Kryzys na rynku zbożowym i potęgujące się protesty rolników zmusiły rząd do działania. Jak z rękawa sypią kolejnymi obietnicami dopłat. I choć jeszcze żaden z rolników nie odczuł pozytywnych skutków tej pomocy, a wręcz przeciwnie, bo ceny w skupach gwałtownie się załamały, to w powietrzu czuć coraz wyraźniejszy opór ze strony mieszkańców miast. Czego ci chłopi właściwie chcą? Dostali tyle pieniędzy i jeszcze im mało? Pazerna wieś! To jedne z łagodniejszych komentarzy z jakimi można się spotkać.
Działania rządu doprowadziły do olbrzymiego skłócenia rolników z konsumentami – komentuje Adam Nowak, prezes Związku Młodzieży Wiejskiej. – Wśród konsumentów panuje olbrzymia irytacja, ponieważ, w ich odbiorze w wieś wpompowywane są kolejne miliardy złotych, a ceny żywności rosną. Działania, które podejmuje rząd prowadzą do niepotrzebnych napięć społecznych. Te 10 miliardów, o których mówimy w kontekście strat polskiej wsi to cena ignorancji i bezczynności rządu, bo gdyby od razu zostały wprowadzone konkretne działania na rynku zbóż tej sytuacji by zwyczajnie nie było – podsumowuje.

Czytaj więcej
Protest polskich rolników w Brukseli. Będą kolejne?Wieś na skraju upadku? Przy takim dofinansowaniu?
Sytuacja na rynku rolnym jest wyjątkowo trudna – wiele gospodarstw jest na skraju upadku. Ale trudna jest też sytuacja na rynku gospodarczym – na co dzień mierzymy się z wysokimi cenami produktów, nie tylko żywnościowych, rosnącymi odsetkami kredytów i cenami paliwa. Wszystko to nie poprawia nastrojów i staje się zarzewiem konfliktu.
Kiedy spotkałem na targu jedną z moich znajomych zapytała mnie wprost: czego wy jeszcze chcecie? Ciągle Wam mało i mało. Tyle pieniędzy dostaniecie! Miasto nie ma takiego wsparcia – mówi Władysław Serafin, prezes Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych. – Ludzie nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji, ale doskonale widzą, że jedni dostają, a inni nie. Nawet jeśli są to tylko obietnice, to w eter idą słowa, że rząd dał. I taki człowiek, który nie ma pojęcia o problemie widzi oczyma wyobraźni te tysiące na kontach rolników. Już nie docieka jakie to faktycznie są dopłaty, jakie wieś poniosła straty. On widzi pieniądze, które rząd pcha na wieś – podsumowuje.
Napięcie jest coraz bardziej wyczuwalne. O ile na początku kryzysu zbożowego, kiedy z dużych mediów zaczęły docierać informacje o problemie, wśród społeczeństwa panowało raczej oburzenie na nieudolność rządu i współczucie dla rolników, o tyle teraz nastroje są zupełnie inne. Wiadomo – nic nie jest w stanie poróżnić ludzi tak jak pieniądze. Przeglądając komentarze na portalach społecznościowych można odnieść wrażenie, że żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach.
W oczy kłują nowoczesne traktory, ale nikt nie widzi już ogromnych kredytów za nimi idących. Zazdrość powoduje, że rolnicy mówią o milionowych stratach, bo przecież przeciętny Kowalski ma na koncie w skali roku nie miliony, a raczej dziesiątki tysięcy. Tylko nadal nikt nie widzi, że mówiąc o stratach rolnicy nie liczą jedynie zysków, ale też koszty.
Wystarczy rzucić na stół kilka miliardów złotych i konflikt społeczny gotowy. Bo o ile statystycznemu Kowalskiemu łatwo policzyć, że na racie kredytu hipotecznego traci kilkanaście tysięcy rocznie to już trudno wyobrazić mu sobie, że duże gospodarstwo ma takich kredytów kilka. Trudno zrozumieć, że pole samo z siebie nie da. Że trzeba dać nawozy, których ceny poszybowały w górę. Że żeby wyjąć cokolwiek z roli, trzeba przede wszystkim włożyć. Ach ta wieś, pazerne chłopy, które sami już nie wiedzą czego chcą. Poprzewracało im się tu i ówdzie. A to my, my pracujący za to wszystko zapłacimy.
Bliższa ciału koszula...
W gruncie rzeczy trudno się dziwić takiemu rozumowaniu. I trudno oczekiwać, że jednego dnia wszyscy obywatele staną się ekspertami rolnymi świadomymi złożoności procesu uprawy czy hodowli, ich kosztów i specyfiki. Bo tak jak bliższa koszula ciału, tak nasze problemy są zawsze tymi ważniejszymi. Dopóki na własnej skórze nie odczujemy problemu trudno się z nim identyfikować. Nie umiemy sobie współczuć. Pięknie za to umiemy walczyć i przerzucać się oskarżeniami. Takie to polskie.
- Na wsi mówi się, że obiecane przez rząd dopłaty są jak yeti – wszyscy o nich słyszeli, ale nikt ich nie widział – mówi Wiesław Gryn z Zamojskiego Towarzystwa Rolnego. – Tak naprawdę do końca nadal nie wiadomo jakie wsparcie dostanie wieś, i czy w ogóle ono będzie, ale już cała Polska o tym mówi i liczy ile to chłop nie dostanie. A my wcale nie chcemy, żeby do nas dokładano ze wspólnej kasy. Chcemy po prostu godnie żyć za naszą ciężką pracę. I oczekujemy, że rząd zapewni nam jako taką stabilizację i pewność jutra. Myślę, że każdy pracujący, w każdej jednej branży, właśnie tego oczekuje – dodaje.
Napędzanie konfliktów społecznych wychodzi rządowi jak mało co. Tu rzuci pieniądze na rolnictwo, tam na dzieci, gdzie indziej dorzuci dwie dodatkowe emeryturki. Póki co wszystko w formie obietnic nie popartych działaniami. Teoretycznie wszyscy powinni być zadowoleni. Więc czemu nie są?
Polityka państwa socjalnego coraz mocniej daje nam się wszystkim we znaki. Teoretycznie dostajemy, ale ponosimy też coraz większe koszty. Ci bezdzietni na każdym kroku piętnują tych, którzy mają dzieci. Bo 500+, bo bony, bo dodatki na wyprawki. Pracujący irytują się dodatkowymi emeryturami dla seniorów. Rolnicy wypominają rządowi, że nie objął ich taką samą tarczą jak przedsiębiorców, a przedsiębiorcy wskazują na to, że to oni obciążeni są największymi kosztami utrzymywania społeczeństwa i tylko im się utrudnia prowadzenie działalności zamiast im pomagać. Piękne kółko wzajemnych pretensji i oskarżeń. Bo tak jakoś łatwiej znosić niedolę, kiedy można znaleźć winnego. Wszak trawa u sąsiada jest zawsze zieleńsza.
Komentarze