Rolnicy od Kopalina po Zakopane od Usnarza Górnego po Cybinkę, jak Polska długa i szeroka, chcą wiedzieć, czy w tym roku ceny skupu płodów rolnych nadążą za kosztami, które już się mocno rozpędziły i nie wiadomo, czy to koniec, czy najgorsze przed nimi. Odpowiedź jest oczywista i sprowadza się do stwierdzenia – rolnicy w tym roku muszą się trzymać za kieszenie, bo te będą drenowane, a do tego inflacja oraz podwyżki stóp procentowych pozbawią złotówkę wartości, a Polaków części oszczędności. Zagrożeń jest jednak więcej i one dopiero nadejdą. Nie należy zapominać o koronawirusie, którego wszystkich skutków, poza ludzkimi, wciąż nie znamy.

Czytaj więcej
Kryzys dopiero się zaczyna i będzie źleSztuczkami poprawić rentowność
Rozwój inflacji w Polsce jest obecnie na takim etapie, że dziś Polacy już wiedzą, że za 100 złotych mogą kupić realnie mniej niż w tym samym okresie rok temu. Problemem dla konsumpcji będzie to, kiedy Polacy zaczną także dostrzegać spadek siły nabywczej, a więc uświadomią sobie, że nastąpił spadek wartości złotówki. To będzie zmiana psychologiczna, która będzie fundamentem kryzysu i będzie go determinować. Innymi słowy Polacy będą przekonani, że polski pieniądz znaczy coraz mniej i może pojawić się chęć ucieczki w inne waluty. Takie zjawisko jest nam dobrze znane z czasów PRL. Inflacja dwucyfrowa może uruchomić tę lawinę.
Tarcza antyinflacyjna według premiera Mateusza Morawieckiego ma być czasowym (do 31 lipca 2022 roku) lekarstwem na rosnące ceny. Tymczasem tego rodzaju rozwiązanie tak naprawdę jest środkiem pobudzającym konsumpcję i nie służy obniżce cen, bowiem obniżki podatkowe stosuje się jako bodziec stymulacji popytu, a nie jako lekarstwo na rosnące ceny. To jest elementarny błąd w sztuce. Pytaniem jest, czy jest on skutkiem niewiedzy, czy też doraźnym planem, wynikającym z braku planu w ogóle?
Naiwnością jest myślenie, że obniżka lub zniesienie VAT przyniesie ulgę. Na pewno przyniesie ją politykom obozu rządzącego, bo uzasadni twierdzenie, że coś robią. Tymczasem dowodów przeciwnych na to jest aż nadto, a jeden jest najbardziej wymowny. W zebranych informacjach od rolników i producentów rolnych (w sumie od 20 osób) można się dowiedzieć, że ich dostawcy nie posługują się już żadnymi stałymi cennikami. Ceny zmieniają się każdego dnia. W praktyce więc – jak podkreślili – obniżki VAT-u, choć jeszcze nie nastąpiły, to już zostały skonsumowane w całości poprzez wzrosty kosztów, a oni szukają możliwości ekonomicznego odreagowania. Najlepsze możliwości daje pricing (zarządzanie cenami) w postaci zmniejszenia objętości opakowań, a więc masy netto produktu, zachowując jednocześnie cenę lub ją podnosząc.
Najświeższy przykład. Bochenek chleba żytniego na bazie maślanki, w pewnej piekarni, mającej kilkanaście sklepów, o gramaturze 800 gramów zmalał do 500 gramów, gdy tymczasem cena nie uległa zmianie. Jeszcze w październiku 2021 roku kosztował 4 zł, a kolejnych miesiącach cena jego rosła z tygodnia na tydzień. Na tydzień przed odchudzeniem kosztował 5,20 zł, a po obniżeniu masy cena wzrosła o 20 groszy, do obecnych 5,40 zł. I to nie jest jeszcze koniec limitu cenowego.
