Zdarzenie miało miejsce w Pasieczniku koło Lwówka Śląskiego na Dolnym Śląsku. Rabusie w biały dzień podjechali autem, przypięli przyczepkę z 18 ulami do samochodu i odjechali. Jak w rozmowie z TVN24 relacjonował Patryk Waloszczyk, prezes Powiatowego Koła Pszczelarzy Ziemi Jeleniogórskiej, złodzieje nie mieli żadnych skrupułów. W trakcie ucieczki przez zaporę w Pilchowicach uszkodzili koło w lawecie, na skutek czego kilka uli spadło i połamało się, a przestraszone pszczoły wyleciały na zewnątrz. Jechali jednak dalej przez około 8 kilometrów i gubili kolejne ule.
- Miód się lał, pszczoły ginęły, ule się łamały. Według szacunków pszczelarzy zginąć mogło ponad 1,5 miliona owadów - powiedział Patryk Waloszczyk.
Rozwścieczone owady żądlić zaczęły spacerowiczów i rowerzystów, których o tej porze roku nie brakuje nad zalewem w Pilchowicach. Do akcji ruszyli strażacy z OSP Pilchowice i OSP Wleń, którzy w specjalnych kombinezonach zbierali pszczoły obsiadające kosze na śmieci, barierki i drzewa w okolicy. Teren zabezpieczyła policja.
Funkcjonariusze ruszyli również w pościg za złodziejami. Wkrótce w nieodległym lesie zatrzymali samochód ze skradzioną lawetą. Kierowcą był 24-latek z powiatu złotoryjskiego, który został zatrzymany i osadzony w policyjnym areszcie. Usłyszał zarzut kradzieży i posiadania środków odurzających. Złodziej twierdzi, że działał sam, ale według pszczelarzy sprawców było kilku. Sprawę wyjaśnia policja.
Komentarze