Klęska powodzi oraz inne klęski żywiołowe ogarnęły w ubiegłym roku ponad 103 tys. gospodarstw rolnych. Około 708 tys. ha zostało bezpośrednio zalanych wodą, w związku z czym wystąpiły straty w uprawach rolnych.

Na podstawie danych znajdujących się w dyspozycji resortu rolnictwa straty w gospodarstwach rolnych oszacowano na poziomie 1.800.000 tys. zł. Tak było w ubiegłym roku.

Pomoc poszkodowanym

Na jaką pomoc mogą liczyć poszkodowani? Uruchomiono kredyty o preferencyjnym oprocentowaniu, zasiłki socjalne, przewidziano działania w ramach PROW, mające pomóc w odtworzeniu potencjału produkcyjnego gospodarstw. Rolnicy mogą też liczyć na ulgi, jeśli chodzi o przesunięcie płatności składek na ubezpieczenie społeczne, rozkładania na raty i umorzenia w zakresie czynszu dzierżawnego i podatku rolnego. Czy to wystarczy? Okazuje się, że jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

- Gmina nie chce umorzyć podatku rolnego, bo twierdzi, że dostałem już zasiłek socjalny. A co mogę zrobić za 2 tysiące tego zasiłku, jeśli moje straty oszacowano na 50%? – skarży się rolnik z woj. kujawsko-pomorskiego.

- Sytuacja rolnika ubiegającego się o umorzenie podatku jest badana każdorazowo – dowiadujemy się w gminie. – Analizujemy indywidualną sytuację finansową. Pod uwagę brane jest wszystko: stan zdrowia, dochody, ilość źródeł utrzymania.

Ci rolnicy, którzy liczyli na automatyczne zwolnienie z podatku rolnego, jeśli ponieśli straty z powodu powodzi, mogą więc czuć się zawiedzeni.

- Rolnika, którego dotknęła powódź, trzeba pytać o to, czy ma siano, a nie, czy ma rachunki z apteki – denerwuje się nasz rozmówca. A jeden kłopot pociąga drugi – aby otrzymać preferencyjny kredyt, trzeba dostarczyć potwierdzenie, że ma się na bieżąco opłacony podatek rolny i składki KRUS. Nasz rozmówca pozostał więc z zasiłkiem 2 tys. zł. Jego straty oszacowano na 50%. Jest jedynym we wsi rolnikiem utrzymującym się tylko z pracy na roli. Skąd niechęć gmin do umarzania podatku? Wiadomo – rezygnując z niego, gminy pozbywają się dochodu. Pomagając jednym, tracą możliwość finansowania swoich wydatków na inwestycje służące wszystkim. „Działają w interesie ogółu” – rolnik się w tym działaniu najwyraźniej nie mieści.

- Jaką pomoc państwo zaoferowało rolnikom, którzy ucierpieli wskutek powodzi? Po pierwsze, jest to pomoc w postaci preferencyjnych kredytów klęskowych na poziomie 1.300.000 tys. zł oprocentowanych w wysokości 0,1%. Pomoc tę będziemy kierować do rolników. Przypomnę, że oprocentowanie w wysokości 0,1% jest dla tych rolników, którzy są ubezpieczeni. Dla rolników nieubezpieczonych kredyt klęskowy jest oprocentowany na poziomie 3,05% - mówił wiceminister Kazimierz Plocke podczas obrad sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

Nieubezpieczony traci kilka razy

Nasz dotknięty powodzią rozmówca – jeśli otrzyma w ogóle kredyt – straci więc znowu. Nie miał ubezpieczenia, więc otrzymał połowę zasiłku przewidzianego dla właścicieli gospodarstw powyżej  5  ha. Teraz zapłaci wyższe oprocentowanie kredytu. Dlaczego więc nie ubezpieczył się?

- W kwietniu zwróciłem się do ubezpieczyciela, ale powiedział, żebym przyszedł, jak się zazieleni. W maju poszły deszcze, więc przesiałem, znów nie ubezpieczyłem. Straty szacowano w czerwcu, a moim uprawom najbardziej zaszkodziło to, co było w sierpniu.

Jak z tego wynika, ubezpieczyciel zawsze się zdoła zabezpieczyć…

- Realna, prawdziwa pomoc może być przez wprowadzenie dobrego systemu ubezpieczeń. Cały czas dopominamy się o to, aby była nowelizacja przepisów o ubezpieczeniach, która rozwiązałaby problemy, tzn. pozwoliła na zwiększenie limitu składki – mówił Henryk Kowalczyk (PiS) jeszcze w końcu listopada w Sejmie. ¬ Chodzi o procentowy limit składki, do którego przysługiwałaby pięćdziesięcioprocentowa dotacja. Teraz limit jest bardzo mały i w zasadzie zakłady ubezpieczeniowe nie są zainteresowane jakimkolwiek ubezpieczaniem kompleksowym na poziomie 3,5%. Po drugie po to, aby zakłady ubezpieczeniowe czuły się bezpiecznie, konieczne jest zwiększenie reasekuracji. Właściwie jest to cały problem, który mógłby zostać rozwiązany. Oczywiście kosztowałoby znacznie więcej niż zaplanowana na przyszły rok dotacja do ubezpieczeń w kwocie 200.000 tys. zł. Pewnie kosztowałoby to w granicach 600.000 tys.-700.000 tys. zł. Wprowadzenie takiego systemu byłoby jednak znacznie bezpieczniejsze dla rolników, ponieważ taki system realnie zwracałby poniesione straty. System, który został zastosowany w tej chwili, to coś w rodzaju otarcia łez, chociaż nie wiem, czy łzy można otrzeć za 2 tys. czy 4 tys. zł.

