- W projekcie zawarto analizę mocnych i słabych stron oraz szanse i zagrożenia.
- Wydaje się, że teoria i praktyka w niektórych punktach są nieco rozbieżne.
Gospodarstwa rolne większe, ale czy faktycznie?
Zgodnie z danymi Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) w ciągu ostatnich 10 lat zwiększyła się średnia powierzchnia gospodarstwa rolnego - z 9,8 ha w 2010 r. do nieco ponad 11 ha w 2020 r. Fakt - może nas to w pewien sposób cieszyć. Czy jednak średni wzrost o niewiele ponad hektar przez 10 lat jest de facto rzeczywisty? W zasadzie jest to rezultat przechodzenia na emerytury starszych rolników i braku następców. Ewentualnie formalizowania ustnych umów dzierżawy, gdzie większe gospodarstwa odkupują ziemię, którą i tak uprawiały przez lata. W zasadzie jest to zmiana statystyczna, bo w praktyce nic się nie zmienia - przynajmniej w większości przypadków.
Modernizacja i specjalizacja
W kolejnym punkcie wymienia się coraz większą specjalizację. Nacisk na wyspecjalizowanie się jest obecny w rolnictwie od lat. I dobrze. Nie można robić wszystkiego jednocześnie. Ale tu ewidentnie widać pewną nieścisłość w praktyce. Rolnicy mają się specjalizować, ale z drugiej strony promuje się wciąż wysokie rozdrobnienie, gdzie specjalizacji nie ma - sztucznie utrzymuje się funkcjonowanie gospodarstw rolnych, które de facto w najmniejszym stopniu nie utrzymują się z prowadzenia działalności rolniczej - dotyczy do “gospodarstw” o powierzchni 1 czy 2 hektarów. Oczywiście chodzi o konwencjonalną uprawę - na nawet najmniejszych areałach w przypadku produkcji sadowniczej, warzywniczej czy kwiatów temat wygląda zgoła inaczej.
Temat specjalizacji porusza także kolejna “silna” strona rolnictwa w projekcie KPS. Postępująca modernizacja. Oczywiście w przypadku gospodarstw faktycznie uprawiających ziemię ta modernizacja jest konieczna i rzeczywiście zdecydowanie zauważalna. Ale w Polsce mamy około 50% gospodarstw, które są na tyle małe, że nie ma mowy o jakiejkolwiek modernizacji - dotyczy to zwłaszcza najmniejszych jednostek do 5 ha. Ponownie zwracamy uwagę, że chodzi o uprawę konwencjonalną. Bo w jakiś sposób wykorzystać rolnictwo precyzyjne na tak małych areałach? Da się, pewnie. Ale jakim kosztem i kiedy ma się to zwrócić.
Inna sprawa, że jeśli ktoś faktycznie nie utrzymuje się z prowadzenia gospodarstwa - a nie da się utrzymać z 5 hektarów - to na ile będzie zainteresowany dużymi inwestycjami związanymi z modernizacją? In plus działa tu fakt, że gospodarstwa faktycznie są większe aniżeli chociażby 10 lat temu. Jednak tu wracamy do punktu z początku tej refleksji - statystycznie gospodarstwa powiększyły się, ale w większości przypadków jest to kwestia formalizowania ustnych umów i przemian demograficznych w gospodarstwach.
Kwestię modernizacji i specjalizacji oraz sensu większych inwestycji potwierdza kolejny punkt “silnych” stron. “Duże i wyspecjalizowane gospodarstwa dominują w wielu kategoriach produkcji rolnej (w produkcji trzody i drobiu oraz uprawach ogrodniczych ponad połowa to gospodarstwa o dużej i bardzo dużej sile ekonomicznej)”. Tu wszystko się zgadza. W takich gospodarstwach skala inwestycji jest zupełnie inna. Nie chodzi tylko o potężne farmy - to także mniejsze i średnie gospodarstwa, ale takie, które faktycznie produkują na rynek a pracujący w gospodarstwach rzeczywiście żyją z działalności rolniczej. To te gospodarstwa stanowią o sile polskiego rolnictwa, a nie te gdzie ziemia jest już trzymana tylko pod dopłaty i ewentualny zarobek na dzierżawie.
