Poza latami 1999 i 2000, od początku transformacji do 2006 roku w budżecie pojawiał się deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych przekraczający dopuszczalne przez kryteria z Maastricht 3 proc. PKB. W przypadku Polski, "doganiającej" kraje starej Unii można to tłumaczyć koniecznością wielu inwestycji publicznych warunkujących wzrost gospodarczy. W 2007 roku nastąpiło ograniczenie deficytu do 2 proc. PKB, czemu sprzyjała korzystna sytuacja na rynkach światowych. Jednak w 2008 roku deficyt sięgnął już 3,9 proc. PKB, a w tym roku, po nowelizacji budżetu dokonanej przez ministra finansów Jacka Rostowskiego i według prognoz Komisji Europejskiej ma wynieść aż 6,6 proc. PKB, czyli być ponad dwa razy wyższy od dopuszczalnego poziomu.
W przypadku Grecji, Portugalii i Słowacji podstawowe znaczenie dla poprawy wskaźników fiskalnych miała dobra koniunktura gospodarcza, która sprzyjała wzrostowi dochodów do budżetu i nie zmuszała do radykalnych cięć wydatków. Polska jest w dużo trudniejszej sytuacji.

- Nie wiemy jak skończy się kryzys gospodarczy, a on tak naprawdę dopiero się zaczął. Jego konsekwencje poznamy wtedy, gdy zobaczymy co Stany Zjednoczone będą robiły ze swoim ogromnym zadłużeniem, jakie działania podejmie Wielka Brytania - podkreśla Michał Macierzyński, analityk bankier.pl. - Koszt obsługi naszego długu jest zbyt duży, zwłaszcza w czasach, gdy co czwarty dolar wydany na obligacje idzie do USA. My dużo na ten cel przeznaczamy, a kiedyś trzeba będzie to spłacić. Jeśli spojrzeć na cenę długu, który pożyczamy, to jest ona horrendalnie wysoka. Bo duże potrzeby mają takie kraje jak USA, Wielka Brytania, Niemcy.

- "Wysoki poziom zadłużenia prowadzi do wysokich kosztów jego obsługi i w ten sposób wpływa na zmniejszenie swobody działania rządu w zakresie polityki fiskalnej. Finansowanie deficytu, który ma pobudzać gospodarkę poprzez emisję papierów skarbowych na rynku finansowym, może powodować wzrost stopy procentowej i tłumienie działalności inwestycyjnej przedsiębiorstw" - sygnalizują analitycy Narodowego Banku Polskiego w raporcie na temat pełnego uczestnictwa Polski w trzecim etapie Unii Gospodarczej i Walutowej.
Bez dopięcia naszego budżetu możemy zapomnieć o wejściu do strefy euro. Konieczność ta rodzi pytania o właściwe decyzje w ramach polityki fiskalnej. Niestety, działania ministra finansów Jacka Rostowskiego rozmijają się z oczekiwaniami ekonomistów.

Kalendarz wyborczy oddala nas od euro

"Redukcja deficytu fiskalnego osiągnięta poprzez obniżenie wydatków budżetowych jest bardziej trwała i prowzrostowa niż ta, osiągnięta wskutek zwiększenia podatków" - wskazują analitycy NBP we wspomnianym raporcie. Rząd Donalda Tuska chce uniknąć zmian w podatku dochodowym PIT i woli podnosić podatki pośrednie np. akcyzę niż ciąć wydatki.

- Nie jest to właściwa droga. Ale proszę mi pokazać rząd, który w roku wyborczym będzie samobójcą. W naszym budżecie większość wydatków jest sztywna i obejmuje sprawy socjalne. Jak rząd zacznie ciąć to rozlegną się protesty. Kalendarz wyborczy układa się tak, że nas od euro oddala. Donald Tusk, który chce być prezydentem, nie zrobi niczego, co mogłoby mu w tym przeszkodzić - przekonany jest Michał Macierzyński, analityk bankier.pl. - Podejrzewam, że problem będzie odsuwany, zadłuży się samorządy i inne instytucje. Z punktu widzenia polityków odkładanie spraw po to, by przekazać je następcom, jest świetną strategią. Z punktu widzenia społecznego jest to strategia fatalna.

Jego zdaniem rząd powinien szukać oszczędności innymi sposobami. - Należy przeprowadzić reformę systemu emerytalnego służb mundurowych na który wydajemy stosunkowo duże kwoty procentowo w porównaniu z innymi państwami. Nie oszukujmy się: żołnierz przechodzący po 15 latach na emeryturę, pobiera świadczenie z budżetu, ale dalej pracuje. Rząd powinien też zacząć od łatania dziur: od nieuzasadnionych zwolnień z podatków oraz redukcji mniej odczuwalnych społecznie wydatków. Zbyt wielkie zadłużanie się i życie na kredyt jest drogą ku przepaści. Wystarczy popatrzeć na tygrysy nadbałtyckie, tam wszystko było na kredyt - zaznacza Michał Macierzyński. - Jeżeli się zadłużać to nie po to, by pokryć rosnące potrzeby socjalne, tylko by zainwestować w przyszłość. Rząd powinien uciec do przodu - postawić na budownictwo, infrastrukturę. Myśleć tak: wybuduję kilometr autostrady, a ten kilometr autostrady przyczyni się do powstania kolejnych miejsc pracy, które przyniosą także wpływy podatkowe.

