Według wstępnych wyników Powszechnego Spisu Rolnego w 2010 r., liczba gospodarstw rolnych wyniosła 2278 tys. i w porównaniu do Powszechnego Spisu Rolnego w 2002 r. zmniejszyła się o 656 tys., tj. o 22,4 proc. - ogłosił GUS. I można by się tylko cieszyć - wszak mniej gospodarstw to większa ich powierzchnia - gdyby nie zestawienie tych danych z innymi, z roku 2003, poprzedzającego wejście do Unii Europejskiej: mieliśmy wtedy 1 956 141 funkcjonujących gospodarstw o powierzchni powyżej 1 ha. Czyli liczba gospodarstw od czasu akcesji do 2010 r. wzrosła o 322 tys., tj. o 15 proc. 700 tys. upadnie
Ale to nie jedyny powód do niepokoju.
Drugi to fakt, że tak naprawdę tego, ile jest gospodarstw i ile osób żyje z ich uprawy, nie wie nikt - a nawet dane GUS po spisie rolnym sprzed dwóch lat są wciąż nieostateczne.
Dane GUS z raportu "Użytkowanie gruntów, powierzchnia zasiewów i pogłowie zwierząt gospodarskich w 2012 r." (oparty na badaniach reprezentacyjnych w gospodarstwach indywidualnych i przedsiębiorstwach, a także szacunkach i ocenach rzeczoznawców) są już inne: z łącznej liczby 1543,5 tys. gospodarstw rolnych - 1480,3 tys. to gospodarstwa rolne o powierzchni powyżej 1 ha użytków rolnych. Średnią powierzchnię ogólną gospodarstw rolnych posiadających użytki rolne obliczono na 11,13 ha.
A to już nie tylko powód do niepokoju, ale podstawa do uzasadnionych prognoz.
Bo gospodarstwa produkujące opłacalnie to te, które mają areał większy niż 30 ha - wyliczyli naukowcy w okresie akcesji.
Około 16 proc. polskich gospodarstw skorzystało na wejściu do Unii Europejskiej i może konkurować na unijnym rynku albo jest w stanie taką zdolność osiągnąć. Większość gospodarstw ma kłopoty. Około 700 tys. nie ma w ogóle maszyn, prawie nie ma siły pociągowej, duża część nie stosuje nawozów mineralnych ani środków ochrony roślin. To gospodarstwa, które są u kresu swoich dni, jeszcze trochę i przestaną egzystować - przewidywał na początku roku prof. Wojciech Jóźwiak z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej - Państwowego Instytutu Badawczego.
A przecież trzeba tu uwzględnić jeszcze inne czynniki niż wielkość gospodarstwa: ilość ziemi przypadającej na jedną pracującą osobę, specyfikę i przedmiot produkcji. Wiele zależy też od metody obliczeń - dość wspomnieć, że ciągle nie ma zapowiadanej rok temu jako nieodległej koncepcji podatku dochodowego dla rolników. Jak obliczać dochód rolnika ciągle więc w zasadzie nie wiadomo.
Ale rolnicy swoją opłacalność wyliczają, po ich ocenę sięgnął GUS i wdrożył nowe badanie statystyczne z zakresu rolnictwa - Ankietę koniunktury w gospodarstwie rolnym. Wyniki opublikowane pod koniec 2012 r. pokazały, że rolnicy nie spodziewali się wiele dobrego po nadchodzącym roku.
"Struktura uzyskanych odpowiedzi, odnoszących się do przewidywanej opłacalności produkcji rolniczej, wskazuje na przewagę opinii negatywnych nad pozytywnymi o 19,3 pkt. proc. (wobec 34,7 pkt. proc. dla oceny opłacalności produkcji rolniczej w I półroczu 2011 r.)" - podano, dodając: "Tylko ok. 15 proc. respondentów stwierdziło, że prowadzenie produkcji rolniczej jest opłacalne.
Byli to przede wszystkim użytkownicy gospodarstw o powierzchni co najmniej 20 ha użytków rolnych (...)".
GUS jednoznacznie wskazał, że istnieje ścisła zależność między optymizmem rolnika i posiadanym przez niego areałem: "poziom pesymizmu malał wraz ze wzrostem powierzchni użytków rolnych.
Wyraźnie bardziej optymistyczne były gospodarstwa o powierzchni co najmniej 15 ha użytków rolnych (w tym szczególnie o powierzchni 100 ha i więcej)".
