Rządowy problem z matematyką, czyli ile zboża zostało wyeksportowane?

Festiwal rządowych obietnic trwa w najlepsze. Wydaje się, że podstawowy postulat rolników – czyli zatrzymanie importu ukraińskiego zboża do Polski, został spełniony. Czy jednak tak jest w rzeczywistości? Czy może to tylko pobożne życzenie rządzących? Wszak Komisja Europejska zapowiedziała, że zakaz co prawda przedłuża, że tak, będzie on obejmował także kontrakty podpisane przed 2 maja, ale...

Jak zawsze jest jedno "ale"...

No właśnie, żeby nie było za słodko, w tym samym dokumencie Komisja zaznacza, że zakaz będzie wygaszany. Mówiąc prościej – nie ma szans na jego przedłużenie po 15 września, a na to liczy rząd. Pół biedy, gdyby tylko liczył. Rząd jednak zapowiada rolnikom, że jest duża szansa, że tak się stanie.

Żeby było jeszcze ciekawiej, unijny dokument mówi, że w przypadku utrudnień w tranzycie ukraińskich towarów, wynikających z nadmiernie uciążliwych wymagań w jednym lub kilku z pięciu państw członkowskich, Komisja ponownie oceni, czy zachodzą przesłanki do utrzymania zakazu.

Co to oznacza? Ano tyle, że jeśli Polska spróbuje po raz kolejny podjąć jakieś decyzje, niezgodne z przepisami unijnymi (np. jednostronna blokada), to Komisja wycofa zakaz całkowicie i handel zostanie uwolniony, a tym samym pogłębi się dramatyczna sytuacja w polskim sektorze rolnym.

Jest się czego obawiać, bo jak rząd podchodzi do przepisów unijnych, wszyscy wiemy.

Nie cieszmy się na zapas

Wniosek jest taki, że nie ma się co cieszyć na zapas. Rolnicy doskonale zdają sobie z tego sprawę i jeszcze mocniej patrzą rządzącym na ręce. Ci mniej cierpliwi, lub bardziej zdeterminowani – jak kto woli - zapowiadają kolejne strajki. Reszta klnie pod nosem i zastanawia się jak ratować swoje gospodarstwa przed zaglądającym w oczy widmem upadku. Bo pomoc, choć szumnie obiecywana, nadal nie nadeszła.

Z obiecanych dopłat nikt nie widział złamanej złotówki, w urzędach niewiele wiedzą o zmianie w prawie dotyczącym budowy silosów, dopłaty do nawozów i paliwa gdzieś odbijają się w przestrzeni dużym echem. Ale skutków brak. Wszystko będzie. Obronimy polską wieś – powtarzają jak mantrę politycy.  Nie ma dla nas nic ważniejszego – mówią z przekonaniem.

Naszym priorytetem jest opróżnienie magazynów do żniw – zapewniał minister rolnictwa. - Daję za to głowę – przekonywał.

I właśnie z tą głową zaczyna być problem. I to niemały. Bo tak, jak premiera Kowalczyka zgubiły słowa o przetrzymywaniu zboża, tak ministra Telusa mogą zgubić odważne deklaracje eksportowe.

Skomplikowane liczenie do czterech

Do lipca z Polski miało wyjechać ok. 4 mln ton zbóż, które zalegały w magazynach od ubiegłego roku – taką deklarację złożył w kwietniu Robert Telus.

Biorąc pod uwagę możliwości przeładunkowe polskich portów w segmencie zboża, które wynoszą w skali roku 12,6 mln ton, sprawa od razu wydawała się mało prawdopodobna. Podstawowa znajomość matematyki pozwala policzyć, że polskimi portami można wywieźć miesięcznie niewiele ponad milion ton. Jakby nie liczyć od końca kwietnia, kiedy to padały ważkie słowa, do początku lipca 4 miliony ton, to ilość nieosiągalna. Bo jeden plus jeden za nic nie chce dać czterech.

Przynajmniej nie powinno. Bo ministerstwo uznało, że jeden plus jeden daje trzy z kawałkiem.

W marcu wyeksportowano ponad 1,57 mln ton zboża, 1,15 mln ton w kwietniu. Za maj jeszcze nie mamy danych, ale są one na podobnym poziomie, a to już jest dobrze ponad 3 mln wyeksportowanych ton – przekonywał podczas konferencji Krzysztof Ciecióra, podsekretarz stanu w ministerstwie rolnictwa.

Zaznaczmy dodatkowo, że o ilości 4 mln ton mówiło się pod koniec kwietnia, zatem marcowe obliczenia można sobie darować. Ale nie czepiajmy się szczegółów, bo jakby nie liczyć w tej układance i tak nic do siebie nie pasuje. 

Tym bardziej że eksperci nie pozostawiają złudzeń. Nawet milion ton miesięcznie to ilość dla polskich portów nieosiągalna. Jakim cudem zatem udało się wywieźć 1,57 mln ton w marcu?

