Wojna w Ukrainie miała ogromny wpływ na sytuację polskiego rolnictwa. Nie tylko poprzez gwałtowne podwyżki cen nawozów i energii elektrycznej, lecz także przez otwarcie granic i zniesienie ceł na wpływające zza wschodniej granicy płody rolne – zboże, rzepak, jaja drób i wiele innych.
Podczas tzw. okrągłego stołu doprowadzeni do ostateczności rolnicy prowadzili dialog z ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem w tzw. rozmowach ostatniej szansy. Przetaczające się przez Polskę protesty przybierały na sile i intensyfikowały się na tyle, że dość bierne dotąd ministerstwo rolnictwa postawiło wszystko na jedną kartę i zaprosiło wszystkich zainteresowanych do jednego stołu. Okazało się, że choć w bólach, to jednak udało się wypracować coś na kształt porozumienia. Czy to jednak wystarczy?
Żeby postawić kropkę nad i, to minister rolnictwa sam nie da rady tego zrobić. Muszą być decyzje rządu, muszą być decyzje jednoznaczne wszystkich sił politycznych w kraju, żeby zrozumiano, że nie ma żadnej szansy na uregulowanie, ustabilizowanie rynku jeśli nie będzie chociaż na dwa tygodnie zamknięty wpływ ukraińskiej żywności na polski rynek – drobiu, kukurydzy, rzepaku. Jeśli wykażemy determinację UE musi to zauważyć. Nie możemy się poddawać temu, że wpływa co chce, robi się co chce. Rujnujemy rynek – mówi Mojzesowicz.
W dalszej rozmowie przekonuje, że w Polsce nie było najgorzej, jeśli chodzi o sytuacje na rynku rolnym. Do czasu zniesienia ceł. Wcześniej odpowiednia ilość zboża była przez nasze porty wywożona.
Infrastruktura z dnia na dzień się nie zbuduje. W związku z tym, na rynku jak się pojawia 10-15 – 20% więcej czegoś to powoduje destabilizację. Ja współczuję Kowalczykowi, dlatego, że on pełni rolę takiego buforu i no stara się wytłumaczyć. Tłumaczy rzeczy, które są niewytłumaczalne – podsumowuje były minister.
Pomagać trzeba, ale wszystko z głową. Takie jest stanowisko wielu rolników zgormadzonych na obradach. Nie kosztem naszej, polskiej wsi.
Mamy cztery miesiące do żniw i pełne magazyny. Jeśli nie zatrzymamy tego napływu, a wywieźć tego nie jesteśmy w stanie automatycznie spowoduje to całkowitą destabilizację na rynku. Jakakolwiek ingerencja w rynek powoduje destabilizacje tego rynku, a nie jego ustabilizowanie. Pytanie czy nasz podatnik ma dopłacać do ukraińskiego zboża, żeby to wyeksportować? No trzeba sobie odpowiedzieć na to pytanie. Bo my dzisiaj będziemy dopłacać do naszego zboża, a praktycznie dopłacamy do ukraińskiego zboża, które musimy wyeksportować i ponieść wszystkie koszty – mówi Mojzesowicz.
Zablokowanie importu to decyzja polityczna
Jego zdaniem rozwiązanie problemu jest stosunkowo proste, ale wymaga odwagi. Tej politycznej. I zjednoczenia się partii rządzącej z opozycją. Należy zablokować na dwa tygodnie napływ towarów z Ukrainy. Bezwzględnie. Tylko takie działanie może wywrzeć na Unii Europejskiej wystarczająco silną presję.
To jest decyzja polityczna. Decyzja brzemienna w skutkach i trzeba mieć do tego odwagę. Wymaga jednak zjednoczenia wśród rządzących. Bo dzisiaj będzie tak – jak ci, którzy rządzą powiedzą, że zamykamy granicę to opozycja powie, że niszczycie Ukrainę. No więc w tym absurdzie musimy przestać trwać – tłumaczy rolnik.
Komu wystarczy na to odwagi?
Czy całkowity zakaz wwozu towarów zza wschodniej granicy jest rozwiązaniem sytuacji? Wielu rolników uważa, że tak. Wskazują, że nie tylko ilość, ale tez jakość importowanych płodów rolnych pozostawia wiele do życzenia. Na każdym kroku słyszymy, że polska zalana jest olbrzymimi ilościami zboża, rzepaku, kukurydzy i drobiu wątpliwej jakości. Wyprodukowanymi w zupełnie innym reżimie, z możliwością wykorzystania zabronionych u nas środków ochrony roślin, antybiotyków czy GMO.
Rozwiązanie proponowane przez Mojzesowicza faktycznie wymaga dużej odwagi politycznej. Trudno jednak sobie wyobrazić, że pomiędzy rządzącymi, a opozycją dojdzie do jakiejkolwiek zgody. Nawet w temacie tak ważkim jak bezpieczeństwo żywnościowe.
Komentarze