Przemysł tłuszczowy w Polsce jest "zamrożony". Otwarte na współpracę jest Polskie Stowarzyszenie Producentów Oleju, które reprezentuje przemysł, ale same zakłady już niechętnie informują o czymkolwiek. Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Po Polsce rozeszła się wieść, że zakłady w Bodaczowie robią rozeznanie wśród dużych producentów rolnych w Polsce Południowo-Wschodniej, czy nie byliby oni zainteresowani uprawą soi pod kontrakty do Bodaczowa. Tajne łamane przez poufne.

Pytamy w Bodaczowie, co w sprawie? Nie uzyskujemy żadnej informacji. Dopytujemy, czy coś jest na rzeczy? Słyszymy: nie komentujemy.

Nieraz dziennikarze byli ignorowani przez Kruszwicę. Ciągle także nie zostały wypracowane zasady kontraktacji rzepaku przez duże K. Na stronach internetowych firm tłuszczowych oczywiście dowiemy się, że kontraktacja jest kluczem, ale... może 20 proc. skupu rzepaku w Polsce opiera się o wcześniejsze umowy. To, co spowodowało rozłam pomiędzy przemysłem a rolnikami, czyli dobór odmian do siewu, nadal pozostaje kością niezgody. Nie widać szans na porozumienie. Dlaczego?

Przemysł zdominował hodowlę rzepaku. Jest ona prowadzona przede wszystkim pod jego wymagania i wymagania konsumentów, a nie rolników.

Śrubowanie plonu odmian bez erukowych i o niskiej zawartości glukozynolanów odbija się na odporności roślin. Poprzednie dwie zimy okazały się zgubne dla rolników. Mrozy spustoszyły plantacje, a przemysł musiał płacić o wiele więcej za nasiona. Komu to posłużyło? Nikomu. Wojtek Konieczny apelował do COBORU w czerwcowym numerze Farmera z 2012 roku, żeby zaostrzone zostały kryteria oceny odmian rzepaku, przede wszystkim ze względu na zimotrwałość. Na razie niewiele w sprawie się wydarzyło. W sektorze rzepakowym zazgrzyta pewnie jeszcze nieraz, bo szykują się nowe zasady ochrony roślin, w tym rzepaku.

Kto ma uczyć integrowanej ochrony?

Przemysł czy zrzeszenie skupiające producentów rzepaku? Spór może być podobny do tego, który dotyczył Porejestrowego Doświadczalnictwa Odmianowego i wpisywania odmian na LZO. Poza tym, odmiany rzepaku rejestrowane na Zachodzie o wiele wcześniej u nas pojawiają się po paru latach jako nowości. Można powiedzieć - dobrze - nie jesteśmy poligonem doświadczalnym, a jednak, postęp rodzi się gdzie indziej, nie u nas. Dobrze by było nie mówić, że niezgoda to taka Polska przywara, ale być może coś w tym jest. W każdym razie ta sytuacja pokazuje, że interesy obu grup są rozbieżne. W Polsce na pewno jest potencjał do zwiększenia plonowania rzepaku, jednak uprawa jest wysokokosztowa.

Można dojść do wniosku, że ryzyko nie popłaca, patrząc na uzyskiwane plony rzepaku w Europie. Wracając do kontraktacji, trudno oczekiwać, żeby było lepiej, skoro strukturalnie produkcja nie porywa. Jeżeli przyjmiemy, że jest nad Wisłą około 100 tys. producentów rzepaku, a przemysł kupuje 2 mln ton nasion, to łatwo wyliczyć, że na głowę producenta średnio przypada 20 ton. Bolączki współpracy pomiędzy przemysłem a producentami są ciągle te same. Po dwóch trudnych sezonach przyszedł kolejny. Jaki on będzie? Oby jak najlepszy.

Ale raczej nie bedzie.