Ubezpieczenia pozostały więc po staremu. Wkrótce pewnie znów usłyszymy, że rolnicy sami sobie winni, skoro się nie ubezpieczają… chociaż nie, przecież zaraz wybory. Tylko czy któraś z partii - uważających się za obrońców rolnika - zaproponuje dyskusję nad reformą systemu ubezpieczeń gospodarstw? Taką, żeby uczynić ubezpieczenia rzeczywiście powszechnymi?

Poziom tegorocznych dopłat do ubezpieczenia został ustalony w wysokości: 50 proc. składki do 1 ha upraw rolnych i 50 proc. składki do jednej sztuki zwierzęcia gospodarskiego. Rolnik, który uzyskał płatności bezpośrednie do gruntów rolnych ma obowiązek ubezpieczenia co najmniej 50 proc. powierzchni upraw. Czy na ubezpieczeniach rolnik i budżet może tylko stracić?

O tym, że ubezpieczony też nie może być spokojny, przekonuje nas inny rolnik poszkodowany w powodzi.

- Moje straty rzeczoznawca wycenił na 45 tys. Z ubezpieczenia dostałem 4 700 zł. Byłem ubezpieczony na 100%. I co miałem zrobić? Miałem iść do sądu? Do sądu mam 45 km. Najpierw przyszły pieniążki, potem decyzja. Rolnik jest osobą prostą, unika sądu. Tak mieli wszyscy sąsiedzi. Rezygnuję z takiego ubezpieczyciela.

Potrzebne większe nakłady na gospodarkę wodną

Jarosław Wojtowicz, wiceminister rolnictwa, odpowiadał na początku marca w Sejmie na pytanie posłów dotyczące działań rządu na rzecz radykalnej poprawy gospodarowania zasobami wodnymi w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem obszarów wiejskich i rolnictwa, utrzymania melioracji podstawowych, będących własnością i zadaniem państwa, budowy małych zbiorników retencyjnych, funkcjonowania melioracji szczegółowych.

Poseł Stanisław Kalemba (PSL) mówił:

- Największą przeszkodę w realizacji tych zadań stanowi brak środków finansowych w budżecie państwa przez całe 20 lat, ale też trzeba przyznać, że i wcześniej. Finansowe zabezpieczenie tych zadań, które należą do państwa, to niecałe 10 proc. potrzeb. Zdaniem przedstawicieli rządu potrzeby w tym zakresie wynoszą rocznie około 800 mln zł, zaś w budżecie państwa na 2010 r. przewidziano około 125 mln zł. Należy pozytywnie natomiast ocenić wzrost środków na utrzymanie melioracji podstawowych w roku 2011 o 210 mln zł w ramach rezerw celowych, ale jest to kropla w morzu potrzeb. Żeby ruszyć z tymi zadaniami, trzeba z roku na rok zwiększać nakłady co najmniej o 200 mln zł.

Zdaniem wiceministra Wojtowicza, najważniejsze zadanie polega na odbudowie wieloletnich zaniedbań, a dopiero potem na utrzymaniu bieżącym urządzeń. Środków nie brakuje, ale są to wieloletnie inwestycje. Nie jest też prawdą, że nie wykorzystujemy środków unijnych.

- Utrzymanie urządzeń melioracji wodnych szczegółowych to kwestia inicjatywy oddolnej poszczególnych spółek wodnych i rolników, natomiast utrzymanie urządzeń melioracji wodnych podstawowych to sprawa inicjatywy państwa, organów publicznych, w tym wypadku marszałków, którzy wykonują zadania z zakresu administracji rządowej – wyjaśniał Jarosław Wojtowicz. – I tutaj rezerwa środków jest dość wysoka, sięga 70, 80, a w niektórych przypadkach 90 proc. Natomiast rzeczywiście dotychczas wydatkowano małe pieniądze w sensie kasowym, a to dlatego, że niewielka część tych programów została już zrealizowana. Jest to długi cykl inwestycyjny, wymaga to zaprojektowania, uzyskania odpowiednich pozwoleń, następnie przedłożenia odpowiedniego wniosku, który musi być rozpatrzony, podpisania umowy, wykonania urządzeń, odebrania ich, i dopiero wtedy możemy zaangażować środki. Stąd różnica pomiędzy kasowo wykorzystywanymi środkami, które stanowią 1,5 proc., a środkami, którymi rzeczywiście państwo polskie dysponuje.

Wiceminister zapowiedział, że wystąpi z inicjatywą opracowania strategii rządowej dotyczącej likwidowania zaniedbań.

Cóż, lepiej przed wyborami, niż wcale.

Minister planuje?

Broniąc się przed zarzutami opozycji grożącej mu wnioskiem o dymisję, w wydanym oświadczeniu minister Marek Sawicki podkreślał z dumą, że w latach 2007-2010 trzykrotnie były uruchamiane specjalne programy pomocy dla rodzin rolniczych poszkodowanych przez suszę, huragany, powodzie i inne zjawiska atmosferyczne. Cóż, jeśli ministerstwo nie podejmie działań zaradczych, takie „programy pomocy” będą ciągle na porządku dziennym. Gorzej z pomocą. Nie napawa też otuchą lakoniczność podsumowania sytuacji ubezpieczeń. Minister pochwalił się: „Wspierany jest system ubezpieczeń upraw rolnych i zwierząt gospodarskich. Chociaż ilość zawartych umów zwiększyła się kilkukrotnie, w dalszym ciągu nie jest to system powszechny”. I tyle. Bez wniosków na przyszłość. Ministerstwo nie podejmuje więc żadnych działań zmierzających do całościowego rozwiązania problemów. Warto też pamiętać, że nic tak nie denerwuje pokrzywdzonych, jak zapewnienia, że udziela się im pomocy – wtedy, gdy w rzeczywistości są pozostawieni sami sobie.