- Bez państwowych dopłat byłoby ciężko - przyznaje Svjetlana Czolaković, rolniczka ze wsi Szag pod Valpovem w Slawonii, północno-wschodnim regionie, nazywanym spichlerzem Chorwacji. Państwo wypłaca po 2000 kun (1163 zł) od każdego hektara ziemi. Do tego dochodzą środki z różnych innych funduszy - zastrzega Macanić.
40-letnia Svjetlana intensywnie korzysta z takich funduszy. Wraz z mężem, Draganem, gospodaruje na 500 ha, uprawia pszenicę, kukurydzę, słoneczniki. Prawie na każdej z wielu maszyn rolniczych stojących na jej podwórku widnieje plakietka, że została kupiona z dopłatą państwową
- Do traktora na przykład mogą dołożyć 20 proc., a czasem nawet 40 proc. ceny. Ale potem przez 5 lat nie możesz go sprzedać - tłumaczy rolniczka. I ona, i mąż mają zarejestrowane odrębne rodzinne gospodarstwa rolnicze (OPG).
Svjetlana, szczupła, energiczna blondynka w modnych dżinsach, która w razie potrzeby sama prowadzi traktor, zatrudnia jednego pracownika, mąż - dwóch. W gospodarstwie pomaga 20-letni syn, który studiuje rolnictwo, czasami 18-letnia córka. Najmłodszą córeczkę Svjetlana codziennie podwozi samochodem do przedszkola, zajmuje jej to dwie minuty.
Dopłaty wprowadzono w 2000 r., na początku były uzależnione od sprzedanej produkcji, od 2008 r. państwo wymaga tylko, żeby ziemia była dobrze utrzymana, i odpowiednie służby to kontrolują, nie trzeba nic produkować - tłumaczy Svjetlana. Jest to wymóg UE, żeby ziemia spełniała warunki agroekologii i ochrony środowiska - wyjaśnia Macanić.
Czolakoviciowie kupili sporo ziemi na przetargach od państwa, część wydzierżawili. Pobliskie państwowe kombinaty rolne sprywatyzowano, często ziemię i sprzęt wykupili członkowie dyrekcji. Niektóre działki Svjetlana kupiła od sąsiadów z małych gospodarstw, które zostały z czasów, gdy w dawnej Jugosławii dopuszczalne było posiadanie zaledwie 10 ha ziemi.
- Jeden starszy rolnik co roku sprzedaje nam mały kawałek ziemi, żeby dołożyć do głodowej emerytury. Sam już nie daje rady gospodarować, dzieci wyjechały - opowiada. Poza tym według niej "dopłaty od hektara rozpieściły wieśniaków".
Rolnicy narzekają, że państwo zalega im w tym roku z wypłatą jeszcze 36 proc. należnej pomocy.
- Jest to całkowicie legalne - podkreśla Macanić.
Prawo dopuszcza bowiem redukowanie wysokości dopłat zależnie od stanu budżetu. Minister rolnictwa Tihomir Jakovina ostrzegł już, że w budżecie nie ma pieniędzy na większe dopłaty, a i w przyszłych latach będą one niepełne. W 2011 r. państwo wydało na nie 3,7 mld kun (2,1 mld zł), a w 2012 r. - 2,2 mld. Krytycznie nastawieni do dopłat ekonomiści wskazują, że od 1998 r. państwo wydało na nie ponad 37 mld kun (21,5 mld zł), a nie widać rezultatu w postaci zapowiadanego skoku technologicznego, wzrostu zysków i tańszej żywności.
Na dopłaty nie liczy Mate Poljak spod Sinja w Dalmacji. Na targowisku na starym mieście w Splicie nad Adriatykiem jeszcze przed północą sprzedawał sery z własnego gospodarstwa.
- Nie potrzebuję pomocy, turyści ciągle przyjeżdżają do mnie po sery, ja jeżdżę od miasta do miasta - opowiadał. - Mam własne krowy, ziemię. Najlepiej wszystko robić samemu - od paszy po sprzedaż. Nawet Francuzi podziwiali, jaką mam nowoczesną serowarni.
Poljak ma polskich przodków, jeden z nich w XVII wieku przywędrował do Dalmacji i uczestniczył w słynnej obronie Sinja przed Turkami.
