Zaproszenie do odwiedzin premier - który podróżował w sobotę w ramach kampanii wyborczej po Podlasiu - usłyszał nieoczekiwanie na stacji benzynowej w niedalekiej Prosienicy.

Autobusy - ten wiozący premiera i ten z dziennikarzami - zatrzymały się na stacji benzynowej w Prosienicy (podlaskie) wczesnym popołudniem. Pan Tomasz, jak opowiadał później, podjechał tam, żeby zatankować w drodze z pola (państwo Wyszomierscy mają 100-hektarowe gospodarstwo).

- Skoro ktoś tak serdecznie zaprasza, trzeba pojechać - zgodził się Tusk. W Rynołtach czekała już żona gospodarza - pani Barbara, ich syn Bartosz i malutki wnuk. Gospodarz z dumą opowiadał, że z Unii Europejskiej udało im się pozyskać ponad 700 tysięcy złotych. - Kto by tam, co narzekał niech sobie narzeka, a rozwój jest niesamowity - przekonywał.

- Powiem tak: nam wnioski (o środki unijne) wypełnia Jarosław Kaczyński - oznajmił nagle pan Tomasz. - Naprawdę, Jarosław Kaczyński, ten z PJN, mój znajomy, dobry chłopak" - tłumaczył gospodarz zaskoczonemu premierowi. - Proszę pozdrowić! I jak oni mają teraz uwierzyć, że to jest zbieg okoliczności - pokazywał na dziennikarzy wyraźnie rozbawiony szef rządu.

- Będę musiał całą gminę przekonywać panie premierze, że myśmy się nie umówili - śmiał się Tomasz Wyszomierski.

Premier został oprowadzony po szklarni; gospodyni częstowała pomidorami i arbuzami, a gospodarz żartobliwie beształ Tuska, że na stacji benzynowej jadł hot-dogi, czyli niezdrowe jedzenie. Premier jadł poziomki, obejrzał też oborę z kilkudziesięcioma krowami.

- Czyli pan wie, jak żyć, panie Tomaszu? - pytali dziennikarze gospodarza. - Ja już mam 54 lata - zaznaczył. Gdy okazało się, że są z Tuskiem rówieśnikami, podkreślił: - Ale ja starszy, bo z 2 stycznia, więc w tym jestem od premiera lepszy. - Szybszy - zrewanżował się Tusk.