Upominanie dziś rolników, by w kontaktach z firmami skupowymi kierowali się zasadą ograniczonego zaufania nie ma najmniejszego sensu i nie znajduje uzasadnienia. Lata przykrych doświadczeń sprawiły bowiem, że żaden producent nie podejmie pochopnie decyzji i nie powierzy swoich płodów przypadkowej firmie, która nie zyskała jeszcze pochlebnej opinii dostawców.

Problem w tym, że upadają też firmy, które latami zdążyły już sobie zaskarbić zaufanie rolników, a ich upadku nic nie zwiastowało. I choćby dostawca nie miał sobie nic do zarzucenia - „dmuchał na zimne” i „grzeszył” zbytnią przezornością – niczego to w jego sytuacji nie zmienia. W kolejce po należne pieniądze musi stać długo i to bez gwarancji na odzyskanie długu. Dowodzi tego przykład rolników z okolic Elbląga, w województwie warmińsko-mazurskim, którzy od 3 lat czekają na zapłatę za odstawione zboże.

Wzorowa współpraca

– Oboje z mężem prowadzimy niezależne gospodarstwa. Współpracę z firmą „Interkas” w Bielniku pod Elblągiem zaczęliśmy w 2015 r., w pierwszym roku prowadzenia przez nas działalności rolniczej – relacjonuje Aleksandra Krugły-Zegarowska. – Współpraca układała się dobrze, pszenicę odbierali i raczej płacili w terminie. Najpierw kontaktowaliśmy się z firmą przez handlowca, a od 2017 r. bezpośrednio z jej właścicielem. I muszę przyznać, że zawsze się wywiązywał z wcześniejszych ustaleń. Nabraliśmy do niego zaufania na tyle, że nawet dawaliśmy mu naszą pszenicę na przechowanie.

Sielanka jednak nagle zakończyła się w 2019 r., gdy mąż naszej rozmówczyni odstawił do firmy 150 ton pszenicy.

– Dokładnie 4 marca 2019r. wystawiona została faktura VAT RR na mojego męża za 150 ton pszenicy na łączną kwotę 139 314 zł. Kwota ta jednak nie została do dziś spłacona – twierdzi Aleksandra Krugły-Zegarowska. –Wydzwanialiśmy do szefa z pytaniami: co się dzieje i kiedy będą pieniądze. Zawsze miał jakąś wymówkę, mówił że walczy i kasa będzie wkrótce. Ale pieniędzy nie było. Wreszcie w końcu maja 2019r. pojawił się przelew, ale tylko na 15 000 zł.

Kiedy kolejne obietnice dłużnika nie znajdowały pokrycia, rolnicy zwrócili się do prawnika i wysłaliśmy przedsiębiorcy przedsądowne wezwanie do zapłaty. Nic to nie dało, więc wnieśli sprawę do sądu.

– 6 marca 2020r. odbyła się pierwsza i jedyna dotąd rozprawa. Zasądzono na korzyść mojego męża kwotę 124 314 zł wraz ze wszystkimi kosztami sądowymi – mówi rolniczka. – A już 8 kwietnia 2020r. przedsiębiorca spod Elbląga ogłosił upadłość.

Wierzyciel I kategorii

– Wyznaczono syndyka, a mój mąż został wpisany do pierwszej kategorii dłużników. Niestety, tak naprawdę na tym się wszystko skończyło i z tej „pierwszej kategorii” zupełnie nic nie wynika – ubolewa nasza rozmówczyni. -

– Gdy w latach 2015-2019 handlowaliśmy z tą firmą, w siedzibie w Bielniku zawsze było pełno najnowszego sprzętu rolniczego, nowe samochody. Mieli własną flotę transportową, czyli jakieś 12 tirów. Przedsiębiorca miał też posiadać kilkaset hektarów własnych gruntów – wylicza rolniczka spod Elbląga.– Kiedy jednak ogłosił upadłość, syndyk przez 2 lata szukał jego majątku. Znalazł tylko 60 ha na własność, dom oraz zabudowane nieruchomości, gdzie prowadzona była działalność gospodarcza. I to wszystko…

Syndyk – jak mówią rolnicy – wystawił nieruchomości dłużnika na przetarg i jeszcze nie znalazł się na nie nabywca. A jeśli się znajdzie, to i tak szanse na odzyskanie wierzytelności są niewielkie.

– Poszkodowanych było więcej, a oprócz rolników w kolejce po pieniądze są pewnie jeszcze banki, urzędy i różne instytucje. Czujemy się po prostu bezsilni, bo zrobiliśmy wszystko zgodnie z prawem, aby odzyskać nasze pieniądze. Nie było żadnych przesłanek, aby podejrzewać, że odbiorca nas tak oszuka – mówi Aleksandra Krugły-Zegarowska.

Zadzwoniliśmy do syndyka majątku upadłej firmy skupowej. Niestety, prowadzący postępowanie nie zgodził się ujawnić żadnych szczegółów dotyczących sprawy. Zachęca za to poszkodowanych do bezpośredniego kontaktu, bo ich obawy są dla niego zrozumiałe.