W przeszłości takie sztuczki były wielokrotnie stosowane w biznesie spożywczym. Przykładowo posłużyli się nimi producenci czekolady, którzy gramaturę tabliczki 100 gramowej obniżyli do 90 gramów (tabliczka miała taką samą wielkość tylko była lekko cieńsza), podczas gdy cena nie zmieniła się, a nawet lekko wzrosła. Podobnie stało się z masłem, które najpierw wyszczuplało z 250 gramów na 200 gramów, a kilka lat temu byliśmy świadkami drastycznego wzrostu jego cen, który to uzasadniono tym, że jakoby to Chińczycy jedzą go więcej, więc trzeba podnieść cenę, by ustabilizować rynek. Dlaczego tak się dzieje? Bo kryzys daje świetną okazję do takich bezbolesnych zmian oszczędnościowych kosztem klienta. Ten mechanizm jest również idealnym narzędziem do ratowania jak i podniesienia rentowności. Należy się więc spodziewać chudnących opakowań produktów przy jednoczesnym wzroście ich cen.
Hiperdyktatura
Obniżka VAT na żywność to wspaniały prezent od rządu dla dużych sieci handlowych. Wręcz grzechem byłoby, gdyby one z tego nie skorzystały. W Polsce to sieci handlowe (hipermarkety, supermarkety) oraz dyskonty mają zdolność do narzucania cen i nikt nie jest w stanie wygrać z nimi rywalizacji rynkowej. Ta prawda jest tak stara jak plan Balcerowicza, a w zasadzie jest jego skutkiem.
Rynek rolno-spożywczy czeka więc to, co zostało powiedziane w filmie "Miś" Stanisława Barei, że jest „prawda czasu i jest prawda ekranu”. To właśnie hipermarkety są mistrzami w stosowaniu pricingu, czyli zarządzania cenami i zarabianiu na niby-obniżce cen. I nie pomoże tutaj ustawa z 17 listopada 2021 roku o przeciwdziałaniu nieuczciwemu wykorzystywaniu przewagi kontraktowej w obrocie produktami rolnymi i spożywczymi, która weszła w życie 23 grudnia 2021 roku.
Ani dostawcy, ani konsumenci na obniżce podatku VAT nie skorzystają, a hipermarkety, supermarkety oraz dyskonty z pewnością tak. Dlatego, że redukcja stawki podatku dostawcom mięsa, mleka, owoców i warzyw nie da dodatkowego dochodu (choć mogą zyskać pojedynczy dostawcy), w praktyce u nich się nic nie zmieni, zaś sieciom handlowym otworzy drzwi do ekstra zysków w ramach tzw. marek własnych, gdzie koszty są niskie, a marże wysokie. W efekcie niższy VAT da im możliwość kształtowania sprzedaży poprzez promocje marek własnych i jednocześnie będą mieli większe budżety na promocje tychże produktów, co pozwoli przyciągnąć klientów, którzy już liczą, a w przyszłości będą jeszcze bardziej liczyli przed wydaniem każdą złotówkę. W rezultacie ucierpią małe sklepy, które nie mają możliwości promocji i zarządzania cenami. Poza tym od lutego tego roku hipermarkety, supermarkety oraz dyskonty nie będą mogły działać w niedzielę, bo prawo im zakaże bycia placówkami pocztowymi, więc oczywistym jest, że gdzieś tę stratę będą chciały skompensować. Z tego kryzysu sieci handlowe z pewnością wyjdą mocniejsze.
