• 15 września br. to ostatni dzień obowiązywania zakazu przywozu na terytorium RP niektórych produktów rolnych z Ukrainy. Tranzyt odbywa się cały czas. 
  • Nie wiadomo, czy zostanie on przedłużony i jakie wieści w tej sprawie przekaże minister Robert Telus? Czy już szykuje się on do ofensywy dyskredytującej decyzje Komisji Europejskiej?
  • Rolnicy i przedsiębiorcy nie wiedzą na czym stoją i nadal żyją w mało przewidywalnym otoczeniu gospodarczym. Dlatego trudno jest im podejmować decyzje biznesowe. 
  • Czy można temu zaradzić? Tak, przykłady płyną za oceanu. 

Działania doraźne

Pamiętacie, co poprzedziło decyzje rządzących w sprawie zakazu importu m.in. pszenicy i kukurydzy z Ukrainy? Obejrzeliśmy show w Łysych koło Ostrołęki podczas którego dominowały hasła o patriotyzmie i uwielbieniu rolników. Sentencje „my was ochronimy” lub „nie damy wam zrobić krzywdy” były wtedy odmieniane przez polityków przez wszystkie przypadki. Co było potem, zapewne także pamiętacie? Zakaz przywozu do Polski pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika wprowadzony przez nasz rząd został uchylony na rzecz zmiany unijnych przepisów, które go wprzęgły w obowiązujący stan prawny Unii Europejskiej. Tak, to agresywne zagranie możemy nazwać skuteczną realizacją politycznych celów, jednakże są to cele doraźne i nie mają one nic wspólnego ze strategicznym działaniem.

Zmarnowany czas?

Od konwencji rolnej PiS, którą powyżej krótko scharakteryzowałem upływają dokładnie trzy miesiące. Zasady udzielania dopłat do cen skupu zbóż zmieniły się już wielokrotnie przez ten czas. Miał być powszechny skup interwencyjny – tak zapowiadano reakcję rządu na import zbóż z Ukrainy, skupu nie było. Nie wiadomo ile zbóż wyjechało z kraju, ile pozostało, bo przepływ wewnętrzny ziarna z Polski do portów niemieckich jest nie do oszacowania? Co rusz niesprawdzone informacje, co do zapasów ziarna na koniec poprzedniego sezonu obiegają rolników zaburzając przewidywania nie tylko cenowe. Jednym słowem mówiąc – mamy brak stabilności dla prowadzenia biznesu, zarówno dla rolników, jak i podmiotów zajmujących się handlem zbożem i jego przerobem. Tu i ówdzie słychać, że rolnicy wstrzymują się ze sprzedażą ziarna zbóż, co nie dziwi w związku z powyższym galimatiasem.

Sytuacja przerosła rządzących?

Powróćmy do pragmatyzmu. To, że rząd nie ma strategii na żniwa (sam deklarował się, że rozwiąże problemy rolników, w tym te wynikające ze spadających cen zbóż) widać jak na dłoni. Pozwólcie, że przytoczę wypowiedź ministra rolnictwa Roberta Telusa z depeszy opublikowanej przez Polską Agencję Prasową w minionym tygodniu, z której mimo tego, że była wręcz lakoniczna, można wiele wyczytać. Otóż minister stwierdził, że: „dla Komisji Europejskiej nie liczą się argumenty merytoryczne, ani europejska solidarność, tylko liczy się polityka”. Te słowa minister wypowiedział w kontekście wygasającego 15 września br. zakazu sprowadzania m.in. zbóż do Polski z Ukrainy. Minister zauważył, że ten termin wypada przed wyborami do polskiego Parlamentu. Co minister miał na myśli, tego tłumaczyć nikomu nie trzeba?

Taka narracja towarzyszy rządzącym politykom od lat, przynajmniej ośmiu. Gdyby nie Unia Europejska…

Jedyną strategią, jaką ma minister rolnictwa na kryzys zbożowy to walka o przedłużenie zakazu importu do Polski płodów z Ukrainy, być może liczy na to, że kolejne produkty zostaną dopisane do już obowiązującej listy, bo na pewno nie może liczyć na to, że kolejne kraje (poza Węgrami, Słowacją, Rumunią i Bułgarią) przyłączą się do tego swoistego votum separatum. Przynajmniej na chwilę obecną nie wysuwają się na plan pierwszy inne pragmatyczne posunięcia.

Populizm to antypluralizm

Dyskusja o rolnictwie, o jego przyszłości jest nasączona polityką. Tylko i wyłącznie, o ile to co się dzieje w tym obszarze w ogóle można określić dyskusją. Politycy już dawno przestali rozmawiać o problemach rolnictwa używając merytorycznych argumentów, a tym bardziej tych pragmatycznych, czyli opierających się na realistycznej ocenie rzeczywistości. Nurtem dominującym w tej dyskusji jest monetaryzm – tak go nazwijmy – czyli upraszczając, przekrzykiwanie się nawzajem różnych stron sporu politycznego kto ile dał, a kto ile zabrał pieniędzy rolnikom. Brak dyskusji prowadzi m.in. do patologii rozdawnictwa środków publicznych (nie mylcie rozdawnictwa z dotacjami i inwestycjami, czyli przemyślaną realizacją polityk). Być może trwają rozmowy polityków z rolnikami i biznesem o rozwiązaniach gospodarczych, wobec tego co wydarzy się po 15 września br. (do tego dnia obowiązuje zakaz importu), a ci którzy biorą w nich udział, po prostu nie informują o nich opinii publicznej i z czymś, w pozytywnym tego słowa rozumieniu, wypalą już niebawem.

Jak przywrócić sens dyskusji?

Na informacje czekają producenci rolni i firmy działające wokół nich. Jak trudno zarabiać pieniądze bez stabilności i przewidywalności mogą oni opowiadać godzinami. Przede wszystkim w ich imieniu zabrałem głos w powyższej sprawie.

Julia Śmigielska-Siarkowska, moja redakcyjna koleżanka jest obecnie w USA, gdzie przygląda się rolnictwu za oceanem pracując i mieszkając na farmie w Teksasie. Julia dzieli się z państwem swoimi spostrzeżeniami w felietonach zebranych w serwisie specjalnym pt. „Farmerka za Wielką Wodą”, które gorąco polecam. Czytając jej artykuły zwróciłem uwagę na zasadę stanowienia prawa w Ameryce. W USA obowiązuje zasada evidence-based policymaking (polityka oparta na dowodach), co oznacza, że przed wprowadzeniem jakiejkolwiek ustawy należy zapoznać się z najnowszymi badaniami naukowymi na dany temat i podejmować decyzję zgodną z wiedzą naukową. Jak mniemam chodzi także o ekonomię. Może dałoby się tak samo zrobić w Polsce?