To raz jeszcze bo nie wszyscy chcą usłyszeć: przepustowość polskich portów to ok 750 tysięcy ton miesięcznie. Nie było miesiąca aby ta wartość sięgnęła 1 000 000 ton miesięcznie. Patrzmy realnie nie życzeniowo! - pisała w maju Monika Piątkowska, prezes Izby Zbożowo - Paszowej.

Szacowaliśmy, że mamy ok. 4 mln ton nadwyżki zboża u rolników i około 56 proc. tej nadwyżki zboża z zeszłego roku w tej chwili zostało już sprzedane - wskazał we wtorek (5.06) szef resortu rolnictwa i rozwoju wsi. - Został jeszcze miesiąc, by opróżnić silosy z zeszłorocznego zboża. Apeluję, by rolnicy nie czekali do ostatniego tygodnia czerwca, bo wtedy będą kolejki, będzie awantura. Sprzedawajmy to zboże sukcesywnie i opróżnijmy swój silos na to, żeby przygotować się na nowy sezon – przekonywał minister.

No i znowu matematyka na najniższym poziomie każe się zastanowić, jak to z tym eksportem jest. Skoro mieliśmy 4 miliony ton nadwyżki, a wywieźliśmy ponad 3 mln ton, to skąd wzięło się 56%? A może minister mówi o jeszcze innych danych? Pogubiliście się w tych wszystkich liczbach? Bo ja już dawno. Jednak kiedy rozglądam się dookoła, dochodzę do wniosku, że z moją matematyką nie jest tak źle, bo nie tylko mi to wszystko się nie składa.

Dodatkowo, na co zwracacie uwagę, należy wziąć pod uwagę, że zboże wyjeżdża z kraju także transportem kołowym i kolejowym. W jakim procencie? Zapytaliśmy o to ministerstwo - odpowiedzi, póki co brak.

To jednak wcale nie poprawia ministerialnych równań. obwieszczane 3 miliony ton z 4 to nadal nie jest 56%.

Bałagan, bałagan i jeszcze raz bałagan. Trudno się dziwić, że słysząc rzucane dumnie w eter liczby, które nie trzymają się kupy, rolnikom puszczają nerwy.

Nieoficjalnie wiadomo, że w ciągu miesiąca udało się wyeksportować zaledwie 800 tys. ton z ilości obiecanej przez rząd – ustaliła Rzeczpospolita.

Na logikę liczba znacznie prawdopodobniejsza. Wszak statki z dnia na dzień nie wysypały do morza węgla i nie przerzuciły się wyłącznie na zboże. Pamiętajmy, że przestawienie masowca z transportu węgla na zboże zajmuje kilka dni. Kilka cennych dni, w których nic się nie dzieje.

 

Zatrzymany import, który się jednak nie zatrzymał 

Warto przypomnieć też, że ukraińskie zboże wcale nie przestało do Polski wjeżdżać. A to oznacza, że poziom nadwyżki nadal delikatnie wzrastał.

Od wprowadzenia zakazu dla towarów rolnych z Ukrainy, czyli 21 kwietnia, do kraju wjechały kolejne 24 tysiące ton ukraińskiego zboża (pszenicy, kukurydzy, rzepaku), które miały być konwojowane przez policję i służby KAS. Dodatkowo, jak wynika z informacji przekazywanych przez rolników, 9 tysięcy ton dziennie wjeżdżało już po wprowadzeniu zakazu, jako tzw. czyściwo młynarskie, omijając embargo. Tonaż ten odpowiada dwóm – trzem pociągom dziennie.

Problem był, jest i wygląda na to, że z dnia na dzień się nie rozwiąże. Rolnicy, którzy nie mają noża na szyi, decydują się na przetrzymanie produktu. Trudno się dziwić, widząc ceny choćby w podkarpackich skupach zbóż. 570 złotych za tonę pszenicy paszowej to nie jest wymarzona kwota. Więcej, to nie jest kwota, która stoi choćby w pobliżu progu opłacalności. Duże gospodarstwa wstrzymują się zatem ze sprzedażą, licząc, że sytuacja się w końcu uspokoi. Patrząc jednak na nerwowe ruchy rządu, trudno przewidzieć kiedy, i czy w ogóle tak się stanie. 

Ile mamy zatem zboża przed samym sezonem? Rolnicy oceniają, że w magazynach nadal zalega ponad połowa ubiegłorocznych zbiorów. W wielu gospodarstwach ta liczba jest znacznie większa. Do tego dodać należy skupy, zwłaszcza te małe, które zaopatrzyły się w drogie ziarno i nie zdążyły się go pozbyć przed nadejściem krachu. Tylko w jednym punkcie, z którym rozmawialiśmy, zalega 13,5 tysiąca ton rzepaku. 

O jakich zatem 56% mowa? Czy wierzycie w podawane przez rząd dane?

Zapraszamy do dyskusji.