Ivica Medvar spod Czakovaca w Medjimurju, gdzie nie ma tylu turystów, nie zgodziłby się z serowarem z Dalmacji. Rolnik z północy kraju uważa, że państwo powinno bardziej troszczyć się o produkcję żywności.
- Nie ma długofalowego planu rozwoju rolnictwa - skarży się. - Ceny skupu maleją, często są niższe od kosztów produkcji, a materiały drożeją, nawozy na przykład o 500 proc. Państwo stawia na wielkich producentów - narzeka Ivica, który wraz z teściem gospodaruje na 15 ha. W Medjimurju, najbogatszym regionie kraju, leżącym przy granicy z Węgrami i Słowenią, dominują drobni rolnicy. Ivica, mówiący starym miejscowym dialektem, postawił na produkcję oleju z pestek dyni, regionalną specjalność. Teść sam zrobił potrzebne maszyny, pilnują, żeby produkcja była całkowicie ekologiczna. Próbują połączyć siły z sąsiadami, ich mała, rodzinna olejarnia obsługuje rolników gospodarujących łącznie na 50 ha.
W Czakovcu utrzymała się spółdzielnia rolna, która niegdyś obsługiwała całe województwo. Przekształciła się w spółkę akcyjną - wyjaśnił jej prezes Branko Krnjak. Spółdzielnia sama nie produkuje, zapewnia jedynie rolnikom surowce, nasiona, materiały budowlane, organizuje skup - kukurydzy, pszenicy, z wieprzowiny i mleka zrezygnowali, bo wszedł import i ceny skupu spadły poniżej granicy opłacalności.
- Gospodarujemy pomalutku, nie chcemy przeinwestować - tłumaczy Krnjak.
Na brak strategii państwa narzeka też winiarz Josip Kolar z Baranji, graniczącej z Węgrami i Serbią. W regionie znanym z wina drobni producenci próbują podnieść swoje szanse w rywalizacji z gigantami rolno-spożywczymi, takimi jak firma "Agrokor", stowarzyszając się w spółdzielni. Ale to się dopiero zaczyna, spółdzielnia winiarzy jest młoda, nie jest jeszcze gotowa do konkurencji z producentami z Istrii i Dalmacji, którzy mają ułatwione zadanie dzięki milionom turystów - opowiada w rozmowie Kolar, który sam wytwarza 50 tys. litrów wina rocznie.
Spółdzielcy, gospodarujący łącznie na 500 ha, chcą wprowadzić na rynek wspólną, rozpoznawalną markę. Na razie w Baranji jest wiele tzw. szlaków winnych; to rodzaj stowarzyszeń, do których należą hurtownie, restauracje czy zajazdy, gwarantujące klientowi odpowiednią jakość win.
- Dla nas wejście do UE nic nie zmieni. My już przechodzimy surową kontrolę, zapisujemy każdy kilogram użytego nawozu - uważa Kolar. Żałuje, że Baranja po wojnie z lat 90. utraciła świetny rynek w Serbii, która na wina wprowadziła 30-procentowe cła.
Po wejściu do UE ze sprzedażą do Serbii będzie miał kłopot cały sektor rolno-spożywczy. Chorwacja musi bowiem wystąpić z CEFTA (Środkowoeuropejskie Porozumienie o Wolnym Handlu), a na te rynki idzie 20 proc. jej eksportu, przede wszystkim wyroby cukiernicze, mleczarskie, mięsne i tytoń. Chorwackie towary zdrożeją w tych krajach, ręce zacierają już serbscy producenci. Niektórzy, w tym "Agrokor", przewidująco otworzyli swoje zakłady w krajach CEFTA, np. w Bośni i Hercegowinie.
- Na początku będzie to miało negatywny efekt ze względu na utratę miejsc pracy w Chorwacji, ale powinniśmy to potraktować jako nasze inwestycje zagraniczne. To historyczny krok, który otworzy nam perspektywy na przyszłość - uważa Visznja Samardżija, szefowa wydziału europejskiego w Instytucie Stosunków Międzynarodowych w Zagrzebiu. Przyznaje jednak, że należało wcześniej zastanowić się nad tym problemem, bo teraz rozmowy na temat warunków handlu z krajami CEFTA przejęła już Unia Europejska.
Komentarze