Oława, 30-tysięczne miasteczko pod Wrocławiem. Przed laty tętniło rolniczym życiem. Dzisiaj funkcjonujące gospodarstwa można policzyć na palcach jednej ręki. Wchodząc na niewielkie podwórze ograniczone niewielkim budynkiem mieszkalnym, starą stodołą i kaskadą bluszczu spływającego z parkanu sąsiedniej posesji, odniosłem wrażenie, że trafiłem do kilkuhektarowego gospodarstwa nastawionego bardziej na samozaopatrzenie niż produkcję towarową. Oj, jak łatwo ulec złudzeniu.
- Proszę nie sądzić po pozorach - przywitał mnie Karol Ciepły. Tutaj jest tylko biuro i niewielka część magazynowa, zapełniana maszynami przede wszystkim w okresie zimy. Aktualnie większość sprzętu pracuje lub stoi w innych zabudowaniach.
Widząc moje zaskoczenie, gospodarz zaczął się wesoło śmiać. - Widzę, że muszę wszystko wyjaśnić od początku. Rolnictwo się zmienia. Małe gospodarstwa, o ile nie zajmują się ogrodnictwem, mają niewielką siłę ekonomiczną. Bardzo trudno uzyskać w nich dochód pozwalający na utrzymanie rodziny. Rozwiązaniem jest powiększenie obszaru posiadanej ziemi. Łatwo powiedzieć, a trudniej wykonać. W naszym rejonie ziemia jest w wysokich klasach bonitacyjnych. Wystawiana w przetargach organizowanych przez ANR, jeszcze niedawno sprzedawana była po 80 tys. zł za ha. Ludzie wskazując na zwycięzców, znacząco pukali się w czoła. Dzisiaj ci sami ludzie płacą jeszcze więcej. Na ostatniej aukcji oferowane na sprzedaż grunty licytowali do kwoty 120 tys. zł za hektar. Zatem powiększenie potencjału ekonomicznego gospodarstwa poprzez zakup ziemi to rozwiązanie bardzo drogie. Czy można znaleźć inne?
Efektywność ekonomiczną można podnieść, łącząc siły kilku gospodarstw. Tak właśnie postąpiliśmy. Utworzyliśmy rodzinną kooperatywę, w którą poza mną zaangażowali się: ojciec Zbigniew, brat Konrad, jego teść Tadeusz Kiełbasa i nasz wuj Jerzy Ciepły. Dysponujemy w sumie 106 ha ziemi klasy od IVa do II, w niezłym rozłogu. Nastawieni jesteśmy tylko na produkcję roślinną. Jak większość gospodarstw w tym rejonie, wykorzystujemy krótki, 3-letni płodozmian: rzepak ozimy - kukurydza - ozime zboża kłosowe.
Gdy zaczęliśmy kupować sprzęt, zrozumieliśmy, że ponieważ jest on drogi, koszt wyprodukowanej w gospodarstwie tony ziarna jest bardzo wysoki. Jednocześnie okres wykorzystania np. agregatu uprawowo siewnego jest na przestrzeni roku bardzo krótki. Padła propozycja wejścia w usługi. Tak też się stało. Aktualnie orzemy, siejemy, wykonujemy opryski i zbiór kombajnowy w ok. 40 gospodarstwach. Mankamentem jest konieczność pokonania do nich dystansu 25-30 km, ale pracę organizujemy tak, że jedziemy w dane miejsce na tydzień i np. kosimy kukurydzę u kolejnych zainteresowanych zbiorem. Od roku zajmujemy się też pielęgnacją terenów wodonośnych należących do Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji we Wrocławiu. To 140 ha użytków zielonych, które trzeba dwukrotnie wykosić w sezonie. Większość prac wykonujemy kosiarkami ciągnikowymi, ale są miejsca, w które można wejść tylko z kosą, spalinową oczywiście. Trawę z I pokosu zbieramy i sprzedajemy na biomasę. To dodatkowy dochód z działalności usługowej. Generalnie pomysł z usługami okazał się bardzo trafiony. Jest na nie zapotrzebowanie na wsi i można na nich dodatkowo zarobić. Trzeba jednak każdą pracę wykonywać sumiennie i terminowo. Tylko wówczas rolnik gotów jest powierzyć usługodawcy wykonanie kolejnych zabiegów i związać z nim na kolejne sezony wegetacyjne.
Co sprawiło, że pan Karol zainteresował się naszym internetowym konkursem?
- Wszystko za sprawą mojej starszej, 7-letniej córki Hani. Buszowała po internecie, odwiedzając także portal farmer.pl. Znalazła tam konkurs i radośnie zawołała: Tatuś, to jak w naszym gospodarstwie, weźmiemy udział w Farmeriadzie. Tak, chcąc nie chcąc, wziąłem udział w zabawie. Z czasem mnie to wciągnęło. Ojciec prenumeruje Farmera, ale chciałem mieć więcej kodów punktowych zamieszczanych w miesięczniku, więc zacząłem szukać dodatkowych egzemplarzy. Poprosiłem kioskarza, aby zamawiał jeszcze dwa egzemplarze Farmera. Wtedy zabawa zaczęła się na całego, bo w rankingu uczestników zacząłem szybko wędrować w górę stawki. Prawdziwe problemy były jednak jeszcze przede mną.
Latem wyjechałem z rodziną na kilka dni nad morze. Laptopa przytomnie (aczkolwiek w tajemnicy przed żoną) zabrałem, ale na miejscu okazało się, że nie mam dostępu do internetu. Plaża, leżaki, budowa zamków z piasku, a ja biegam z laptopem wzdłuż plaży, szukając miejsca, w którym komputer znajdzie wejście do sieci. Żona oczywiście wściekła, bo nie poświęcam rodzinie czasu. Kiedy już myślałem, że polegnę i trzeba będzie zrezygnować z dalszej zabawy, wpadł mi w ręce telefon komórkowy żony. W tym momencie doznałem olśnienia - przecież mogę go wykorzystać jako router. Od tego momentu nie zważałem już na utyskiwania połowicy, tylko dalej rządziłem w swoim wirtualnym gospodarstwie. Mniej dramatycznie, choć równie ciężko, szło nam wymyślanie z córkami hasła reklamowego Farmera. Żadne nie wydawało się nam wystarczająco nośne.
- Jak Pan ocenia naszą ideę konkursową?
- Farmeriadę potraktowałem jako zabawę. W przypadku młodych wiekiem uczestników była to natomiast ciekawa forma nauki gospodarowania. Efekty podjętych przez nich decyzji doskonale obrazowały, co się stanie, gdy popełnią błąd. Na szczęście, w wirtualnym świecie negatywne konsekwencje nie przekładają się na poważne straty finansowe, tak jak ma to miejsce w rzeczywistości.
Komentarze