Zagrożenia dla rolników
Rolnicy, producenci rolni oraz przetwórcy, planując swoją działalność w tym roku, muszą uwzględnić w kosztach w większym stopniu tradycyjne ryzyka, bo ten rok – jak już to zostało wyżej napisane – nie będzie, ani taki sam, ani podobny do poprzednich lat. Inflacja zmieni wszystko, a konkurencyjności nada nowy wymiar. Dlatego też konieczne jest, by hodowcy świń i producenci wieprzowiny, drobiu, mleczarze, uprawiający zboża, owoce oraz warzywa widzieli swoje plany w głębszej konfrontacji ekonomicznej odpowiednio z afrykańskim pomorem świń (ASF), grypą ptaków, suszą i cenami nawozów. Oczywiście nie da się zapobiec suszy czy też przelotowi ptaków. Poza tym ceny wielu środków produkcji lub wartość produktów rolnych (np. zboża na MATIF) ustalane są poza Polską. Z uwagi jednak na nasilające się na dynamice skrajne warunki działalności gospodarczej myślenie ewentualnościowe (wyprzedzające) jest jak najbardziej wskazane.
Choć Komisja Europejska twierdzi, że 2022 rok dla wieprzowiny ma być lepszy, bo stabilniejszy, to nic nie mówi, czy będzie on bardziej dochodowy i dla kogo. Tymczasem w oczy się rzuca dwubiegunowość perspektyw. Co innego widzi i oczekuje rynek (czyli rolnicy, hodowcy i przetwórcy), a co innego widzą urzędnicy w Brukseli. Jeszcze inaczej widzą to analitycy. Nie brak analiz ekspertów od rynków rolnych, mówiących o wręcz cudownym w tym roku odbiciu cenowym na unijnym rynku wieprzowiny.
Rolnicy od lat żyją nadzieją zmian, a te nie nadchodzą i w perspektywie najbliższych 5-8 lat nie nadejdą, chyba że gdzieś nastąpi hekatomba wieprzowa. To, że unijny rynek jest dotknięty marazmem widać po wielkości pogłowia świń w ujęciu choćby ostatnich 5 lat i jak to mówi młodzież szału nie ma. Unijny rynek wieprzowiny więc od lat tkwi w marazmie, a zyskują te kraje jak np. Bułgaria, gdzie koszty działalności są jeszcze niskie.
Złe sygnały co do perspektyw płyną także z Chin, największego unijnego odbiorcy produktów rolnych oraz rolno-spożywczych. Całkiem niedawno rynkiem zatrzęsła informacja, że Państwo Środka w zakresie produkcji wieprzowiny 2021 rok zamknęło się samowystarczalnością na poziomie 96%. Sto procent osiągnie w tym roku, a w 2023 roku będą utrwali swoją pozycję ze wskaźnikiem samowystarczalności 102%. Poza tym w III i IV kwartale ubiegłego roku u chińskich importerów było mniejsze zainteresowanie tak zwaną piątą ćwiartką, a wzrósł popyt na szynkę i schab oraz inne lepsze elementy. Ten trend utrzyma się także w tym roku.
Poza tym powyższe problemy nabiorą jeszcze innego znaczenia w 2023 roku. Dlaczego? Otóż Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) przygotowało zmiany do ustawy o gospodarce opakowaniami i odpadami opakowaniowymi. Celem modyfikacji prawa jest dokonanie transpozycji przepisów z dwóch dyrektyw. Jedna dotyczy konieczności wprowadzenia w Polsce rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP) (dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2018/851 z dnia 30 maja 2018 r. zmieniającej dyrektywę 2008/98/WE w sprawie odpadów w zakresie art. 8 i 8a), a druga na przyjęciu regulacji w zakresie wymogów dotyczących produktu oraz selektywnej zbiórki (dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2019/904 w sprawie zmniejszenia wpływu niektórych produktów z tworzyw sztucznych na środowisko w zakresie art. 6 i 9).
Skutkiem tej zmiany będzie nałożenie na wszystkich producentów bez wyjątku nowego podatku tzw. opłaty opakowaniowej w wysokości 50 groszy za każdy kilogram opakowania, który producenci wprowadzą do obrotu poprzez swoje produkty. W praktyce, doliczając do tego indywidualne koszty operacyjne danego przedsiębiorców (przedsiębiorstw), faktyczna stawka będzie większa (prognoza w przedziale 70-80 groszy w zależności od wielkości firmy i rozmiaru działalności), którą producent doliczy do ceny. Będzie więc to kolejny bodziec inflacyjny.
