Skończyć z beznadzieją
Kiedy Zuzanna Kańtoch, nauczycielka matematyki z Grabowej, przeszła na emeryturę, nie mogła sobie znaleźć miejsca i z nudów omal nie wpadła w depresję. Kuzynka podarowała jej wówczas indycze pisklęta.
– Opieka nad zwierzętami dała mi tyle radości, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to jakieś wyjście dla bezrobotnych pań ze wsi, które borykają się nie tylko z biedą, ale też poczuciem braku sensu życia – wspomina pani Zuzanna.
W tym czasie Zuzanna Kańtoch była już nie tylko emerytowaną nauczycielką, ale też radną gminy Łaziska. To był dodatkowy argument, który utwierdzał ją w przekonaniu, że musi coś na swoim terenie zmienić. Wiedziała jednak, że w pojedynkę niewiele zdziała. Potrzebne było wsparcie. Sojusznikiem okazał się burmistrz Tadeusz Czop. Obiecał, że na dobry pomysł da pieniądze. Pomysł był prosty – zakupić gęsie pisklęta i rozdać bezrobotnym kobietom, które zechcą się nimi zaopiekować. Dlaczego gęsi? Bo przed laty hodowano je w Grabowej niemal w każdej zagrodzie. Poza tym gęsi nie są specjalnie wymagające – jedzą wszystko: chleb, owies, ziemniaki, trawę. Potrzebują jedynie zagrody, posłania ze świeżej słomy i codziennego doglądania. Ich hodowla jest zatem niedroga.
– Wiedziałam, że jeżeli coś się nie zmieni, to bezrobotne kobiety całkowicie się załamią. W wielu rodzinach brakowało nawet na wyżywienie. A nasze panie są dumne i nie chcą wyciągać ręki po zapomogę – opowiada Zuzanna Kańtoch.
Te argumenty przekonały burmistrza, który obiecał, że zakupi tyle gęsi, ile będzie trzeba, pod warunkiem, że pani Zuzanna wszystko zorganizuje. – Pomysł mi się spodobał, a że jestem tu, żeby pomagać, bez większych oporów wsparłem tę inicjatywę – opowiada burmistrz. – Wierzyłem, że może to być szansa na aktywizację miejscowej społeczności. I udało się…
We wsi zaczął się szum – bardzo konstruktywny. Do projektu zdecydowały się przystąpić 23 gospodynie.
Jak hodować gęsi?
Szybko się okazało, że część ochotniczek nie ma zielonego pojęcia o jakiejkolwiek hodowli. Pracowały w mieście. Na wieś przyszły „za mężem”. Kiedy straciły zatrudnienie, nawet nie przyszło im do głowy, że mogą zająć się chowem gęsi. Pani Zuzanna przekonała ich jednak, że dadzą radę, a ona pomoże. Na słowach się nie skończyło. Dzięki współpracy z miejscowym Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego zorganizowano specjalny kurs. Kobiety uczyły się, jak dbać o gęsi, czym je żywić, jak postępować, gdy zachorują. Wszystkie otrzymały też broszury informacyjne. Teraz można było sprowadzić pisklęta. Każda gospodyni otrzymała 10 jednodniowych gęsi rasy Kołudzkiej.
– Gospodynie nie mogły sprzedawać gęsi przez 4 pierwsze miesiące odchowu. Jeżeli któraś sobie nie radziła, mogła je przekazać sąsiadce – opowiada Zuzanna Kańtoch.
Odżyło życie
Nawet sama pomysłodawczyni nie przewidywała wówczas, że dzięki gąskom do wsi powróci życie. Gospodynie nie miały już czasu, żeby użalać się nad swoim losem. Gęgające stadko wymagało bowiem codziennego doglądania. Panie odwiedzały się też wzajemnie, żeby wymienić doświadczenia, podpatrzeć, podpytać…
Okazało się, że te, które wcześniej pracowały w mieście i nie miały żadnego hodowlanego doświadczenia, tak zaangażowały się w nowe zajęcie, że często radzą sobie najlepiej, a ich ptaki są najbardziej zadbane.
– Byłam pod wrażeniem, jak bardzo sąsiadki się zmieniły. Na ich twarze wrócił uśmiech, stały się bardziej energiczne i pewne siebie. Zaczęły snuć plany na przyszłość – wspomina pani Zuzanna.
Razem możemy więcej
Wzajemne odwiedziny i wspólne wykonywanie wielu prac stało się codziennością. Pierwszy poważny sprawdzian przeszły gospodynie po 11 miesiącach, kiedy ptaki trzeba było pierwszy raz podskubać. A te nie tylko przeraźliwie gęgały, ale potrafiły też dotkliwie uszczypnąć. Panie „u zbrojone” w wiedzę wyniesioną ze szkoleń i przy wzajemnym wsparciu – dały radę. Podskubywanie trzeba było jeszcze dwukrotnie powtórzyć – co 7 tygodni. Zebrane pierze przechowywano w specjalnych workach.
