To historia jak ze snu. Rolnik ze Starego Czarnowa w powiecie gryfińskim wybrał się traktorem na swoje pole, kiedy już dotarł na miejsce zobaczył, że na ziemi coś połyskuje. Postanowił się zatrzymać. Wziął do ręki, jak się później okazało, monetę i zdumiony zaczął kopać w miejscu niedawnego znaleziska. Szybko okazało się, że ziemia kryła dużo więcej kosztowności. Poza srebrnymi monetami była tam również biżuteria: kolczyki, koraliki i naszyjniki. Rolnik nie wahał się ani chwili, zadzwonił po policję, a ta z kolei poinformowała o znalezisku archeologa. To nie koniec historii, na miejscu natrafiono na pozostałości osady sprzed 7 tysięcy lat.

Niestety, mimo obywatelskiej postawy mężczyźnie nie przysługuje znaleźne. Ma jednak szansę na sporą nagrodę. Od 2004 roku przyznaje ją ministerstwo kultury. Resort wyróżnił w ten sposób kilkadziesiąt osób. Znalazca najcenniejszego z zabytków dostał 60 tys. złotych.

„Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami zobowiązuje znalazcę lub odkrywcę do zabezpieczenia obiektu oraz niezwłocznego zawiadomienia o znalezisku wojewódzkiego konserwatora zabytków, a jeśli nie jest to możliwe, właściwego wójta, burmistrza lub prezydenta miasta”- można przeczytać na stronie Ministerstwa Kultury. Co istotne, prawo do ewentualnej nagrody dotyczy tylko poszukiwaczy-amatorów, nie zaś profesjonalnych archeologów. Dotychczas najwyższa nagroda przyznana przez ministerstwo została wręczona za "skarb monet wczesnośredniowiecznych". Większość nagród mieściło się w granicach 10-25 tys. zł.

Zupełnie inaczej sytuacja wygląda za granicą. W Anglii na przykład znalazca otrzymuje rynkową wartość przedmiotu. Znane są przypadki, kiedy odkrywca otrzymywał ponad milion funtów.