To, że rolnik chce ziemi, nie jest więc wynikiem pazerności, a ekonomicznego myślenia.
Zachodniopomorskie sprzedane słupom
O możliwość zakupu ziemi upomnieli się jako pierwsi rolnicy z Zachodniopomorskiego.
Rozpoczęty 5 grudnia protest trwał 77 dni. Rolnicy podkreślają, że ziemia to szansa pracy, działania - a nie tylko czerpania korzyści z samego posiadania. Jak twierdzą, ANR sprzedaje ziemię osobom podstawionym przez zagraniczne spółki.
- Polska racja stanu na Pomorzu Zachodnim to polska ziemia - podkreśla Edward Kosmal, przewodniczący Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego Rolników Województwa Zachodniopomorskiego.
- Praktycznie zostało nam tylko to rolnictwo. Może być siłą napędową gospodarki.
Albo bezrobocia - dodajmy.
- Mówi się, że jesteśmy wichrzycielami, że sprawa jest polityczna - ale jakoś nikt nie podważył naszych stwierdzeń dotyczących sprzedaży połowy areału ziemi w ręce obcego kapitału. To chyba coś jednak w tym jest - mówi Kosmal.
- Z ziemi dostępnej od ANR mogło na naszym terenie powstać 100 tys. gospodarstw.
Walczymy nie o swoje.
Zdaniem Ryszardy Bekier, przewodniczącej Wojewódzkiego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych w Szczecinie, wiele osób podkreśla z zazdrością, że rolnicy protestują na drogich ciągnikach, ale nie bierze pod uwagę, że jest na nich ustanowiony zastaw, są zakupione na kredyty, za które trzeba płacić odsetki. Pozbawienie rolników ziemi oznacza złamanie zasad kredytowania.
Jednocześnie trzeba wskazać, że rolnicy woleliby stać koło polskich maszyn.
- A gdzie są polskie ciągniki? - pytała na konferencji prasowej. Jaki udział w bezrobociu kraju ma upadek zakładów, które je produkowały? - To nas boli - podkreśliła, wskazując, że to wcale nie jest wyrażeniem dobrostanu, że protestujący stoją koło obcych ciągników. Wiele środków unijnych wraca do Unii dlatego, że polscy rolnicy byli zmuszeni zakupić zachodni sprzęt. Rolnicy chcą godności, prawa do polskiej ziemi, ale i do polskich maszyn - podsumowała.
Czy tylko rolnicy widzą powiązanie między ziemią a bezrobociem? Minister pracy, prezentując niedawno swoje plany walki z brakiem pracy, ani słowem nie wspomniał o planach działań skierowanych do mieszkańców wsi. A z szacunków wynika, że ok. 1 mln osób znalazło tu schronienie przed statusem bezrobotnego.
Jak zestawić z tym dane dotyczące opłacalności pracy na wsi - mamy wyjaśnienie, dlaczego przy dużym zatrudnieniu rolnictwo nie wypracowuje odpowiedniego dochodu. To właśnie bezrobocie ukryte - ukryte dla statystyk, bo dla osób nim dotkniętych bardzo realne.
Dr Krzysztof Wiktorowski, pracownik naukowy Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego i zarazem rolnik, sporządził dla protestujących analizę opłacalności produkcji rolniczej.
- Gdyby nie dopłaty, nie mielibyśmy z czego żyć - koszty produkcji równają się z dochodem - podsumował.
Tym większe więc znaczenie posiadanego areału - bo to także wpływ z dopłat, które mogą wrócić do państw unijnych jako właścicieli ziemi w Polsce.
Gospodarstwo dla bogacza
Na kupno RSW Dzierżkowice potrzeba było 35,5 mln zł. Walne zebranie postanowiło, że spółka ta zostanie sprzedana w całości.
- RSP nie musiała informować wcześniej o zamiarze sprzedaży ziemi - mówi Tadeusz Głogiewicz, przedstawiciel protestujących. - Ma na to 30 dni - i w tym terminie powiadomiła ANR.
Agencja mogła skorzystać z prawa pierwokupu.
Tylko, jak się dowiedzieliśmy, w całym kraju przeznaczono na to 20 mln zł. Odpuścili więc Dzierżkowice.
Jak to jest, że są pieniądze na trzy etaty prezesów, ale nie ma na kupno ziemi i odsprzedanie jej z zyskiem?
Jak zapewniają protestujący, w okolicy nie ma możliwości kupna ziemi.
