Tonie wszystko: w sąsiedniej wsi ma stanąć wylęgarnia kurczaków. Ten i ów słyszał coś o biogazowni.

- To są inwestycje łączne, firma zainwestuje na terenie gminy 60 mln zł - cieszy się wójt ze Stoczka Mieczysław Wójcik.

Ale wiele wskazuje na to, że wójt jest jedyną osobą, którą to cieszy.

"(...) zgłaszam sprzeciw przeciwko lokalizacji wyżej opisanej inwestycji na terenie miejscowości Zgrzebichy" - pod takim protestem podpisało się 80 mieszkańców wsi. "Lokalizacja przedmiotowej inwestycji spowoduje zupełną utratę walorów agroturystycznych i rekreacyjnych miejscowości Zgrzebichy, zanieczyszczenie odległego o ok. 100 m zbiornika wodnego o pow. ok. 10 ha, podniesienie kosztów oczyszczania wody pitnej dla mieszkańców miejscowości Zgrzebichy, degradację istniejących gruntów rolnych oraz degradację odległych zaledwie o ok. 1 km obszarów chronionych Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego" - czytamy w proteście.

Środowisko nienaruszone

Firma StoFarm złożyła na potrzeby postępowania administracyjnego raport o oddziaływaniu na środowisko.

- Nie mogłem się nadziwić, co powypisywano - mówi Wiktorian Gruszecki.

- Podano, że najbliższe budynki są odległe 90 i 70 m. Tymczasem do działek jest 30-40 m. W bezpośrednim sąsiedztwie leży ziemia wspólnoty wiejskiej, potem jest droga i działki z zagrodami i mieszkaniami. Napisano też, że w sąsiedztwie brak obszarów o płytkim zaleganiu wód podziemnych oraz wodno-błotnych i nie występują strefy ochronne ujęć wodnych oraz zbiorników wód śródlądowych.

A w "Lokalnej strategii rozwoju dla obszaru lokalnej grupy działania Bądźmy Razem" czytamy, że rangę użytku ekologicznego posiadają tu bagna, podmokłe łąki, gdzie gniazduje 8 chronionych gatunków ptaków, płazy i owady.

Zadziwiająca jest też inna "pomyłka" autorów raportu. "W odległości nieco ponad 1 km w kierunku wschodnim przebiega granica Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego, w odległości kilkudziesięciu metrów przebiega granica otuliny parku" - napisali.

- Tymczasem granica otuliny przebiega w odległości około 8 m - mówi Gruszecki i potwierdza to rozporządzeniem wojewody.

"Z obserwacji poczynionych w terenie wynika, że występujące tu zbiorowiska roślinne stanowić mogą naturalne siedlisko bytowania zwierzyny drobnej (np. mysz)" - raportują spece od środowiska, a Gruszecki twierdzi, że nie dostrzegli oni, że żyją tu zające, lisy, sarny, dziki, kuny. Są również żurawie, bociany, bażanty, kuropatwy, jaskółki, jastrzębie, myszołowy.

Wiele wątpliwości budzi też opis dotyczący warstw wodonośnych - napisano, że nie ma tu studni.

- Na terenie każdego siedliska znajduje się studnia - ripostuje Gruszecki.

- W gospodarstwie domowym korzystamy z dobrodziejstwa instalacji wodociągowej, natomiast do celów obrządku gospodarczego z wody ze studni.

Gruszecki pokazuje zdjęcia nieruchomości wspólnej wsi z okresu roztopów wiosennych.

- Spływająca woda przedostaje się na inne tereny działek sąsiednich. Należałoby się zastanowić, co będzie, jak przedostanie się na teren obniżony przez inwestora.

Droga biegnąca przez wieś umożliwia ruch pojazdów o ładowności do 15 ton.

Jak więc wybudują fermę? Podano, że woda na potrzeby fermy pobierana będzie z własnej studni głębinowej - ale nie przeanalizowano jej wpływu.

Kurniki nie śmierdzą

Gruszecki dokładnie wniknął w raport.

- Nie wiadomo, jak będzie wyglądało przechowanie padłych zwierząt. Napisano, że nie przewiduje się budowy płyty obornikowej - a dalej, że wymagane jest uzyskanie pozwolenia zintegrowanego, wreszcie podano: "Do głównych metod ograniczenia uciążliwości powodowanych przez emisje substancji odorowych należą - możliwe częste usuwanie obornika z budynków inwentarskich", a dalej czytamy, że obornik będzie usuwany po zakończeniu cyklu i wywożony na pola lub utylizowany.