Rząd Donalda Tuska szuka jednak źródeł finansowania deficytu w szybkiej prywatyzacji. Kategorycznie sprzeciwia się temu ekonomista, profesor Ryszard Bugaj. - Jeżeli w krótkim czasie sprzedaje się bardzo dużo to z natury rzeczy sprzedaje się bardzo tanio. Obawiam się, że znowu niektórzy kupią nie po to, by z tego majątku coś wycisnąć, tylko po to, by zamknąć i np. wyeliminować konkurencję - stawia sprawę wprost. - Taka wyprzedaż daje efekt jednorazowy. Nie będzie już potem dywidendy. Sprzedane. Kropka.

Kalendarz wyborczy, który w 2010 roku przewiduje wybory prezydenckie, a w 2011 - parlamentarne rodzi ryzyko zwiększania przez rząd wydatków budżetowych, by zaspokoić potrzeby określonych grup i zapewnić sobie ich poparcie. Aby uchronić finanse publiczne przed takimi działaniami w wielu krajach wprowadzono tzw. reguły fiskalne, np. wydatkową, która określa maksymalną stopę wzrostu wydatków budżetowych.

- Przyjęcie reguły wydatkowej byłoby sensownym rozwiązaniem, ale nie wierzę, że zostanie wprowadzona. Od wielu lat mówi się o budżecie zadaniowym. Praktyka jest jednak taka, że ministrowie określają swoje potrzeby. Tylko kiedy teraz musieli gwałtownie szukać oszczędności to powycinali kilkanaście miliardów złotych w swoich resortach. Powstaje pytanie: czy oni potrzebują tak naprawdę tych pieniędzy czy nie? - zastanawia się Michał Macierzyński.

Pracujący nie dadzą rady

Rząd powinien pomyśleć o głębokich reformach, np. systemu podatkowego.
- Obciążenia podatkowe mają de facto charakter degresywny. Czyli im wyższy dochód, tym mniejszy procent jest płacony. Od podatku dochodowego jest tysiąc różnych wyjątków. Leszek Miller uchwalił podatek liniowy dla samozatrudnionych, ale tylko tych, którzy sami tego chcą. A którzy chcą? Ci, którzy już nie mogą upchnąć w kosztach, już muszą coś wykazać. I wychodzi dużo, więc przechodzą na stawkę 19 proc. Grupa samozatrudnionych jest zróżnicowana, ale są w niej i rekiny, które upychają koszty konsumpcyjne, często wysokie, w koszty działalności i nie podlega to opodatkowaniu – wskazuje prof. Bugaj.
Twórcy mogą od przychodu potrącić 50 proc. jako koszty. A w tej grupie jest zarówno skromny naukowiec, który wydał pracę naukową jak i Doda Elektroda oraz inni przedstawiciele show-biznesu.
Coraz większym problemem w kontekście polityki fiskalnej będzie starzenie się społeczeństwa i katastrofalna sytuacja demograficzna. Coraz mniejsza liczba pracujących musi utrzymywać coraz liczniejszą grupę ludzi w wieku poprodukcyjnych oraz tych, którzy korzystają z rent i świadczeń.

Analitycy NBP alarmują: - "Duże znaczenie dla perspektyw zrównoważenia finansów publicznych ma przede wszystkim starzenie się społeczeństwa. Wraz ze spadkiem liczby osób w wieku produkcyjnym w relacji do osób w wieku poprodukcyjnym, będzie miało to poważne skutki jeśli chodzi o potencjał wzrostu gospodarczego, równowagę finansów publicznych, funkcjonowanie rynków pracy i rynków finansowych oraz dystrybucji dochodu narodowego. Niepokojąca jest zwłaszcza perspektywa narastającego obciążenia systemów emerytalnych, a tym samym dotkliwego wzrostu kontrybucji na ten cel ze strony aktywnej zawodowo części populacji".
Tymczasem minister finansów przy okazji nowelizacji budżetu obciął środki przeznaczone na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych.
- "Wobec dużej różnicy między wzrostem wydatków FUS a zwiększeniem jego dochodów, ewidentna staje się konieczność zaciągania pożyczek na bieżące pokrycie świadczeń emerytalno-rentowych, co stwarza fikcję trzymania w ryzach deficytu budżetowego" - podsumowują w swojej analizie prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i Janusz Zieliński, ekspert BCC. - W pierwszym półroczu wydatki ZUS wzrosły o blisko 10 pkt proc. szybciej niż dochody. Nowelizacja budżetu zakłada też zmniejszenie kosztów obsługi długu publicznego w porównaniu z ubiegłym rokiem, pomimo tego, że w pierwszych pięciu miesiącach 2009 roku nastąpił znaczący wzrost wydatków na ten cel."

