Raport ocenia wpływ konsumpcji w miastach na emisję gazów cieplarnianych. Sprawdza też, jakie działania są konieczne, aby miasta redukowały emisję tych gazów zgodnie z przyjętymi umowami międzynarodowymi. Co w nim znajdziemy? Przede wszystkim rekomendacje i propozycje. Nie nakazy.

Jakie są rekomendacje C40 Cities?

C40 Cities jest stowarzyszeniem zrzeszającym miasta, które chcą walczyć z kryzysem klimatycznym. Wśród wymienionych w raporcie rekomendacji są:

  • Ograniczenie konsumpcji tak, aby na osobę rocznie przypadało 16 kg mięsa i 90 kg nabiału. Obecnie Polacy zjadają około 70 kg mięsa na osobę każdego roku.
  • Nabywanie ograniczonej liczby nowych ubrań – rekomenduje się maksymalnie 8 sztuk rocznie. Warto zaznaczyć, że chodzi o ubrania nowe, nie z obiegu wtórnego, więc nie zostaniemy skazani na chodzenie w jednych spodniach.
  • Ograniczenie ilości samochodów tak, aby na 1000 mieszkańców przypadało 190 aut. Obecnie liczba ta wynosi aż 800.
  • Wskazana została też rekomendowana liczba podroży lotniczych na osobę – jedna osoba powinna podróżować maksymalnie raz na dwa lata na odległości nie większej niż 1500 km w jedną stronę.

Gdzie w tym wszystkim są świerszcze?

Jak widać ani słowa o robakach. Skąd zatem wzięły się one w całej tej awanturze?

Przez przypadek. W styczniu Unia Europejska zatwierdziła możliwość stosowania przez producentów żywności mąki ze świerszczy i mącznika mniejszego. Na swojej stronie Komisja napisała że "spożywanie owadów (...) wpływa pozytywnie na środowisko". Czytamy także, że owady "są wysoce odżywczym i zdrowym źródłem żywności o wysokiej zawartości tłuszczu, białka, witamin, błonnika i minerałów. Dlatego są one alternatywnym źródłem białka ułatwiającym przejście na zdrową i zrównoważoną dietę."

Ktoś dodał jeden do jednego. Zapaliła się żarówka z genialnym pomysłem. No i otworzyło się piekło. Publiczna debata sięgała dna, by po chwili wspinać się na wyżyny wątpliwej elokwencji. Wszystko w wojnie przeciwko robakom, które mają truć i zabijać, a o których jak dotąd nikt nie słyszał. Mimo, że ich używanie w produktach spożywczych jest dozwolone od dawna, choćby w formie popularnego czerwonego barwnika oznaczonego symbolem E120.

W ten właśnie sposób niczego nieświadome robaczki stały się potężnym narzędziem w walce politycznej. Krzyczeli wszyscy – od prawa do lewa. Z oburzeniem. Ze zgrozą. Obwiniając o wszystko władze Warszawy, która jest jednym z państw stowarzyszenia C40.

Grożono już zakazem sprzedaży mięsa, kartkami na żywność, chodzeniem w dziurawych ubraniach. Straszono dokładaniem mielonych robaków do niemal każdego produktu z mlekiem włącznie. Zupełnie pominięto podstawowy aspekt „robaczywej” żywności. Jej cenę. Oceniając na zimno – komu będzie opłacało się dodawanie do chleba mąki, której 100 g kosztuje 30 zł?  Tak jakby obiektywny ogląd sytuacji nagle przestał mieć znaczenie. Zamiast rozumu wzięły górę polityczne emocje. 

Im bliżej prawej strony sceny politycznej, tym krzyk był głośniejszy, a argumenty coraz bardziej wyrafinowane. I wtedy zaczęły pojawiać się niespodzianki.

