Na granicach Delhi od miesiąca obozują rolnicy, którzy sprzeciwiają się liberalizacji rynku rolnego. Uważają, że reformy faworyzują indyjskie korporacje. Rząd przekonuje, że uwolnił rolników ze skostniałego systemu cen, a wielkie firmy zainwestują w infrastrukturę.
- Możemy tu zostać i pół roku" - mówi Gurvinder Singh, rolnik ze wschodniego Pendżabu. - W Dzień Republiki (26 stycznia) zamiast czołgów będą w Delhi traktory - dodaje Singh. Gwałtowne protesty rolników wybuchły pod koniec listopada.
- Zanim tu przyjechaliśmy, już od ponad tygodnia tysiące ludzi stały na granicy Delhi. Władze ustawiły barykady, a policja próbowała wykurzyć nas pałkami i gazem łzawiącym - opisuje 58-letni rolnik, który dojechał do Singhu, na granicę między Harjaną i Delhi, około 4 grudnia. - To był pierwszy szturm, pierwsze starcie - dodaje ten były wojskowy podkręcając wąsy, popularne wśród starszego pokolenia sikhów.
- Mamy tu wszystko. Darmowe jedzenie dla protestujących, koce i namioty" - mówi 40-letnia Parveena Kaur, która pracuje jako wolontariuszka w "lagarze", tradycyjnej wśród pendżabskich Sikhów, darmowej jadłodajni. Według policji w trzech punktach wlotowych do Delhi obozuje ok. 50 tys. osób. "Ludzie dają nam za darmo mąkę, ryż i warzywa. Mamy tutaj darmową pralnię, można otrzymać za darmo środki czystości" - opisuje Kaur dodając, że mimo niskich temperatur w nocy, rolnicy wciąż przybywają do obozów.
Gurvinder Singh odpowiedział na wezwanie koalicji ponad 30 związków rolniczych, która pod koniec listopada br. ogłosiła "szturm na Delhi" w obronie praw rolników i przeciw trzem ustawom rządowym. Według rolników nowe regulacje likwidują rządowe ceny minimalne produktów rolnych i dopuszczają na rynek wielkie korporacje, które będą dyktować ceny.
- Ludzie są wściekli na rząd. Korporacje nas żywcem zjedzą - mów Sushant Singh, rolnik z okolic Amritsaru. - Wolny rynek sprawdza się dla dużych graczy, ale nie dla małych producentów - dodaje Sushant, który studiował ekonomię w Delhi. 32-latek wrócił w rodzinne strony, aby pomóc ojcu w prowadzeniu gospodarstwa rolnego.
Młody rolnik tłumaczy, że rząd premiera Narendry Modiego umożliwił sprzedaż i zakup płodów rolnych poza "mandi", bazarami dla rolników, gdzie ceny i umowy sprzedaży regulowane były przez krajowe przepisy. "Teraz wielkie firmy będą mogły kupować bezpośrednio od rolników po wynegocjowanej cenie i magazynować towar jak długo zechcą. Dotychczas cena minimalna i tak była zaniżona, to co stanie się teraz?" - pyta.
Sushant przypomina, że przed wyborami w 2014 r. Indyjska Partia Ludowa (BJP) obiecywała, że minimalna cena podstawowych produktów rolnych zagwarantuje rolnikom 50 proc. zysku w stosunku do kosztów produkcji. "Partia Kongresowa nie chciała wprowadzić takich regulacji, dlatego rolnicy głosowali na BJP" - uważa.
Taki sposób ustalania cen rekomendowała w 2004 r. Narodowa Komisja Rolna, zajmująca się falą samobójstw rolników. Według danych rządowych rolnictwo stanowi 15 proc. gospodarki Indii i zatrudnia ok. 40 proc. indyjskiej siły roboczej.
Jagmohan Singh Patiala, generalny sekretarz związku Bharatiya Kisan Union (BKU), zauważa w "Indian Express", że na rynku pozostaną tylko wielkie firmy, które oprócz zaniżania cen, będą zwlekały z płatnościami i dojdzie do wielu przejęć ziemi rolników za długi.
