Rekiny biznesu od lat przekonują, że inwestować należy właśnie wtedy, gdy inni czekają na lepszą koniunkturę. Trudno jednak znaleźć eksperta, który by ten uniwersalny „przepis na sukces” chciał zaserwować obecnie rolnikom. Głosy, które przez dwie dekady kładły nam do głów, że tylko specjalizacja i zwiększanie skali produkcji zapewnią dochodowość gospodarstw, również zamilkły.
Wielu już biznesmenów, których nazwiska można znaleźć na listach najbogatszych, przekonywało w wywiadach, że największe zyski przynoszą inwestycje poczynione w „chudych latach”, wówczas gdy inni zamrażają kapitał w oczekiwaniu na lepszą koniunkturę. Wielu z nich na swym przykładzie dowodziło, że rozwijać należy się wciąż i mimo wszystko, bo inaczej zaczniemy się cofać i tracić. Trudno polemizować z autorytetami, których argumentem ostatecznym jest konto z kwotą, w której trudno zliczyć zera. Nie sposób jednak nie zauważyć, że rolnictwo to specyficzna dziedzina działalności gospodarczej, w której niewiadomych jest zwykle więcej, a i ryzyko nietrafionych decyzji większe. Bo tu wcale nie chodzi o kolejne zero na rachunku…
Wiele niewiadomych
O tym, że znaleźliśmy się w czasach niepewnych, przekonywać chyba nikogo nie trzeba. Uwarunkowania, w jakich musimy podejmować brzemienne dla przyszłości decyzje, dawno nie były tak nieprzewidywalne. Wystarczy choćby spojrzeć na skutki pandemii, która dotknęła rolników w sposób dość irracjonalny. Zachwianie eksportu (biorąc to na zdrowy rozsądek) mogło dotyczyć jedynie wąskiej grupy rolników z branż od eksportu uzależnionych, a więc produkujących dużo ponad popyt krajowy. Dla pozostałych gałęzi produkcji rolnej koronawirus mógł stworzyć… istne eldorado. Ograniczenia w przemieszczaniu ludzi i towarów nijak się jednak miały do wielkości importu żywności do Polski, który miast spaść raczej wzrósł, czego dowiedli choćby rolnicy liczący niedawno tiry z trzodą na zachodniej granicy. Pandemii towarzyszą więc w Polsce i spadek eksportu, i spadki cen skupu, i problemy ze zbytem produkcji z gospodarstw. Wciąż nie wiadomo, kiedy i jak się to wszystko skończy, i to jedna z tych wielkich niewiadomych, wobec których każdy rolnik staje zupełnie bezbronny.
Kolejna niewiadoma, która nie pomaga rolnikom w planowaniu, to z pewnością kształt przyszłej WPR i unijne wizje Zielonego Ładu. Proponowane strategie budzą wątpliwości nie tylko wśród rolników, a jeśli staną się obowiązującym prawem, wielu właścicieli gospodarstw stanie przed dylematem: jak produkować, by przetrwać? Tymczasem jeszcze niedawno wielu gospodarzy żyło w podsycanej wciąż nadziei, że kolejne dopłaty obszarowe będą już na „zachodnim” poziomie i spoglądało w przyszłość w różowych okularach. Wyszło jednak „jak zawsze” i w progres mało kto dziś wierzy.
Kierunek: ilość
Przez półtorej pierwszej dekady obecności w UE rolnicy słuchali rad ekspertów, w opinii których tylko specjalizacja i zwiększanie skali produkcji gwarantują rozwój gospodarstw. Gwałtowny wzrost cen ziemi i postępujący spadek opłacalności produkcji rolnej musiały jednak te „przepisy na sukces” zweryfikować. Usłyszeliśmy więc o konieczności dywersyfikacji dochodów gospodarstw i szukaniu pozarolniczych źródeł przychodu. Dziś o kolejne, jednoznaczne wytyczne już trudniej. Ze świecą szukać eksperta, który z przekonaniem wskaże właściwy kierunek rozwoju.