W 2012 r. ANR sprzedała w powiecie głubczyckim 70 ha.
- Rolnik żyje z ziemi, musi ją mieć - dodaje Głogiewicz. - Mamy tu 18-procentowe bezrobocie. Chłopskie dzieci stoją w pośredniaku. Chcą pracować na ziemi, ale nie mają możliwości. Ja dostałem kiedyś od ojca 10 ha i z tego żyłem, ale mój syn już nie da rady z tego wyżyć.
Oddam teraz swoją ziemię w dzierżawę, krzywdę bym zrobił synowi, gdybym mu kazał z tego żyć. Gospodarstwo musi się rozwijać, inaczej rolnik szybko stanie się dłużnikiem i go zlicytują.
Jak przekonuje Głogiewicz, duża cena za spółkę to wynik zsumowania ceny maszyn, posiadanych limitów - to nie tylko cena ziemi. Gdyby ANR odkupiła ziemię, okazałoby się, że za hektar zapłaciłaby 18 tys. i jeszcze mogłaby odsprzedać działki z zyskiem.
- A tak to tworzą latyfundia, dają ludziom, którzy robią kapitał na ziemi, która powinna być uprawiana przez rolników.
Protestujący rolnicy wystąpili do sądu o unieważnienie zawartej umowy sprzedaży.
Zwrócili się też do Najwyższej Izby Kontroli z wnioskiem o zbadanie sprawy.
- Czy to nie powinno wyglądać inaczej?
- pyta Tomasz Ognisty, przewodniczący komitetu protestacyjnego.
- Niedawno wróciłem z Anglii. Chcę pracować na ziemi. Gdybym kupił ziemię na kredyt, mógłbym się rozwijać.
Nie chcemy ziemi od pracujących spółek, ale od sprzedawanych. Okres ochronny na zakup ziemi dla polskiego rolnika skończy się w 2016 r. Kombinaty już robią różne podejścia, może im się opłacać sprzedać ziemię. Chodzi o przeciwdziałanie nadmiernej koncentracji gospodarstw - bo i nas przejmą. Powinny być udostępnione możliwości zakupu ziemi dla polskiego rolnika - dokąd jeszcze można je stosować.
Gospodarstwo dla derkacza
"Przedmiotowy grunt nigdy nie był użytkowany przez dzierżawcę, ponieważ nie prowadzi on żadnej hodowli. Prowadzone w przenośni przez niego gospodarstwo rolne w programie rolnośrodowiskowym polega na zbiorze siana w okresie ochronnym derkacza i jego sprzedaży do spalarni ekologicznej" - napisał w liście skierowanym do posła Bogdana Rzońcy sąsiad dzierżawcy z rzeszowskiej wsi, Kazimierz Olchawa. "Dopłata do jednego hektara wynosi około 2400 złotych. Tak ja, jak również inni rolnicy, musimy siano sprowadzać. Nie można tego nazwać inaczej, jak skandalem dotyczącym czerpania nieuzasadnionych zysków z wykorzystaniem obowiązującego prawa w prowadzeniu gospodarstw ekologicznych. (...) Czy nas na to stać?" - pytał rolnik, a poseł przekazał tę wątpliwość do ANR. Ta nie dopatrzyła się żadnego problemu.
"Od momentu przejęcia umowy dzierżawy (...) do dziś Oddział Terenowy w Rzeszowie nie miał żadnych zastrzeżeń w odniesieniu do sposobu gospodarowania i wywiązywania się (...) z warunków określonych w umowie dzierżawy. Obecnie na dzierżawionej nieruchomości prowadzi on hodowlę owiec" - napisał OT ANR w odpowiedzi na interpelację posła Rzońcy.
- Jakich owiec? Chyba derkacza - mówi Kamil Olchawa, syn Kazimierza.
- Budynki, w których dawniej była hodowla, popadły w ruinę. Nikt tego pana tu nawet nie widuje, mieszka on gdzie indziej. To starszy człowiek, jaką hodowlę miałby prowadzić na odległość?
Ale i ten argument ANR odrzuca.
