Julian Fałat – „okrutny ladaco”
„Rzędy słomianych chałup, łąki pełne kwiecia, (...) staw szeroko rozlany wśród zieleni, a błękitniejszy niż niebo, jękliwe zawodzenie czajek” – pisano w „Przysposobieniu Rolniczym” o Tuligłowach, rodzinnej wsi Juliana Fałata, mistrza akwareli, jednego z najciekawszych twórców malarstwa pejzażowego i rodzajowego okresu Młodej Polski. Pochodził z rodziny wiejskiego organisty, który nie porzucił pracy na ziemi, nadal „sam orał, sam siał, zbierał, niezmordowany w ciężkim trudzie. Od dzieci tego samego wymagał. A było ich (...) pięcioro”. Wszyscy w wiosce wiedzieli, że z małego Julka „okrutny ladaco”, którego do „żadnej roboty zapędzić nie sposób”. Nie chciał się uczyć, uciekał ze szkoły. Tylko „ganiał gdzieś po polnych drogach, po łąkach, które otaczają szumiący trzcinami staw”. Nie mógł też pilnować krów, gdy właśnie „poprzez zwał chmur przebiła się różowość słońca. Zagrały kolory tęczowe, błysnęło światło i zapaliło krople rosy brylantowym ogniem”.
Fascynacja światem kolorów i chęć malowania przezwyciężyła w Julku nienawiść do szkoły. Po jej skończeniu „udał się do Krakowa, do akademii malarskiej”, której miał zostać w przyszłości rektorem. Mimo wielu podróży (m.in. dookoła świata) pozostawał pod urokiem polskiego wiejskiego krajobrazu. Malował więc podmokłe wiosenne łąki, lasy pod ciężkim śniegiem, strumienie toczące swoje wody przez martwe zaśnieżone pola, sine mgły nad stawem i sceny myśliwskie.
Jan Kasprowicz – „syn ziemi pszennej”
„Miałem obyczaj (...) drapać się na chojary po zielonawe jajka wonne, leźć po pas w grząskie bagna i cudzy rwać tatarak na majenie rodzicielskiego okapu, razem z innymi urwipołciami wydzierać na wpół zgniłe snopki z dachów sąsiedzkich. (...) pyzate dziewki ciągnąć za spódnice, gonić świętojańskie robaczki” – wspominał po latach poeta i rektor Uniwersytetu Lwowskiego. Gdy „przyszedł do klasy w śmiesznym wiejskim ubraniu, zrobionym na wyrost, grubych, ciężkich i za wielkich buciskach – zaczęto z niego kpić. (...) Czuć było te łachmanki torfem i brukwią, (...) ten niezdara to syn prostego chłopa, (...) takiej biedoty, co siedzi na paru morgach, chałupinę ma marną, kupę gęb do wyżywienia” – pisano o szkolnych latach Kasprowicza w „Przysposobieniu Rolniczym”. Chłopak z Szymborza twardymi, mocnymi pięściami szybko nauczył kolegów szacunku dla siebie. Hardy, nieposłuszny, na przerwach mówi tylko po polsku, choć w niemieckim gimnazjum w Inowrocławiu było to surowo zabronione. Niemcy go z daleka omijali, a swoi polubili, bo jego słowa układały się w wiersze, „w których było to, co tak ukochał – pola rozległe, łąki zielone, wody błękitne, niebo dalekie”, i Kujawy, gdzie „pszenica złocistszym złotem kapie”.
Zawsze najmilszą była mu wieś polska. „Jak żaden z poetów czuł ją i rozumiał”. Pisał jak szumią złotawe pola, skrzypią krzyże „godła łez i męki”, majone przez dziewczyny „w bzy, bylice, bławaty, kąkole”.
Chaty rzędem na piaszczystych wzgórkach,
Za chatami krępy sad wiśniowy,
Wierzby siwe poschylały głowy
Przy stodołach, przy niskich obórkach. (...)
Szare chaty! nędzne chłopskie chaty!
Jak się z wami zrosło moje życie.
Jan Kasprowicz, syn chłopa – analfabety
do końca życia będzie nucił kujawiaki. Śpiewanie „było dla niego celebrowaniem, rytualnym obrzędem (...) świadczącym o wierności ziemi”, która go wydała. Bo „dusza Jana to całe Kujawy!” – wołał Stanisław Przybyszewski. On ich „nie opisuje, ale odprzeżywa”.
Pamiętam te piaski nad wodą
Gromniczne pamiętam dziewanny
I podszept tych fal nieustanny...
Źródło "Farmer" 09/2006
Komentarze