Co ważne ten podatek zacznie obowiązywać w chwili, gdy inflacja będzie już mocno Polakom dokuczać, a spadek siły nabywczej złotówki będzie rzeczywisty. Warto więc już dziś myśleć o przyszłym wzroście kosztów i o tym, co zrobić, by utrzymać konkurencyjność, bo będzie to nie lada wyczynem.
Radź sobie sam
Analiza postanowień tarcz antyinflacyjnych prowadzi do wniosku, że przedsiębiorstwa, w tym także producenci rolni, mają sobie poradzić sami. Dla nich rząd nie przewidział żadnych działań osłonowych. W praktyce więc firmy muszą same sobie poradzić z patologią Polskiego Ładu jak i odnaleźć swoją niszę w postępującej inflacji z perspektywą spadku wartości pieniądza.
W rzeczywistości rząd uczynił z biznesu, w tym także przedsiębiorców rolnych, sponsorów rządowych pomysłów w Polskim Ładzie, a konsumentom stworzył ułudę, że zyskają w myśl zasady nikt wam tyle nie da, co rząd obieca. Tymczasem już widać, jak jest naprawdę. Cały plan podatkowych zmian jest stworzony w oparciu o uśrednienie danych ekonomicznych i dochodowych, co tylko potwierdza, że ma on charakter redystrybucyjny, a nie prorozwojowy. W związku z tym nie należy przy budowaniu własnego planu działania biznesowego na ten rok opierać na tym, bo statystycznie ja i mój kot mamy po trzy nogi.
Nie w lepszej sytuacji są rolnicy, którzy słusznie martwią się o swoje dochody, inwestycje i przyszłość. Ich status prawno-finansowy – w świetle polskiego prawa – jest złożony i to nie jest ich wina, tak zdecydował ustawodawca. Mają swoją specyficzną pozycję, która jest komfortowa w czasie, gdy jest dobrze, ale w sytuacji długotrwałego kryzysu makroekonomicznego są skazani na swoje siły, bo pomocy im (ale także biznesowi w ogóle) zakazuje prawo unijne. W grę nie wchodzą więc żadne szybkie skupy interwencyjne, czy też dopłaty z budżetu państwa.
Decyzja o zerowym VAT na nawozy jest z rodzaju tzw. gestu, bo tylko osoby nie znające się na biznesie uwierzą, że zniesie stawki, powstrzyma producentów nawozów przed podwyżką w imię wyższych celów.
Mniejsza zdolność kredytowa rolników
Dodatkowo pozycję prawną rolników skomplikowała ostatnia nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego, która zmieniła sposób zabezpieczenia majątkowego dla kredytów im udzielanych. Wprowadzona większa ochrona majątku rolnika, polegająca na ograniczeniu zakresu komorniczej egzekucji w najlepszym razie znacząco ogranicza ich zdolność kredytową, a jak twierdzą bankowcy de facto ją zamyka. Na zmianie najlepiej wyjdą ci rolnicy, którzy mają majątek poza rolnictwem, np. mieszkanie w mieście, które będą mogli przedstawić jako zabezpieczenie. Czy nowa ochrona w kodeksie postępowania cywilnego będzie blokadą rozwojową? Istnieje realne zagrożenie. Zmiana niesie ze sobą wzrost kosztów, bo jeśli nawet rolnik dostanie kredyt, to będzie on, z powodów opisanych wyżej, droższy.
Co dalej będzie?
Polska gospodarka jest obecnie w bańce szoków podażowych, których naturalną konsekwencją jest modyfikacja cenników, czyli przenoszenia przez przedsiębiorstwa wyższych kosztów na odbiorców pośrednich (producentów danego produktu) i odbiorców końcowych (konsumentów).
