Ukraina intensywnie zaczęła spoglądać na Zachód od pomarańczowej rewolucji. Krwawe protesty w latach 2004-2005 przeciw zafałszowaniu wyborów w Ukrainie były wyraźnym sygnałem wysłanym przez obywateli tego kraju do demokratycznych rządów, wyrażającym chęć ich przynależności do zachodnich struktur. Stłumione nie zamknęły ust Ukraińcom. Walczyli o swoje, a ich dążenia po raz kolejny gasiła Rosja. Po Igrzyskach Olimpijskich w Soczi, które odbyły się w lutym 2014 r., zaatakowała ona Ukrainę, zajmując m.in. Krym. Rosyjska agresja na ogromną skalę była następnie kontynuowana, w lutym 2022 r., aż do dziś Rosjanie bombardują Ukrainę, zabijając tysiące niewinnych ludzi. Zachodnie dążenia – o czym my Polacy wiemy najlepiej – nie wyraża się tylko poprzez odpieranie działań agresora. To przede wszystkim danie nadziei na lepsze jutro. A ta wiązała się m.in. z liberalizacją handlu pomiędzy Unią Europejską a Ukrainą.

Wymiana handlowa o lepsze jutro

UE i Ukrainę obowiązuje układ o stowarzyszeniu od listopada 2014 r. Ukraińcy, mimo pierwszej rosyjskiej agresji, nie zlękli się i dopięli swego. Bardzo im w tym kibicowaliśmy, zapraszaliśmy do Wspólnoty. W ramach tego układu o stowarzyszeniu umowa o wolnym handlu (DCFTA) jest tymczasowo stosowana od stycznia 2016 r. Obniżyła ona cła, z którymi borykały się europejskie przedsiębiorstwa eksportujące na Ukrainę. Dostaliśmy dostęp do ogromnego rynku naszego wschodniego partnera. Umowa ułatwiała wymianę handlową i dała – co jest niezwykle istotne, a do czego powrócę później – możliwość stopniowego zbliżania ukraińskich przepisów, zasad i procedur, w tym norm, do przepisów i procedur obowiązujących w UE. Polska przeszła podobną drogę, która zakończyła się naszą akcesją do Unii Europejskiej.

Krok dalej

Jak wiadomo, Rosji nie podobało się, że Ukraina zwraca się ku Zachodowi. Kontynuacja agresji na Kijów nastąpiła w lutym 2022 r. Ukraina, żeby móc się bronić, potrzebowała pieniędzy. Dawno już stała się spichlerzem świata, a jedną z jej marek eksportowych były płody rolne, w tym przede wszystkim zboża i oleiste. Rosja nie ustępowała, zaciekle atakowała, Unia Europejska robiła swoje, przyciągała Ukrainę do swoich struktur. Efekt wysiłków dyplomatycznych przyszedł bardzo szybko, bo jeszcze tego samego roku. Handel pomiędzy Unią Europejską a Ukrainą został zliberalizowany, jednak obie strony pozostawiły sobie prawne możliwości reakcji. Cła zniesiono tymczasowo i zastrzeżono, że w każdym momencie można powrócić do wyżej przytoczonej umowy o wolnym handlu zawartej w 2014 r. Mimo wojny strony umowy handlowej, czyli UE i Ukraina, nie działały emocjonalnie. Z naszej unijnej perspektywy wygląda to tak: pomagamy, czyli dajemy dostęp do rynku, ale nie bezwarunkowo. Wiadomo było, że w przypadku, gdy produkt pochodzący z Ukrainy powodowałby poważne trudności lub stwarzał zagrożenie wystąpienia poważnych trudności dla unijnych producentów produktów podobnych lub bezpośrednio konkurencyjnych, na taki produkt w dowolnym momencie mogłyby zostać ponownie nałożone cła.

Wybraliśmy emocje

Podstawy do działania Polska miała bardzo duże. To oczywiście nie oznacza, że nasze starania zakończyłyby się sukcesem i cła zostałyby przywrócone (na marginesie przed wojną cła na kukurydzę nie obowiązywały, a na pszenicę był ustanowiony bezcłowy kontyngent). Przepisy o ochronie rynku UE mówią o „znacznej części” unijnych producentów produktów podobnych lub bezpośrednio konkurencyjnych do tych sprowadzanych, którzy traciliby na imporcie z Ukrainy. Ta „znaczna część” to ci, których łączna produkcja stanowi ponad 50 proc. ogólnej unijnej produkcji produktów podobnych lub bezpośrednio konkurencyjnych wytworzonych przez tę część przemysłu unijnego, która wyraziła swoje poparcie do zmian zasad handlowych albo sprzeciw względem takiego wniosku i na którą przypada nie mniej niż 25 proc. ogólnej produkcji produktów podobnych lub bezpośrednio konkurencyjnych wytworzonych przez przemysł unijny.

Formuła dość zawiła, jednakże wskazująca na to, że kompetencje handlowe są mocno zakorzenione we Wspólnocie i niełatwo jest je zmienić. Wynika to między innymi z tego, że rozmowy o międzynarodowym handlu prowadzone są przez dyplomatów unijnych przy Międzynarodowej Organizacji Handlu (WTO), a nie przez każdy kraj członkowski oddzielnie. Nie zmienia to faktu, że Polska nie zadziała prawnie na forum UE, żeby zmienić umowę handlową z naszym ukraińskim sąsiadem.

