Wczorajszy artykuł sprawił, że wójt gminy Parysów pochwaliła się wynikami postępowania administracyjnego, które prowadzi od dwóch lat w celu wydania decyzji dotyczącej podstaw odebrania zwierząt panu Tomaszowi.

Więcej: Niezwłocznie odebrane zwierzęta, ale decyzji nie ma dwa lata

Jak wyjaśniła pani wójt Bożena Kwiatkowska, postępowanie prowadzone w celu wydania decyzji zmierza do oceny zasadności odebrania zwierząt, w szczególności ustalenia, czy miało miejsce znęcanie się nad zwierzętami, czy taka sytuacja może być uznana za przypadek niecierpiący zwłoki i czy dalsze pozostawanie zwierząt u dotychczasowego właściciela zagrażało ich życiu - czyli, czy spełnione zostały przesłanki wydania decyzji o czasowym odebraniu zwierząt na podstawie art. 7 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt.

Aby to ustalić, niezbędne okazało się wykonanie wielu czynności.

Jak wynika z wyjaśnień pani wójt, w ciągu 24 miesięcy od odebrania zwierząt panu Tomaszowi: strony złożyły wyjaśnienia i wnioski dowodowe, przesłuchano 17 świadków (przesłuchanie odbywało się więc średnio co półtora miesiąca), przeprowadzono oględziny nieruchomości, uzyskano pisemne wyjaśnienia Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Garwolinie, od Powiatowego Lekarza Weterynarii w Garwolinie oraz trzech gabinetów weterynaryjnych, ze Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt „DOMI”, Sądu Rejonowego, prokuratury i policji w Garwolinie, BP ARiMR.

A co zostało jeszcze do zrobienie? Wójt wyjaśnia: „Obecnie oczekujemy na przekazanie dokumentacji przesłuchania dwóch świadków z dwóch gmin. Jeżeli strony nie wniosą o przeprowadzenie dodatkowych dowodów oraz po wyczerpaniu wszystkich procedur, więc po zebraniu całego materiału dowodowego, przy realizacji zasady czynnego udziału stron, zakończenie postępowania administracyjnego planowane jest do 28 marca 2019 r.”.

Można by się było ucieszyć, gdyby nie pewne „ale”. Otóż większość czynności, potrzebnych do ustalenia sytuacji, wójt wykonała przed wydaniem decyzji z 17 lipca 2017 r. W decyzji tej – odmawiając odebrania zwierząt z gospodarstwa – przywołała już właśnie opinie weterynarzy i wszystkich urzędów i podmiotów na co dzień kontaktujących się z gospodarstwem. Opierając się na ich stanowisku, podstaw do odebrania zwierząt nie znalazła.

Jest jeszcze jedno „ale”. Zeznający członkowie „Pogotowia dla zwierząt” twierdzą, że… ich interwencja była następstwem wezwania przez panią wójt i przebiegała pod jej nadzorem. Zeznający stwierdził wprost, że wykonywał czynności jako wolontariusz „na zlecenie <Pogotowia dla zwierząt> oraz Pani Wójt Gminy” i podsumował swoje zeznania następująco: „W interwencji uczestniczyła Pani Wójt, m.in. na jej prośbę zabrane zostały zwierzęta”. Zeznania te złożono 11 stycznia 2019 r.

Zapytaliśmy w gminie, czy interwencja "Pogotowia dla zwierząt" była skutkiem wezwania tej organizacji przez wójta gminy Parysów? Odpowiedź jest jednoznaczna: wójt nie wzywała Stowarzyszenia, „Stowarzyszenie przeprowadziło interwencję z własnej inicjatywy, nie informując o tym wcześniej Wójta Gminy. Pani Wójt dowiedziała się o interwencji w dniu jej przeprowadzenia w trakcie jej trwania i nie mogła jej zapobiec”.

Kto więc kłamie i po co? Czy po odebraniu zeznań wyraźnie spychających odpowiedzialność za odebranie zwierząt na wójta gminy złożono do prokuratury zawiadomienie o składaniu fałszywych zeznań? Z pewnością dodałoby to sprawie dynamiki, a urzędowi – powagi.

Tymczasem pan Tomasz czeka na składanie zeznań przez coraz to innych „wolontariuszy”, którzy nie stawiają się przed sądem, najwyraźniej nie mając już tej samej chęci działania, co podczas interwencji, niszczącej jego gospodarstwo.

I wspomina wydarzenia sprzed dwóch lat:

- W ciągu 10 minut spakowali do worków rzeczy żony i dzieci i odwieźli służbowym samochodem pani wójt do mamy, do Warszawy. 6 kwietnia pani wójt radziła się na naszym podwórku radnej, co robić z rodziną.  Pani wójt nas obrażała, mówiła, że cała rodzina jest chora psychicznie, że teściową - moją mamę – trzeba oddać do domu starców, brata - do psychiatryka, moją żonę też, a dzieci do domu dziecka. Mieszkająca po sąsiedzku radna była na moim podwórku i podała sobie ręce z panią wójt, śmiały się. Radna klaskała w ręce, że mnie załatwiła - mam nagrania. Wójt potem zrobiła nam sprawę o ograniczenie władzy nad dziećmi, ale sprawa się zakończyła dla nas pozytywnie. Podczas całej interwencji, krowy zostały nie wydojone wieczorem i rano, ponieważ żonie nie pozwolono tego zrobić - i w takim stanie zostały zabrane do transportu. 10 krów było w zaawansowanej ciąży, w najbliższym czasie miały się ocielić. Kierujący Stowarzyszeniem Grzegorz Bielawski pytał, czy pani wójt ma miejsce dla krów, bo on za bardzo nie ma, to ona kazała wszystkie zwierzęta zabrać, chociaż o krowach wcześniej nie było mowy. Członkowie Stowarzyszenia sami nie wydoili krów, a przy zabieraniu krów bili je i śmiali się. Moja siostra w dniu interwencji rozmawiała z wójtową, ale była ona obojętna, aby pomóc mojej rodzinie.

Co więc naprawdę się zdarzyło w gospodarstwie pana Tomasza? Czy miała miejsce interwencja organizacji w celu udzielenia pomocy cierpiącym zwierzętom, czy też cynicznie wykorzystano wadliwe prawo do działania w celu zniszczenia niewygodnego sąsiada? Czy dowiemy się tego po zakończeniu dwóch mozolnie prowadzonych spraw, czy też potrzebne jest trzecie postępowanie?