Kontrolowała dzierżawę w 2011 r. "Całość gruntów była zagospodarowana rolniczo jako użytki zielone. W trakcie powyższej kontroli dzierżawca oświadczył, że w budynkach i budowlach wchodzących w skład prowadzonego przez niego gospodarstwa prowadzi hodowlę owiec - 118 sztuk. Obiekty wchodzące w skład ośrodka gospodarczego, stanowiące własność dzierżawcy, nie były przedmiotem przeprowadzonej kontroli. Oddział Terenowy w Rzeszowie pragnie w tym miejscu zaznaczyć, że umowa dzierżawy nie nakłada na dzierżawcę obowiązku prowadzenia produkcji zwierzęcej, w tym również hodowli owiec. To od dzierżawcy zależy, w jaki sposób zagospodaruje on dzierżawioną nieruchomość i czy będzie na niej prowadził produkcję zwierzęcą" - stwierdził zastępca dyrektora OT ANR Jerzy Borcz.
A do posła Bogdana Rzońcy napisali tym razem czterej młodzi rolnicy sąsiadujący ze sporną ziemią.
"Blokada możliwości rozwoju dla młodych rolników, którzy pozostają bez zabezpieczenia paszowego dla rozwoju produkcji hodowlanej ma swoją wymowę" - twierdzą i pytają: "Jako młodzi rolnicy, posiadający specjalistyczny sprzęt, prowadzimy zaniżoną hodowlę, ponieważ nie mamy wystarczającej bazy paszowej, która gdzie indziej jest spalana. Gdzie logika w działaniach ANR. Czy dotychczasowy dorobek naszych rodziców możemy pozostawić na degradację, a sami wyjechać do krajów Europy Zachodniej, aby tam wykorzystano nasze rolnicze doświadczenie.
Obecny dzierżawca raczej nas nie zatrudni, ponieważ nie zatrudnia tu nikogo. Rodzinna ziemia ma pozostać w dyspozycji tzw. kombinatorów rolno-finansowych".
Ziemi nie będzie więcej
"Największy wzrost średniej powierzchni użytków rolnych przypadającej na jedno gospodarstwo rolne o 314,45 ha odnotowano w grupie obszarowej 1000 ha i więcej, znaczny wzrost o 16,18 ha odnotowano w grupie obszarowej 200- 300 ha, a także w grupie obszarowej 100-200 ha (o 5,59 ha). W pozostałych grupach obszarowych przeciętna powierzchnia użytków rolnych przypadająca na 1 gospodarstwo rolne utrzymała się na poziomie zbliżonym do roku ubiegłego" - wylicza GUS w raporcie "Użytkowanie gruntów, powierzchnia zasiewów i pogłowie zwierząt gospodarskich w 2012 r." A to potwierdza: nie powiększają się te gospodarstwa, które powinny.
Zawiodły mechanizmy prezentowane u progu akcesji jako mogące wpłynąć na poprawę struktury agrarnej.
Nie starczyło pieniędzy na renty strukturalne ani na premie dla młodych rolników.
ANR nie wyposażono w środki niezbędne do zakupu ziemi - a potem odprzedawanie jej rolnikom.
Od 2003 roku do końca czerwca 2012 roku ANR skorzystała z prawa pierwokupu i wykupu w 542 przypadkach, interweniowała na rynku prywatnym w odniesieniu do 11,9 tys. ha gruntów o wartości transakcyjnej na łączną kwotę 122,3 mln zł. ANR nie ma nawet możliwości określenia, jaką powierzchnię gruntów sprzedano lub wydzierżawiono na powiększenie gospodarstw spełniających kryteria gospodarstwa rodzinnego - kupujący ziemię w przetargach nieograniczonych oświadczają tylko, że po nabyciu powierzchnia użytków rolnych stanowiących ich własność nie przekroczy 500 ha.
Fiaskiem zakończyły się też ułatwienia w postaci tańszych kredytów na zakup ziemi i rozkładania na raty należności dla ANR - zabrakło środków, rolników nie stać na drogie raty i zabezpieczenie transakcji. Na domiar złego Unia grozi, że i tę znikomą pomoc (mogliśmy udzielić jej na 400 mln zł, nie wykorzystaliśmy nawet połowy tego limitu) polscy rolnicy zwrócą - bo zgoda na jej stosowanie, w opinii rzecznika Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, została Polsce przyznana przez Radę ds. Rolnictwa w sposób nieuprawniony i jest nieważna.
Polska ma w Europie 3.
miejsce pod względem ilości gruntów ornych. To duża szansa na zajmowanie podobnego miejsca w produkcji rolniczej. Oby nie wykorzystali jej inni.
Jedno jest pewne: ziemi nie będzie więcej. Trzeba nią gospodarować tak, aby wyżywiła - przede wszystkim tych, którzy na niej i z niej żyją.
Komentarze