Ceny ziemi wciąż jednak są wysokie, więc jej zakup przy niskiej opłacalności produkcji rodzi spore ryzyko. Zwykło się sądzić, że inwestycja w ziemię to najpewniejsza lokata kapitału i pewnie wiele w tym racji. Ulokować w ziemi nadwyżki kapitału to jednak co innego, niż dokonać takiego zakupu na zaciągnięty kredyt, z myślą o spłacaniu rat z tego, co ta ziemia urodzi. Głód ziemi to problem, z którym polskie gospodarstwa rodzinne wciąż się zmagają, ale zaspokoić się go nie udaje. Nie złagodzi go również z pewnością dzierżawa państwowych gruntów, bo jak mówią dane KOWR, wartościowych dla rolników działek zostało naprawdę niewiele. Na dokończenie zaś ustawowych 30-procentowych wyłączeń z areałów dzierżawionych przez duże spółki, patrząc na dotychczasowe postępy, trudno liczyć.
O rozwoju przez inwestycje np. w nowe obiekty inwentarskie też mało który rolnik dziś myśli. Wyspecjalizowani w produkcji zwierzęcej producenci od miesięcy liczą straty, a oszczędności dokładają do bieżących rachunków, aby przetrwać kryzys. Zaoferowana czy też ta dopiero obiecywana pomoc covidowa państwa nic w tym zakresie nie zmieni. To przecież wsparcie na przetrwanie, a nie na rozwój.
Z drugiej zaś strony, do zwiększania skali produkcji z pewnością nie zachęca unijna polityka rolna, jak i poczynania rządu (patrz: „Piątka dla zwierząt”). Zaprezentowane na forum UE strategie dla rolnictwa w korzystniejszym położeniu lokują gospodarstwa małe i średnie. Dla większych gospodarstw towarowych oznaczają głównie trudności do przezwyciężenia. W przypadku produkcji zwierzęcej unijna i krajowa polityka skłania do ograniczania skali produkcji i stawia pod pręgierzem właścicieli dużych ferm. I to z pewnością nie jest atmosfera sprzyjająca planowaniu rozwoju.
Stawiamy na jakość?
Alternatywą dla rozwoju w kierunku ilości produkcji będą inwestycje w jej jakość. Tu zaś z miejsca kłania się forsowana w Zielonym Ładzie ekologizacja produkcji rolnej, która wzbudziła tyle wątpliwości organizacji rolniczych w Polsce. Koronnym argumentem sceptyków jest fakt, iż zamożność społeczeństw warunkuje popyt na produkty ekologiczne. Siłą rzeczy u nas zainteresowanych takimi towarami być może i przybywa, ale niewielu stać na dokonywanie stałych zakupów.
Trudno odmówić logiki tym wnioskom, ale też warto zauważyć, jak wyglądają półki w naszych sklepach. Zarówno w tych z żywnością ekologiczną, jak i w dużych marketach dominują niestety artykuły obcego pochodzenia. Myśląc więc o jakimkolwiek rozwoju polskiego rolnictwa, myśleć należałoby o odzyskaniu tych sklepowych półek dla polskiej żywności. Ten postulat od dawna podnoszą rolnicy, ale bez należytego wsparcia ze strony rządu i państwa, staje się on niemożliwy do zrealizowania.
Nie brakuje jednak u nas przykładów na to, że produkcja ekologicznej (lub zwyczajnie zdrowej) żywności w połączeniu z własnym przetwórstwem i sprzedażą swoich produktów może przynieść rolnikowi sukces. To też być może ten kierunek rozwoju, który najlepiej rokuje w obecnych uwarunkowaniach. Lecz jeśli wyobrazić sobie masarnię przy co drugiej chlewni i młyn w co drugiej wsi, to wątpliwości rosną. Bo czy aby na pewno do tego punktu chcemy zmierzać i czy zapewni nam to rozwój i dobrobyt na długie lata?
Wiele pytań – niewiele odpowiedzi. I niestety, mimo najszczerszych chęci, nie damy nikomu gotowej recepty na dalszą pomyślność. Chcemy jednak pomóc w tych trudnych wyborach, prezentując rolników, którzy ważne dla przyszłości gospodarstw decyzje już podjęli. Może ich doświadczenia i opinie będą dla innych inspiracją. Wskazujemy też sposoby i źródła finansowania rozwoju gospodarstw oraz oferowane w ramach WPR programy wsparcia. Mamy nadzieję, że informacje zebrane w styczniowym temacie numeru okażą się dla Was przydatne.


Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (39)