To wszystko oznacza, że prognozowany przez Komisję Europejską deficyt budżetowy na poziomie 6,6 proc. PKB może okazać się znacznie większy. Nawet wiceminister finansów Ludwik Kotecki przyznał, że poziom długu publicznego może w 2010 roku przekroczyć próg 55 proc. PKB (KE mówi nawet o 59,7 proc. PKB). A wówczas, zgodnie z konstytucją, rząd jest zobowiązany do przyjęcia takiego projektu budżetu, aby relacja długu publicznego do PKB nie zwiększyła się w porównaniu do roku bieżącego. Zgodnie z ustawą o finansach publicznych czerwone światło zapala się gdy zostanie przekroczony próg 60 proc. PKB. Wtedy w projekcie budżetu na kolejny rok oraz w budżetach jednostek samorządu terytorialnego kwota wydatków może być co najwyżej równa kwocie dochodów. A to zmusza do radykalnych cięć wydatków, także socjalnych.

Nieudolna i droga administracja

Polska ma wskaźniki demograficzne krytyczne i w kontekście równoważenia finansów publicznych będzie to czynnik niebagatelny. Nie możemy pozwolić sobie na to, co zrobiła Francja, gdzie 1/3 ludzi jest zwolniona od płacenia podatków, bo ustalono tak wysoki próg dochodowy.

Michał Macierzyński: - Nas na to nie stać. Sytuacja demograficzna się nie poprawia, a polityka rządowa nie zmienia negatywnych tendencji. Cały czas jesteśmy krajem na dorobku. Oczywiście, najłatwiej jest opodatkować tych, którzy mają kapitał, tylko to oni tworzą tzw. efekt mnożnikowy - więcej wydają, inwestują. Rząd, nie tylko ten, działa od pożaru do pożaru. Nie ma strategicznego planu na przyszłość, bo plan jest tylko od wyborów do wyborów. I unika się problemów społecznych związanych np. z funkcjonowaniem stoczni czy kopalń. Jeżeli stocznia nie płaci na ZUS, to ZUS musi skądś brać te pieniądze i pożycza je z banków. Można by któregoś dnia skończyć z dopłacaniem i powiedzieć: niech się dzieje wola Boga. Tylko następnego dnia mamy problemy społeczne. Ci ludzie nie znajdą szybko innej pracy. I zaczną być klientami opieki społecznej i pobierać "kuroniówki". Efekt będzie taki, że państwo wyda tyle samo, tylko nie będzie już firmy, która kiedyś mogła zacząć zarabiać.

Kolejny problem to znaczny udział państwa w gospodarce i nadmiernie rozbudowana administracja. Udział wydatków budżetowych w PKB w 2007 roku wyniósł 42,4 proc. i był zbliżony do poziomu średniej europejskiej. Najwyższy we Francji i krajach skandynawskich wyraźnie przekracza 50 proc. PKB. Najniższy jest na Litwie (35,6 proc.) i w Estonii (33,7 proc.).
- "Optymistyczne wnioski burzy porównanie udziału wydatków budżetowych w PKB między Polską a rozwiniętymi gospodarkami europejskimi w okresie, gdy były one na poziomie rozwoju podobnym do obecnie występującego w Polsce. Wówczas w tamtych krajach udział ten był znacznie niższy" – zwracają uwagę analitycy NBP.
Inna kwestia to efektywność sektora rządowego w wydawaniu funduszy. Wedle danych Banku Światowego Polska pod tym względem plasuje się w rozszerzonej UE na 3. miejscu od końca, jedynie przed Bułgarią i Rumunią. A lepsze wykorzystanie funduszy europejskich pozwoliłoby na wzrost liczby inwestycji.

Odpowiedzialna polityka fiskalna to największe wyzwanie stojące przed Polską w drodze do euro. Zwiększanie podatków, by sfinansować rosnący deficyt budżetowy, może zmniejszać popyt konsumpcyjny, bo Polacy zaczną oszczędzać przygotowując się na kolejne podwyżki, a to wzmocni efekty recesyjne.

- "Do momentu akcesji do strefy euro system finansów publicznych powinien stać się skutecznym narzędziem stabilizacji makroekonomicznej, odpornym na pokusy zwiększania wydatków i uzyskać strukturę zapewniającą odpowiedni dopływ wydatków prowzrostowych do gospodarki" – podkreślają analitycy NBP.