Informacje resortów zdrowia, rolnictwa i klimatu dotyczące wpływu ferm przemysłowych na zdrowie ludzi, stały się powodem burzliwej debaty na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji rolnictwa. Była ona w rzeczywistości starciem zwolenników i przeciwników ferm wielkotowarowych.

Smog fermowy?

Informacja resortu zdrowia mówiła dość ogólnie o występowaniu niekorzystnych czynników w obiektach lub ich skupiskach, gdzie produkcja zwierzęca odbywa się na dużą skalę, a które mają zły wpływ na zdrowie tak pracowników ferm, jak i ludzi mieszkających w ich otoczeniu. Należą do nich m.in. pyły i drażniące bioareozole, odzwierzęce wirusy, bakterie i grzyby. Czynniki związane z hodowlą zwierząt są też powodem 80 proc. chorób zawodowych, stwierdzanych u rolników. Wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski mówił również o wielu potwierdzonych przypadkach zmian chorobowych w układzie oddechowym u pracowników ferm.

Jak stwierdził Poseł Piotr Borys (KO) dyskusja o wpływie ferm na zdrowie ludzi jest jałowa skoro resort nie dysponuje konkretnymi wynikami badań ludzi, mieszkających w otoczeniu wielkich ferm lub terenach o dużej koncentracji produkcji zwierzęcej. Przeprowadzenia takich badań domagał się od Ministerstwa Zdrowia.

-Zanieczyszczenia powietrza wskazane przez Ministerstwo Zdrowia kojarzą się ze smogiem w wielkich miastach. Taki smog występuje w otoczeniu ferm kurzych, dlatego należy powstrzymać ich ekspansję – zauważyła posłanka Małgorzata Tracz (KO), postulując jednocześnie przyspieszenie prac nad ustawami odorową, odległościową i o zagospodarowaniu przestrzennym, które będą regulować odległość dużych ferm od domów i przeciwdziałać ich koncentracji.

Czy kura ma jeść sama?

-Konieczność przestrzegania prawa nie ulega wątpliwości. Blokowanie powstawania ferm to jednak kierunek niewłaściwy – uważa z kolei poseł Katarzyna Sójka (PiS).-Jako lekarz leczę rolników i nie stwierdziła żadnego przypadku zakażenia szczepami bakterii lub wirusów, o których mówi informacja Ministra Zdrowia.

-Nie jest ważne, czy kura je sama czy w większym stadzie. Ważne co je, bo to rzutuje na zawartość odchodów i potem jakość nawozu. Jeśli hodowca ma pozwolenie zintegrowane, to mamy na to wpływ i mamy nad tym kontrolę – ripostował Piotr Lisiecki, prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz. -Efektywność produkcji jest też dużo wyższa, niż w systemach prymitywnych, np. wolnowybiegowym. Na jednostkę mięsa czy jajo zużywamy mniej energii i paszy. Tym samym nowoczesne fermy ratują planetę przed dewastacją.
-Za mojego życia liczba ludności świata podwoiła się. Ktoś musi ją wykarmić, bo inaczej grożą nam wojny i plagi. Zatem nie atakujmy producentów żywności, bo to od nich zależą losy świata – skwitował Lisiecki.

Dylemat skali i kapitału

Według posła Zbigniewa Dolaty (PiS), nie da się obronić tezy, że fermy przemysłowe są przyszłością polskiego rolnictwa. Są nią, a przynajmniej w świetle prawa winny być, gospodarstwa rodzinne, produkujące zdrową żywność.
-Nie ma potrzeby, by powstawały fermy trzody na 20 tysięcy czy więcej świń, skoro w polskich gospodarstwach stoi teraz wiele pustych chlewni. Dlaczego? Bo wielki, często obcy kapitał narzucił im niezdrową konkurencję, której nie mogli przetrwać - stwierdził poseł.

-Fermy przemysłowe to ślepa uliczka dla rozwoju polskiego rolnictwa. Tymczasem w latach ubiegłych mieliśmy prawdziwą eksplozję takich ferm, które często - jak wskazały kontrole NIK - powstawały z naruszeniem prawa, np. przez sztuczne dzielenie ferm, by ominąć wymóg pozwoleń zintegrowanych - argumentował Dolata. -Kapitał zagraniczny traktuje Polskę jak kraj kolonialny.

Jak zauważyli inni dyskutanci, właścicielami wielkich ferm w Polsce są zarówno spółki za kapitałem zagranicznym, jak i polskim, a są wśród nich również firmy i gospodarstwa rodzinne.

Dziurawe prawo

W toku debaty ze strony przeciwników ferm przemysłowych wybrzmiały postulaty pilnego opracowania ustawy odległościowej i odorowej, ale również zmian w ustawie o zagospodarowaniu przestrzennym, która dawałaby mieszkańcom możliwość decydowania o lokowaniu ferm. Przy tej okazji pojawił się także postulat zapewnienia finansowego wsparcia dla gmin w tym zakresie.

Co ciekawe, padł również postulat wprowadzenia mechanizmów wsparcia dla właścicieli istniejących ferm, by mogli dostosować swoje obiekty do wyższych standardów. Z obu stron padały zaś słowa o konieczności wzmocnienia kadrowego i finansowego inspekcji, odpowiedzialnych za kontrolę ferm. Domagano się także podwyższenia kar za łamanie przepisów.

W toku debaty usłyszeć mogliśmy też skargi przedstawicieli lokalnych społeczności, które bezskutecznie walczą z sąsiedztwem wielkich ferm, które  lekceważą ich potrzeby i obowiązujące przepisy.

-Problemy branży zostały uregulowane w tzw. BAT-ach sewilskich. Te przepisy mówią w jaki sposób walczyć z pyłami czy odorami. Wystarczy ich przestrzegać, ale nie ograniczać powstawania ferm – oponował poseł Jerzy Hardie-Douglas (PiS).-Polska jest dużym producentem drobiu i trzody. Nie róbmy rewolucji przeciw działom gospodarki, które się u nas rozwijają.

 -BAT-y u nas nie działają, skoro RDOŚ akceptuje odległość 130 m, jako zabezpieczenie dla fermy o obsadzie 1000 DJP – zauważył Grzegorz Strzałkowski z Fundacji „Dobre sąsiedztwo”. Decyzje środowiskowe też nie spełniają funkcji. Jedynym sposobem ochrony mieszkańców są plany zagospodarowania, których jednak w większości gmin nie ma – stwierdził działacz.

Apel ministra

Wiceminister rolnictwa Lech Kołakowski zaapelował do parlamentarzystów o odpowiedzialne zmienianie prawa, w kontekście sytuacji międzynarodowej i konieczności zadbania o bezpieczeństwo żywnościowe kraju.

-Też jestem za tym, żeby żywność była zdrowa, trawa zielona a woda czysta, ale tworząc ustawy musimy pamiętać, że nie możemy kierować się emocjami. Nie możemy wykluczać możliwości produkcji żywności w chwili, gdy tą produkcję należy rozwijać – powiedział. -Nie muszą to być fermy na dziesiątki tysięcy zwierząt, ale muszą one zapewnić opłacalność. Jeśli wprowadzimy zbyt restrykcyjne przepisy, obora będzie mogła stanąć 3 km za wsią. Doprowadzenie tam drogi, wody i innych mediów może kosztować miliony. Kto za to zapłaci? – pytał minister.