"Regulacje w naszym rolnictwie muszą się zmienić, ale nowe prawa będą służyły bardziej interesom korporacyjnym niż rolnikom" - cytuje ekonomiczny "Business Today" wypowiedź w mediach społecznościowych Kaushika Basu, byłego głównego ekonomistę Banku Światowego. Basu poparło 10 prominentnych indyjskich ekonomistów, którzy apelowali o odwołanie reform w liście do premiera Modiego.
- Mamy do czynienia z wielką konspiracją, obliczoną na wprowadzenie rolników w błąd, sianiem strachu, który ma ich przekonać, że nowe reformy rolne pozbawią ich ziemi - przytacza "Indian Express" wypowiedź premiera Modiego z połowy grudnia br. "Wiele organizacji rolniczych żądało możliwości swobodnego sprzedawania plonów - przekonywał premier dodając, że sama opozycja obiecywała takie reformy.
Arvind Panagariya, amerykański ekonomista pochodzenia indyjskiego, wykładający na Uniwersytecie Columbia i przez dwa lata wiceprezes rządowego think-tanku NITI Aayog, przypomina w "Times of India", że wielu ekonomistów związanych z poprzednim rządem, w tym Kaushik Basu, było za liberalizacją rynku i przygotowało wprowadzone obecnie reformy.
Rząd w rozmowach z protestującymi rolnikami zaprzecza, że zamierza zlikwidować cenę minimalną. Zamiast tego rolnik ma być uwolniony od systemu "mandi" i będzie mógł sprzedawać plony w całym kraju. Dopuszczone na rynek wielkie firmy mają zainwestować w infrastrukturę, przede wszystkim w chłodnie - według szacunków ONZ w Indiach ok. 40 proc. produktów rolnych psuje się w drodze do konsumenta.
Uznany ekonomista Ashok Gulati, który zasiadał m.in. w komisjach ustalających ceny produktów rolnych, przekonuje w "Times of India", że przez rządowe ceny minimalne zboża produkowane w protestującym Pendżabie i Harjanie nie są konkurencyjne cenowo i skupowane wyłącznie przez państwo. Co gorsza, niewydajna uprawa ryżu w centralnym Pendżabie prowadzi do obniżania się poziomu wód gruntowych każdego roku o 70 cm.
"Dlaczego rolnictwo powinno być zliberalizowane, kiedy w większości krajów rządy subsydiują ten sektor? - pyta w "Indian Express" prof. Christophe Jaffrelot, wybitny francuski znawca regionu. Jaffrelot przypomina, że w USA rolnicze subsydia w tym roku wyniosą 46 mld USD, a UE od 2006 r. co roku wydaje na ten cel średnio 54 mld euro.- "Protesty rolników w Indiach cierpią na nadreprezentację bogatych rolników jako siły politycznej - piszą w Print.in Indranil De z Instytutu Zarządzania Terenami Wiejskimi w Anandzie (IRMA) i prof. Sanjib Pohit z Narodowej Rady Badań Ekonomicznych (NCAER) w Delhi. Według danych rządowych 86 proc. rolników, ok. 126 mln osób, posiada mniej niż dwa hektary ziemi uprawnej. "Protesty kilku bogatych rolników, nie rozwiążą problemów całej społeczności - podkreślają.
- Trudno sobie wyobrazić, że oni (drobni rolnicy po liberalizacji) będą transportować swoje plony do innych stanów na sprzedaż. Nie oprą się łatwo stawkom proponowanym przez agrobiznes. Czy powinni zniknąć w imię modernizacji rolnictwa, które oznacza koncentrację ziemi i mechanizację? - pyta Jaffrelot.
- Walczymy o przeżycie, nie tylko naszych gospodarstw, ale również ludzi, którzy na nich pracują" - zapewnia w rozmowie Sushant Singh. - Dlatego przygotowaliśmy się na długie oblężenie - dodaje Gurvinder.

WSZYSTKIE KOMENTARZE (0)