Czy raport oddziaływania na środowisko jest wystarczającym zabezpieczeniem interesów mieszkańców wsi, w pobliżu których lokalizuje się fermy wiatrowe?

Rząd twierdzi, że żadne dodatkowe zabezpieczenie prawne nie jest ani możliwe, ani potrzebne – skoro każdy inwestor zanim uzyska decyzję lokalizacyjną musi przedstawić raport oddziaływania na środowisko.

Według Katarzyny Treter-Sierpińskiej, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pozytywna Energia, raporty są finansowane przez inwestora – i w jego interesie sporządzane: -  One są po prostu robione tylko i wyłącznie po to, żeby udowodnić, że farma wiatrowa może powstać w miejscu, w którym inwestor jakby „zaklepał” sobie prawo do władania gruntem – mówiła podczas obrad sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.

Oto jakie przykłady dziwnych zapisów z tych raportów przytoczyła:

- Pierwszy cytat to jest fragment z raportu dla farmy wiatrowej Niekarzyn, gmina Skąpe, woj. lubuskie. 10 elektrowni o mocy 3 MW każda, minimalna odległość od zabudowań – 670 metrów. Pozytywnie uzgodniony przez RDOŚ i Sanepid. I tutaj cytat. „Na wstępie należy podkreślić, że wszelkie potencjalne oddziaływania przedstawione powyżej: oddziaływanie infradźwięków, analiza efektu cienia oraz efektu stroboskopowego – za wyjątkiem oddziaływania polem elektromagnetycznym oraz hałasem w środowisku – nie są w Polsce regulowane przepisami prawa. W przypadku wspomnianych wyżej oddziaływań brak jest zarówno norm, jak również, co istotniejsze, metodyki ogólnie przyjętej do weryfikacji danych oddziaływań. Trudno więc dokonać ich oceny”. To jest, proszę państwa, cytat z raportu. Autor raportu dokonał jednak oceny – bez norm, bez metodyki, jak sam pisze – opierając się na danych dostarczonych przez amerykańskie i kanadyjskie stowarzyszenia energetyki wiatrowej, czyli, mówiąc krótko – dostarczonych przez lobby inwestorskie. Teraz pada tutaj ze strony naszego Stowarzyszenia pytanie do rządu: czy rząd uważa, że jest właściwe dopuszczenie do sytuacji, gdy interes inwestorów zagranicznych przedkładany jest nad dobro własnych obywateli?

Podobnie zadziwiający jest raport dla Farmy Bielany, powiat sokołowski, woj. mazowieckie, 16 elektrowni o mocy 2,5 MW każda, a minimalna odległość od zabudowań to zaledwie  270 metrów. Również ten raport został pozytywnie uzgodniony przez RDOŚ i Sanepid. Napisano w nim, jak cytowała prezes OSPE:

- „Wpływ elektrowni wiatrowych na wartość okolicznych pól uprawnych będzie znikomy lub zerowy. W okolicy brak jest innych dóbr materialnych, na które mogłaby mieć wpływ eksploatacja planowanej inwestycji”. Proszę państwa, to jest standardowy sposób traktowania w raportach zagrożenia – pewnego zagrożenia spadku wartości nieruchomości, w pobliżu których się te farmy wznosi. Po prostu się twierdzi, że ich tam nie ma – mówiła Katarzyna Treter-Sierpińska.

Przytoczyła też kolejne fragmenty z tego raportu, świadczące o jego niskim poziomie:

- „Lokalizacja siłowni wiatrowych zmieni charakter krajobrazu, należy jednak wziąć pod uwagę, iż w wyposażeniu technicznym wsi coraz częściej pojawiają się elementy służące szeroko pojętemu zabezpieczeniu środowiska przed negatywnymi skutkami rozwoju gospodarczego, a za taki należy bezsprzecznie uznać deficyt energii. Budowa farmy wiatrowej byłaby tu ilustracją zasady, iż technika nie tylko psuje, ale i naprawia”. To jest, proszę państwa, „merytoryczny” wywód, który naprawdę nie wiadomo, do czego ma prowadzić – podsumowała prezes. - Teraz następny cytat – z tego samego raportu. „Przewidywany czas eksploatacji analizowanej elektrowni wiatrowej wyniesie od 25 do 30 lat. Zakłada się, że uciążliwość przedsięwzięcia w fazie likwidacji będzie analogiczna do etapu budowy, z tą różnicą, że kolejność prac będzie względnie odwrotna”. No tak, proszę państwa – ale to przeszło uzgodnienia. Rozumiem, że ta „względna odwrotność” oznacza, że autor po prostu nie ma pojęcia, co będzie po 30 latach – i, tak naprawdę, nikt nie ma pojęcia.

Swoje wystąpienie prezes zakończyła pytaniem do rządu:

- Pytanie do rządu jest takie: jak można dopuścić do sytuacji, w której funduje się na podstawie – przepraszam bardzo za wyrażenie, ale steku bzdur – funduje się ludziom tuż obok gigantyczne obiekty przemysłowe? Proszę państwa, mówimy o obiektach o wysokości już nawet 180 metrów. Funduje się je w odległości kilkuset metrów od domów – przy braku norm, przy braku metodyki, przy braku przepisów.