Mogliśmy wybrać drogę prawną w związku z napływem zbóż i rzepaku z Ukrainy (po analizie lista produktów mogłaby wzrosnąć o kolejne), ale jej nie wybraliśmy. Wybraliśmy emocje, wprowadzając embargo na przywóz wszystkich produktów rolno-spożywczych, nawet tych, które nie stwarzały zagrożenia dla rodzimych producentów (m.in. wino i mleko – organizacje zrzeszające hodowców bydła mlecznego i przetwórców mleka wyraziły swój sprzeciw wobec embarga). 

Komisja z pistoletem przy głowie

Nie tylko nie potrafiliśmy prawnie rozwiązać problemów rolników, co dziwi, bo obecna administracja publiczna nadzorowana przez polski rząd jest najliczniejszą w III RP, ale także mocno postawiliśmy się. Nie dostrzegaliśmy problemów przez miesiące i z dnia na dzień chcieliśmy je rozwiązać, a tego nie da się uczynić. Potrzebny jest plan i strategia, o co apelowali protestujący rolnicy, mając nadzieję, że Ukraina wygra wojnę i w końcu my, jak i oni, zaczniemy szerzej patrzeć na nasze relacje handlowe w przyszłości. Nie tylko byliśmy krótkowzroczni, ale także nie stosowaliśmy unijnego prawa mozolnie wypracowywanego przez lata. Polska nie kontrolowała pod kątem jakości towarów wjeżdżających z Ukrainy, a przecież żadne przepisy nas z tego nie zwalniały. Jako kraj graniczny mieliśmy wręcz obowiązek czynić to w dbałości o zdrowie konsumentów.

Działając emocjonalne, a nie racjonalne, z dnia na dzień zablokowaliśmy całkowicie przywóz towarów z Ukrainy do Polski, by po kilkudziesięciu godzinach częściowo wycofać się z niego i pozostawić możliwość tranzytu towarów z Ukrainy przez nasze terytorium przede wszystkim do portów zlokalizowanych na Bałtyku. Rezygnacja z całkowitego embarga nie wzięła się znikąd. Trwanie w tej populistycznej decyzji zapewne spowodowałoby, że Polska nie otrzymałaby kolejnych transz pomocy dla rolników, którą adresuje Unia Europejska. Warto nadmienić, że nikt ze Wspólnoty nie negował potrzeby pomagania rolnikom z kraju przyfrontowego, wręcz przeciwnie, mówiono o tym i co więcej, podkreślano, że na jednej transzy finansowej nie skończy się.

Konsekwencje są ogromne

Nie tak dawno gościł w Polsce prezydent Ukrainy na zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy. Głośno komentowane zawczasu spotkanie miało przynieść rozstrzygnięcia także w kwestii napływającego z Ukrainy ziarna zbóż do Polski. Nie przyniosło, bo rządzący szukając resetu w relacji z rolnikami, w tym czasie zdymisjonowali Henryka Kowalczyka, wicepremiera i ministra rolnictwa. Kowalczyk, zamiast siedzieć przy stole w Belwederze i rozmawiać o umowie handlowej z ukraińskimi partnerami, tłumaczył się ze swojej rezygnacji na konferencji w Ministerstwie Rolnictwa.

Splot nieracjonalnych decyzji politycznych – od krótkowzroczności i braku strategii po embargo – doprowadził do tego, że problemy rolników pozostają nadal nierozwiązane. Nie ubyła nadwyżka zbóż w Polsce szacowana na 4 mln t, nie przybyło terminali rozładunkowych, w tym tych morskich, nie wybudowano także dodatkowych dróg, którymi moglibyśmy transportować płody z Ukrainy do dalszych destynacji.

Teraz idzie już na noże we Wspólnocie. Blok czterech państw: Polski, Węgier, Bułgarii i Słowacji, wspierany przez Rumunię (kraj ten nie wprowadził embarga na produkty rolne z Ukrainy) zadziałał po czasie. Komisja Europejska przyciśnięta do muru zezwoliła na podtrzymanie zakazu wwozu towarów z Ukrainy ale do 5 czerwca br. (wtedy wygasa obecne rozporządzenie w sprawie liberalizacji handlu pomiędzy UE a Ukrainą) i nie wszystkich, które np. ogłosiła Polska, ale tylko pięciu z nich, czyli: pszenicy, kukurydzy, rzepaku, nasion słonecznika i oleju słonecznikowego. Pozostałe produkty można importować od naszego wschodniego sąsiada. Zakaz, co trzeba podkreślić, obowiązuje tylko we wspomnianych pięciu krajach.

Ostateczne decyzje we Wspólnocie będą zapadały po 5 czerwca br. Już wiadomo, że nowe rozporządzenie w sprawie bezcłowego przepływu towarów wejdzie w życie. Takie informacje płyną z Parlamentu Europejskiego. To rozporządzenie nie będzie już zmieniane. Polska wraz z krajami przyfrontowymi będzie ponownie musiała ustalać warunki gry. Z tym jednak nie powinna mieć problemów.