W związku z tym inflacja w styczniu bieżącego roku z pewnością przekroczy 9 procent (prognoza na 9,4-9,5%), a w lutym wejdziemy w dwucyfrowy wynik. Warto mieć na uwadze fakt, że grudniowy odczyt inflacji zaskoczył ekonomistów, bo prognozowali 8,3%, a GUS podał 8,6%. Teoretycznie 0,3 procenta jest niedużą wartością, ale dla wielu firm znacznym kosztem. Dowodzi to tego, jak rynek nie jest stabilny i jak szybko zmienia się, że przyjęte założenia jednego dnia są nieaktualne następnego dnia. Sytuację jeszcze bardziej skomplikują podwyżki stóp procentowych. Poziom 3,5 procent dla stopy referencyjnej w tym roku to nie będzie żadne szaleństwo, a minimum tego co trzeba zrobić. Realnie czeka nas wartość 4,5-5,0 procent, ale to dopiero w przyszłym roku.
Przy ocenie własnej sytuacji ekonomicznej i biznesowej należy mieć na uwadze oczekiwania inflacyjne rynku, czyli przedsiębiorstw oraz konsumentów. Obie grupy twierdzą, że ceny będą rosły i co ważne nie podają o ile ani daty, kiedy wzrost miałyby się zatrzymać. Tarcze w najlepszym razie lekko przytną wzrosty, czyli wypłaszczą, a nie wyhamują. W efekcie może inflacja straci na ostrości, ale ją wydłuży do kształtu fali tsunami, co już zostało wyżej opisane.
Ani branża mleczarska, ani branża mięsna nie będą skłonne do kupowania od rolników surowca drożej niż to było dotychczas. Poza makro powód jest jeszcze jeden: firmy w obu branżach realizują inwestycje, a wiele z nich jest od lat jest przeinwestowana (co powoduje, że w praktyce wielu przetwórców nie ma poduszki finansowej które mogą użyć na trudny czas) do czego się nie przyznają. Dawanie rolnikom większego zarobku jest więc niemożliwe, chyba że w jakiś magiczny sposób nadejdzie era dostawców.
Krzywa dochodowości rolników będzie zależna od wielu czynników: od tego jakim dysponuje kapitałem (którego wartość będzie pożerać inflacja) oraz od własnych umiejętności biznesowych i znajomości rynku. Ten rok to będzie prawdziwa bitwa o przetrwanie.
Nie zanosi się na to, by ten rząd przygotował politykę gospodarczą w tym rolną z prawdziwego zdarzenia (zresztą takich planów nie miały także poprzednie rządy). Trudno uznać za takową apel premiera Mateusza Morawieckiego do przedsiębiorców, by obniżyli ceny produktów o 5 zł, gdy tymczasem im koszty już wzrosły od kilku do kilkuset procent. Kuriozum było straszenie właścicieli sklepów kontrolami w zakresie czy obniżyli ceny żywności. Absurdem rodem z WUML (Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu i Leninizmu – w czasach PRL szkoła polityczno-ekonomiczna dla członków PZPR) była propozycja posła Krzysztofa Smolińskiego ustalenia sztywnych cen dla żywności.
Tego rodzaju pomysły, rzucane mimochodem, tylko dowodzą, że nie ma ani planu, ani wizji i czeka nas dalsze protezowanie i patologizowanie prawa i gospodarki, czego najlepszym przykładem jest rozporządzenie Ministra Finansów z dnia 7 stycznia 2022 roku w sprawie przedłużenia terminów poboru i przekazania przez niektórych płatników zaliczek na podatek dochodowy od osób fizycznych, a którym to aktem niższego rzędu minister zmienił ustawę.
Jak na dłoni więc widać, że prawda czasu jest inna niż prawda ekranu.
Komentarze