Czy dochodowość rzeczywiście jest większa?
Kolejny punkt wspomina o rosnącej dochodowości z pracy w rolnictwie od momentu wejścia Polski w struktury UE. To jeden z najbardziej dyskusyjnych elementów analizy. Oczywiście suchym faktom nie możemy zaprzeczać - dochodowość wzrosła, ale czy faktycznie rolnicy są bogatsi? Raczej nie. Choć z pewnością bardziej skredytowani. Modernizacja związana jest z inwestycjami, a te w znacznej mierze są wspomagane kredytami.
Tak działa rynek i nic w tym złego. Problem polega na tym, że przed wejściem do UE polskie rolnictwo też było silne (a w przypadku niektórych grup upraw - np. buraki cukrowe lub ziemniaki - czy hodowli - choćby trzody chlewnej - silniejsze niż teraz), a siła nabywcza płodów rolnych wcale nie była gorsza niż obecnie.
To jednak hodowle większe czy mniejsze?
Jeden z podpunktów wspomina o tym, że “Postępująca koncentracja produkcji zwierzęcej zwiększa możliwości zapobiegania chorobom i kontroli chorób zwierząt gospodarskich”. Ponownie następuje dysonans między tym co rządzący planują a stanem faktycznym. Z jednej strony średnie i duże gospodarstwa co rusz mają pod górkę albo nie mogą w pełni skorzystać z niektórych programów (np. tylko częściowa rekompensata w zakupie azotu w ubiegłym roku czy ograniczenia w liczbie sztuk w dopłatach do bydła) po czym projektujący uważają, że duże gospodarstwa to mocna strona. Z jednej strony nie chcemy dużej emisji azotu - w tym m.in. dużej koncentracji hodowli w jednym miejscu - z drugiej uważa się to za mocną stronę. Jasna sprawa - kierunek rolnictwa jest taki, że koncentracja hodowli postępuje. Ale traktujmy wszystkich równo - zarówno hodowcę, który ma 100 sztuk, jak i tego który ma 2 sztuki. Karci się gospodarstwa, które utrzymują więcej DJP i mają większą powierzchnię poprzez wprowadzanie szeregu przepisów, by po chwili zachwalać takie gospodarstwa jako mocna strona krajowego sektora rolniczego.
Dopłaty wcale nie stanowią dużego udziału
W projekcie znajdziemy również ustęp o wysokim udziale wsparcia bezpośredniego. Jeśli chodzi o dopłaty to lepiej przemilczeć ten temat. Udział dopłat w przychodzie spadł do bardzo niskiego poziomu. Wszystko dobrze, rynek niech sam się stabilizuje. Ale nie mówmy, że dopłaty stanowią tak duży udział w gospodarstwach. Zwłaszcza teraz, kiedy ceny poszybowały rekordowo w górę, a stawki dopłat pozostają na niezmienionym poziomie.
Analiza jest potrzebna, ale niech decydenci określą się na czym tak naprawdę nam zależy
Żeby była jasność. Mocne strony faktycznie mają swoje odbicie w statystykach. Problem jest inny. Elementy, które w analizie uznawane są za mocne strony, de facto często są pomijane przy okazji różnych programów pomocowych lub nie otrzymują takiej stawki jak podmioty mniejsze, które wedle analizy (o czym będziemy jeszcze wspominać) są słabszą stroną. Cała sytuacja wygląda nieco dziwnie - w teorii preferujemy silne gospodarstwa rolne, a w praktyce dalej wspieramy te, które mając 1-2 ha ziemi w zasadzie nie żyją z rolnictwa, a główna gałąź przychodów wiąże się tam z zupełnie innymi źródłami zarobkowania - z reguły zresztą całkowicie poza sektorem rolniczym.
Komentarze