W zaciszu swoich kancelarii notariusze są świadkami wielu doniosłych momentów w życiu rodzin swoich klientów. Sprzedaż ziemi, kupno działki pod budowę domu, testamenty. To są chwile ważne, ale niejednokrotnie również początek doskonałych opowieści.
Podczas pisania kolejnych artykułów o handlu ziemią, wartością dodaną pracy były opowieści naszych rozmówców. Notariusze z zachodu, centrum i wschodu Polski, przy okazji komentowania aspektów nowej ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, opowiadali o najciekawszych historiach, z jakimi zgłosili się do nich klienci. Po tym, jak usłyszeliśmy historię o przekazanej bez żadnej umowy stutysięcznej zaliczce za działkę, postanowiliśmy zapytać prawników o ich ulubione opowieści.
Przy zawieraniu umów w kancelarii pojawiają się czasem całe tłumy, choć kontrakt jest zawierany między dwiema, trzema osobami. Wszystko dlatego, że sprzedawane pole, las, łąka czy dom – często były w rodzinie od pokoleń. Stąd ich sprzedaż albo właśnie kupno nowej ziemi, wiąże się z ogromnym ładunkiem emocjonalnym dla wszystkich członków rodziny.
– Notariusze z dużym doświadczeniem zwykli mawiać, że przestali oglądać filmy fabularne. Odpowiedź na pytanie: dlaczego – jest prosta, życie pisze bogatsze scenariusze – napisał redakcji Krzysztof Maj, prezes Rady Izby Notarialnej w Krakowie. Dodał, że klienci są chronieni tajemnicą notarialną, więc opowieści musiały przejść transformację z życia wziętych – w anegdoty, bez miejsc i nazwisk.
– Przykładem niech będzie taki dzień, w którym do jednej z kancelarii w Polsce przyszedł rolnik. W kwiecie wieku, dzieci już dorosłe. Usiadł naprzeciwko młodego pana aplikanta i mówi: „Chciałbym się zrzucić z domu. Na córkę”. Długo jeszcze okrągłe oczy notariusza mówiły same za siebie. Oczywiście Pan chciał dokonać darowizny domu rodzinnego na rzecz swojej córki, co mu się zresztą udało, bez dramatycznych kroków – opowiada prezes krakowskiej Rady.
Daruję ci tę ziemię
Zgodnie z dzisiejszym prawem, właściciel może przekazać ziemię na kilka różnych sposobów, w formie umowy sprzedaży, ale też za pomocą darowizny czy umowy o dożywocie. I choć dziś jest dla każdego oczywiste, że aby przekazać ziemię – trzeba iść do notariusza, po wojnie było jednak inaczej.
– Sąsiad z sąsiadem dobijali często targu… jak na targu – opowiedział Krzysztof Maj. – Chcesz kupić konia? Oglądasz go, zaglądasz w zęby, dajesz pieniądze, sąsiad daje ci konia, przybijacie transakcję i gotowe, koń ma nowego właściciela. W przypadku ziemi dużo osób myślało, że będzie tak samo: oglądanie, zapłata, wydanie, przybicie i… nic z tego – ziemia ma dawnego właściciela. Dlatego w latach siedemdziesiątych pojawiła się ustawa, która miała to uregulować. Zaczęły być wydawane Akty Własności Ziemi, które taki nieformalny obrót sankcjonowały. Na tej podstawie można było założyć dla nieruchomości księgę wieczystą albo wpisać się do już istniejącej jako właściciel.
Jednego dnia do pewnej kancelarii przyszła starsza pani z ważnym pytaniem. – Co trzeba zrobić, aby komuś darować ziemię? Czy wystarczy, że mama powie do dziecka: „Córuś, daję ci pole”, czy jeszcze coś jest potrzebne? Była oburzona, gdyż chciała dać działkę córce, a ona odmówiła. – Co to ma znaczyć, pani rejent? – pytała. – Ja pochodzę z małego miasteczka, gdzie rodzice cieszyli się poważeniem u dzieci. Takie rzeczy, jak pytanie dziecka o zdanie, były tam nie do pomyślenia – mówiła rozgoryczona.
Pole, nie jakieś działki
Nie tak dawno w jednej z krakowskich kancelarii pojawił się starszy rolnik, a z nim cała rodzina – żona, szwagier, dwie córki, syn z synową, sąsiad – geodeta, no i jeszcze tylko dwójka kupujących. Zbliżało się wesele najmłodszej córki, więc starszy pan postanowił sprzedać pole. Wszystko było przygotowane dokładnie: księgi wieczyste zostały sprawdzone, podstawy nabycia, mapy. Notariusz rozdał nawet egzemplarze tej mapy obu stronom i zaczął czytać na głos umowę.
Już po chwili jednak z drugiego końca gabinetu rozległy się protesty. – Zaraz, zaraz, co mi tu pan mecenas szumi. Położył mi pan przed nosem jakieś kartki z „robaczkami” i czyta. Ja tu jestem, żeby sprzedać pole, a nie jakieś „działki”. Moje pole leżało przy gruszy, za płotem, od strony drogi – protestował rolnik.
Doświadczony notariusz wziął mapę, poprosił wzrokiem geodetę o wsparcie i powiedział do rolnika: – Panie Nowak, proszę popatrzeć. Widzi pan tę drogę i drugą drogę na mapie?
– No widzę – odpowiedział pan Nowak.
– Ta droga jest przy ogrodzeniu sąsiada, widzi pan jego dom? – ciągnął notariusz.
– No widzę, ale gruszy nie widzę.
– Bo tę gruszę wycięli – wtrącił się nagle sąsiad geodeta. – Tam jest teraz ta druga droga. Pamięta pan, jak żeśmy ją mierzyli? Stał pan wtedy przy nas cały dzień.
– A pamiętam. No to teraz, może pan rejent dalej mi czytać, nawet te robaczki. Wiem, że sprzedaję co chcę – ucieszył się starszy pan i dopiero wtedy pozwolił dokończyć umowę.


Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
WSZYSTKIE KOMENTARZE (1)