśli i robić swoje. Innego wyjścia nie ma. Nie jest absolutnie powiedziane, że w żniwa cena nie będzie bardziej korzystna. Tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Jedno jest pewne - każdą złotówkę w gospodarstwie trzeba dwa razy obejrzeć planując wiosenne prowadzenie łanu.
Komentarze