Protest niemieckich rolników pod hasłem „Wir haben Agrarindustrie satt!”, czyli „mamy dość przemysłu rolniczego” odbył się w ostatnią sobotę, 21 stycznia, w Berlinie. Rolnicy zorganizowali się z podziwu godnym rozmachem, zaplanowali rozrywki nie tylko dla siebie, ale i dla publiczności. Protesty zaczęły się już w piątek wieczorem od potańcówki, w sobotę rano odbyło się „rolnicze śniadanie” w jednej z hal targowych, równocześnie z różnych kierunków zjeżdżały się traktory i zbierały na Potsdamer Platz. Widziałam je nawet z okien hotelu, trudno przeoczyć ciągnik schowany pomiędzy samochodami osobowymi na spokojnej w sobotę ulicy.

W samo południe rozpoczęła się rolnicza demonstracja, przygotowana ze sporym rozmachem. Kilkaset traktorów wyruszyło z Potsdamer Platz, jednego z głównych placów i skrzyżowań w mieście, na którym trwały też przemówienia. Maszyny jechały wolno, kierowcy trąbili, nierzadko z nimi w kabinie były zachwycone dzieci, które machały do widzów, a wzdłuż trasy ustawili się ludzie z balonikami. Do traktorów przyczepione były transparenty popierające produkty i rolnictwo ekologiczne, z napisami jak „Żadnej techniki genowej”, „Bez rolników nikt nie dostanie wypieków”, „Rolnictwo zamiast przemysłu rolniczego. Mamy dość” i „Przemysł rolny myśli kwartałami, rolnictwo myśli pokoleniami”. Panowała ogólna atmosfera fiesty.

Na sporej scenie przemawiali przedstawiciele kilku organizujących protest organizacji. Ze sceny można było usłyszeć na przykład hasła „Supermarkety sądzą, że klienci chcą kupować tylko piękne produkty. To bzdura. Klienci, idźcie do waszych rolników, na targi, kupujcie bez pośredników”, „Mamy dość globalnych koncernów, żądamy zdrowej żywności i oznaczania pochodzenia produktów”. Demonstracja zakończyła się koncertem pod Bramą Brandenburską. Do wieczora trwał poczęstunek pod nazwą „Zupa i rozmowa” (Supp’N Talk) w Fundacji Heinricha Boella.  

Według organizatorów, w siódmym już marszu pod hasłem „Wir haben es satt” wzięło udział 18 tys. osób. A sam marsz zwołała kampania „Moje rolnictwo”, która zrzesza ok 50 organizacji z sektorów związanych z rolnictwem, ochrony środowiska, zwierząt i konsumentów.  Od kilku lat domagają się reformy rolnictwa w kierunku bardziej ekologicznym i przyjaznym dla środowiska i społeczeństwa.  

Protestują także przeciwko umowom o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi oraz Kanadą, czyli TTIP i CETA. Twierdzą, że w sytuacji, gdy rolnicy muszą produkować coraz więcej żywności za coraz niższe ceny, ten wyścig doprowadzi do cen dumpingowych i większej koncentracji rynku w ręku wielkich firm, jak np. Bayer-Monsanto. Żądają też zatrzymania kolejnych fuzji koncernów i ochrony regionalnych rynków żywności. Domagają się też wstrzymania subwencji rolnych dla koncernów rolnych i wzmocnienia przez władze rolnictwa indywidualnego i ekologicznego.

Czy coś różni protest niemieckich rolników od ostatnich polskich protestów z tej samej branży? Pierwsza w oczy i uszy rzuca się przyjazna atmosfera, na szczelnie wypełnionym przez rolników i widzów placu ludzie stali uśmiechnięci, przyprowadzili dzieci, trzymali baloniki. W tle, pomiędzy przemówieniami, grała muzyka. Uczestnicy byli wobec siebie uprzejmi, nikt nie podnosił głosu, chyba że podczas przemówień.

W tym roku można się spodziewać większej niż zwykle liczby protestów i demonstracji, ponieważ wyborcy chcą wykorzystać nadchodzące we wrześniu wybory parlamentarne do przypomnienia politykom o sobie i swoich interesach.