Jesienią gospodynie przyrządziły potrawy z gęsi własnego chowu. Te, które miały możliwość zamrażania mięsa, zrobiły zapasy na zimę. W wielu domach po raz pierwszy nie brakowało mięsa, a na święta jedną z głównych potraw była faszerowana gęś.
Na tym jednak sprawa się nie zakończyła. Teraz trzeba było zagospodarować skrzętnie zbierane pierze. Dla wszystkich pań było oczywiste, że będą je darły wspólnie. Zbierały się wieczorami w kolejnych domach. Drąc pióra, rozmawiały o codziennych problemach, snuły plany na przyszłość. Przy okazji przypominały sobie stare przyśpiewki, przy których raźniej się pracowało. Nawet po zakończonej pracy chętnie gawędziły dalej przy herbacie i domowym cieście.
Puchowa kołderka
Zuzanna Kańtoch, widząc, jak bardzo jej sąsiadki zmieniły się dzięki tej akcji, uznała, że nie można jej nagle zakończyć i powrócić do beznadziei. Szukając różnych rozwiązań, trafiła na konkurs „Nasz sposób na biedę”, organizowany przez Fundację Wspomagania Wsi, Program Małych Dotacji i Bank Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Wspólnie z sąsiadkami opracowały i wysłały projekt „Puchowa kołderka”. Pomysł się spodobał. Sołectwo otrzymało 7440 zł, za które zakupiono 600 kolejnych gęsich piskląt. Panie opracowały również własny biznesplan.
– Obliczyłyśmy wówczas, że w skupie za mięso z jednej gęsi możemy dostać 50 zł, a z pierza podskubanego z 3 gąsek można uszyć puchową kołdrę, która w sklepie kosztuje 200 zł. W ubiegłym roku bez problemu uzyskiwałyśmy 12,50 zł za kilogram mięsa i mogłybyśmy sprzedać znacznie więcej niż miałyśmy. Podobnie jest z pierzem, które drzemy ręcznie i dzięki temu nie dorównuje mu żadna masowa produkcja.Zarażeni pomysłami
O Grabowej zaczęło być głośno w okolicy. Dzisiaj gąski może otrzymać praktycznie każdy chętny mieszkaniec gminy. Część piskląt rozprowadzana jest poprzez Ośrodek Pomocy Społecznej.
– Uznaliśmy, że to bardzo dobra forma wspierania najuboższych rodzin – opowiada Waldemar Klimczyk, kierownik ośrodka. – My przekazujemy pisklęta osobom, które są uprawnione do korzystania z pomocy społecznej i wykorzystujemy na to środki celowe. Mamy nadzieję, że taka forma wsparcia nie tylko poprawi ich byt, ale też zmusi do aktywności. Ci ludzie często siedzą w domu przed telewizorem i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. A zwierzętami trzeba się zająć.
Ze środków opieki rozdanych zostanie ponad 1000 piskląt dla 60 rodzin. W tym roku obok gęsi będą to także kaczki, kaczo-gęsi i kury. Przyszli hodowcy dostaną również specjalistyczne pasze, które muszą dostawać pisklęta w pierwszych tygodniach życia.
– Burmistrz obiecał, że jeżeli znajdą się osoby, które nie biorą zasiłku z gminy, ale będą chciały hodować gęsi, to postara się pomóc z własnych środków – dodaje Zuzanna Kańtoch. – Zbieram w tej chwili zgłoszenia z całej gminy.
„Wyskubki”, na których spotykają się gospodynie Grabowej, stały się tak popularne, że uczestniczą w nich nawet panie, które nie hodują gęsi. Niektóre z nich, zachwycone atmosferą spotkań, zdecydowały się na chów gęsi, choć bieda ich do tego nie zmusza.
„Puchowa kołderka” stała się nie tylko sposobem na biedę, ale też pomysłem na życie. Jedna z pań, która zaczynała od chowu gęsi, dzisiaj prowadzi gospodarstwo agroturystyczne. Przerzuciła się jednak na psy i wyspecjalizowała w dogoterapii.
Aktywność mieszkańców gminy skłoniła również Chrześcijańskie Stowarzyszenie Dobroczynne do współpracy z radą gminy i powołania Centrum Integracji Społecznej. W ramach Centrum utworzono 3 brygady (budowlaną, porządkową i krawiecką), w których bezrobotni przez 24 miesiące będą pracowali, zdobywając nowe kwalifikacje. Ci, którzy rzetelnie przejdą szkolenie, mają szansę na stałe zatrudnienie.
– O tym, że coraz więcej naszych bezrobotnych rzeczywiście chce coś zmienić w swoim życiu, najlepiej świadczy fakt, że otrzymaliśmy ponad 40 zgłoszeń, choć przyjąć mogliśmy tylko 15 osób – opowiada Ilona Pelon, sekretarz gminy.
Panie z brygady krawieckiej szyły ostatnio flagi państwowe dla gminy, ale w planach jest również nauka szycia puchowych kołder.
Źródło "Farmer" 10/2006
Komentarze