Cios z samego serca partii

Pierwszy cios wypłynął z samego serca partii rządzącej. Otóż w 2018 roku Marta Kaczyńska, bratanica lidera PiS-u  w swoim felietonie przekonywała, że umożliwienie sprzedaży owadów w roli produktów spożywczych jest dobre. Jak sami widzicie prawo takie weszło już pięć lat temu.  I okazało się bombą z opóźnionym zapłonem, która wybuchła teraz, tuż przed wyborami.

Owady są pożywieniem, którego hodowla nie wymaga wiele przestrzeni, pożywienia ani wody. Nie zanieczyszcza środowiska, ani nie produkuje gazów cieplarnianych, jak dzieje się to w przypadku zwierząt tradycyjnie hodowanych w rolnictwie - tłumaczyła bratanica prezesa PiS.

Zwróciła też uwagę na to, że owady są jadalne w 80 proc., nie przenoszą chorób i są cennym źródłem białka, minerałów i innych ważnych składników odżywczych.

Jedyną barierą pozostaje nasza kultura, która od wieków przyzwyczaiła nas do traktowania owadów jako stworzeń wywołujących obrzydzenie – zauważyła Kaczyńska.

Jej zdaniem jednak przyzwyczajenie naszych podniebień do jedzenia insektów "jest jedynie kwestią czasu". Wtedy problemu nie było. Nikt nie krzyczał, a sam fakt wprowadzenia robaków na nasze stoły przeszedł bez większego echa.

Niby nie chcemy robaków, ale je dofinansujemy

Druga niespodzianka pojawiła się kilka dni temu. Okazało się bowiem, że Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, które podlega Ministerstwu Funduszy i Polityki Regionalnej, przekazało 6,5 mln złotych do projektu, zakładającego między innymi hodowlę jadalnych owadów na klatkach schodowych w blokach mieszkalnych.

Mowa tu o programie "SmartFood: zaangażowanie mieszkańców w różnorodność żywnościową w miastach". W ramach akcji mieszkańcy bloków mają korzystać ze specjalnych kabin hydrofonicznych, w których na własny użytek wyhodują warzywa i owoce, a także jadalne owady. Testy potrwają około 12 miesięcy. Weźmie w nich udział 20 rodzin.

Do tych doniesień niemal natychmiast odniósł się Grzegorz Puda, minister funduszy i polityki regionalnej, który jeszcze nie tak dawno był ministrem rolnictwa. 

Prace naukowe uczelni nie mają wpływu na politykę rządu. Projekt „SmartFood: Engaging citizens in food persity in cities” realizuje konsorcjum naukowe krajowych i norweskich uczelni. Jest finansowany z Funduszy Norweskich, a nie środków rządowych. W projekcie skupiono się na uprawie warzyw i owoców. Dodatkowa opcja to hodowla owadów jadalnych. Nie jest to główny cel projektu. Oceny projektu dokonali niezależni eksperci międzynarodowi. Polskie uczelnie prowadzą tysiące niezależnych badań naukowych, na które rząd nie ma wpływu – oznajmił.

Ziarno niepewności zostało jednak zasiane. Polityk dodał, że decyzję o dofinansowaniu projektu Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wydało 21 lipca 2021 roku, a samą umowę podpisano 1 grudnia 2021 roku. Partnerami są Politechnika Krakowska i Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej (ze strony polskiej) oraz Norwegian Institute for Air Research, Western Norway Research Institute i BI Norwegian Business School (ze strony norweskiej).

Cynicy nie praktycy

Coraz mocniej widać, że cała ta awantura o świerszcza jest elementem cynicznej gry politycznej. Z jednej strony straszenie i krytyka, a z drugiej kabiny z robaczkami na klatkach schodowych. W tym całym zamęcie wszyscy już dawno zapomnieli, o co chodziło. Bo jednego możemy być pewni – nie ma w tym troski, ani o obywateli, ani o rolników. Jest tylko okazja do zbijania kapitału politycznego na strachu i niepewności społeczeństwa. Bez względu na stronę politycznej sceny. 

Polityk obywatelowi wilkiem, chciałoby się rzec. Choć w tym przypadku nie wilkiem, a robakiem.