Poseł Gabriela Masłowska, współautorka dezyderatu do rządu dotyczącego energetyki wiatrowej, zgodziła się, że koncepcja prezentowana przez rząd i powtórzona w odpowiedzi na dezyderat, jest niewystarczająca. W dezyderacie chodziło o wprowadzenie stref ochronnych, a także ocenę już dokonanych inwestycji.

- Ta odpowiedź jest po prostu dalece niezadowalająca - oceniła. - Owszem, jest bardzo ogólna. W odpowiedzi, panie ministrze, na przykład, podkreślacie, że właściwie te lokalizacje odbywają się zgodnie z obowiązującymi przepisami, większość elektrowni musi uzyskać pozwolenie i konieczne jest spełnienie określonych wymagań przez inwestora. Jak to się odbywa, to pani tutaj nam cytowała – jak to się odbywa w praktyce. Dalej oczywiście przyznajecie, że trzeba chronić krajobraz i zdrowie ludzi. No, ale właściwie to nie można wprowadzić norm odległościowych, bo to od tak wielu, wielu rzeczy zależy – od ukształtowania terenu, od instalacji technicznych itd. No i wreszcie proponujecie państwo, że trzeba dopiero szkolić w Polsce specjalistów w zakresie zdrowia środowiskowego i powierzyć im sporządzanie takich raportów. Proszę państwa, to będzie już na pewno musztarda po obiedzie. Przecież, panie ministrze, proces lokalizacji elektrowni wiatrowych w Polsce w pobliżu siedzib ludzkich trwa. To jest dosłownie inwazja.

Poseł przypomniała, że kwestia minimalnych odległości została już ustalona w Ministerstwie Zdrowia.

- Jest takie stanowisko Ministerstwa Zdrowia, które pewnie państwo posłowie znają; z tego stanowiska wynika, że zależnie od ukształtowania terenu należy zachować odległości od 2 do 4 km. To jest oficjalne stanowisko Ministra Zdrowia. W innych krajach również są określone odległości – mniejsze czy większe, ale te odległości są zachowane. Takiej sytuacji nie wolno dalej w Polsce utrzymywać, ponieważ po pierwsze zajdą nieodwracalne zmiany. Po drugie elektrownie wywołują ogromny ferment w społecznościach lokalnych, konfliktują wieś. No i oczywiście wywołują ogromne poczucie krzywdy, niezadowolenia wśród tych mieszkańców siedzib ludzkich – wśród tych mieszkańców wsi, którym lokalizuje się elektrownie wiatrowe czy całe ich zespoły w odległości 300- 600 m od ich domów.

- Oczekujemy podjęcia konkretnych działań, przynajmniej zabezpieczenia odległości – a potem możecie przez lata szkolić specjalistów, możecie badać wpływ na zdrowie ludzi – podsumowała poseł Masłowska. - To będzie trwać, tego się nie da w ciągu roku czy dwóch stwierdzić, bo jest to długotrwały proces. Natomiast problem jest tego typu, że wymaga to natychmiastowych reakcji ze strony polskiego rządu, żeby chaos panujący w tym zakresie po prostu zakończyć. Nie dopuścić do dalszej dewastacji i środowiska w Polsce, i krajobrazu, i też oczywiście zdrowia ludzi.

Wiceminister gospodarki Jerzy Witold Pietrewicz stwierdził w odpowiedzi na te argumenty, że sprawę powinno zbadać Ministerstwo Zdrowia.

- Szanuję państwa poglądy, ale muszę powiedzieć, że nie wiem, czy ta odległość powinna wynosić 150, 500 czy 2400 m, czy może 3 km – i w związku z tym podziwiam tych, którzy to wiedzą. Dlatego my jako Ministerstwo Gospodarki uważamy – widząc, że jest to kwestia, która jest przedmiotem dyskusji – że w tej sprawie powinno zabrać głos i zająć oficjalne stanowisko Ministerstwo Zdrowia. To ono powinno oficjalnie zająć stanowisko – są szkodliwe, nie są szkodliwe, jakie są wymagane odległości. Zwróciliśmy się do ministra zdrowia w tej sprawie i mamy jak gdyby obietnicę zajęcia wiążącego stanowiska. Dopóki tego stanowiska nie poznamy, no to trudno, żebyśmy decydowali i wchodzili w szczegółowe rozwiązania – bo takiej wiedzy specjalistycznej po prostu nie mamy.

Uznał też, że jeśli tak „bezsensowne są te oceny oddziaływania na środowisko”, to można je uchylić w dalszym postępowaniu.

Poseł Robert Telus przypomniał, że opinia Ministerstwa Zdrowia już jest:

- Opinia Ministerstwa Zdrowia, podpisana przez ministra 27 lutego 2012 r., która mówi, że odległość powinna wynosić od 2 do 4 km. W ogóle się pan do tego nie odniósł.

Pietrewicz uznał ten dokument za niewystarczający.

- My go znamy. To nie jest dokument ministra zdrowia, tylko jest to dokument, który wypłynął z Ministerstwa Zdrowia i jest podpisany przez jednego z dyrektorów – już nie pamiętam, przez kogo. Dzisiaj stanowisko ministra zdrowia, niestety, nie jest jednoznaczne. My chcemy mieć, że tak powiem, z dzisiejszą datą jednoznaczne stanowisko ministra zdrowia. Wtedy jest to dla nas już punkt odniesienia.

KRiRW wróci jeszcze do tego tematu.