Przytoczone tezy są sprzeczne ze sobą.

Wydanie pozwolenia zintegrowanego zobowiązuje inwestora do wykonania płyty obornikowej. Jest ona potrzebna.

Inwestor nie wykazał, jakie ma grunty w celu zagospodarowania obornika, od 1 grudnia do 1 marca odbywają się dwa cykle chowu, a wtedy nie można wywozić obornika na pola. W przypadku ciężkiej zimy nie będzie też możliwe dostarczenie obornika do utylizacji.

Bo spodziewany odór to największe zmartwienie sąsiadów fermy, a raport je pomija, stwierdzając, że jest bez znaczenia i nie do wyliczenia, chociaż metoda obliczeń przygruntowych stężeń zanieczyszczeń gazowych jest opisana w rozporządzeniu ministra środowiska.

Tymczasem zlekceważono ten problem, podając: "Możliwe subiektywne odczuwanie dyskomfortu nie oznacza negatywnego wpływu przedsięwzięcia na zdrowie i warunki życia ludzi, i nie jest podstawą do uznania oddziaływania przedsięwzięcia za negatywne, a tym samym uznania tego za przesłankę do powstania uzasadnionych konfliktów społecznych".

- Z badań wynika, iż odoranty mogą wywoływać wiele groźnych schorzeń, jak np. migreny, kaszel, katary, skurcze w klatce piersiowej, zatkany nos i inne dolegliwości ze strony układu oddechowego, reakcje o podłożu zapalnym i uczuleniowym, alergie, nadmierne łzawienie, przekształcenie hemoglobiny w hematynę, skutkujące niedotlenieniem, reakcje emocjonalne - wylicza Gruszecki.

Pieniądze nie śmierdzą

Mieszkańcy domagali się rozprawy administracyjnej.

Wójt zorganizował ją 14 listopada, ale nie spodziewał się wielkiego zainteresowania mieszkańców.

- Podpisy pod protestem są naciągane - twierdził. Przekonywał, że mieszkańcy nie wiedzieli, co podpisują.

Rozprawa administracyjna pokazała jednak, że jest inaczej. Mieszkańcy przyszli, przedstawili swoje racje. Musiały one być znaczące, skoro termin złożenia uzupełnień do raportu oddziaływania na środowisko przesunięto aż na koniec stycznia.

Zdaniem wójta, inwestycja jest nowoczesna, czysta, estetyczna. On sam był na podobnej fermie. Już po rozprawie administracyjnej zorganizowano taki wyjazd dla mieszkańców Zgrzebich.

- Do Ceranowa, jest tam niedawno oddana, nowoczesna ferma na 350 tys. brojlerów, 6 kurników - opowiada wójt.

- Wziąłem udział w tym wyjeździe, pojechali też radni.

Nie pojechali jednak mieszkańcy Zgrzebich - a dokładniej pojechało ich według wójta pięciu.

- Widocznie ich to nie interesuje - podsumowuje wójt. - A ci co pojechali, mówią tak, jak jeden z pracowników fermy: że pieniądze nie śmierdzą.

Według sołtysa w wyjeździe wzięło udział tylko trzech mieszkańców wsi. - Od razu przy wyjeździe wójt wniósł do autokaru torbę gorzały, żeby im się zapachy zmieniły - opowiada Paweł Kowalczyk, sołtys. - Nie pojechałem, bo to tak, jakbym wierzył, że czegoś nowego się tam dowiem.

Jak mówią mieszkańcy, tamta ferma jest na 280 tys. kurczaków i oddalona 600 m od wsi.

Zdaniem sołtysa, wieś nie skorzysta na inwestycji.

- Jakie miejsca pracy mogą tam być?

Chyba dla tych dwóch, co pojechali - przy zamiataniu i łapaniu kur - śmieje się. - Mieszkańcy nie będą mieli kwalifikacji potrzebnych do tej pracy. Nie ma żadnych argumentów za tym, żeby to tu postawić.

Ale nawet wójt nie do końca wie, jak dobry interes zrobi gmina. Przekonuje, że stałe zatrudnienie znajdzie tu 13 osób, a okresowe nawet kilkadziesiąt. A dlaczego z raportu środowiskowego wynika, że 4? Pewnie błąd przy pisaniu. Cieszy się też, że znalazł inwestora, który chce płacić podatki w gminie - ale nie wie, jak duże będą to wpływy. A że firma jest z Karczewa?

- Jak inwestycja dojdzie do skutku, będzie zarejestrowana na moim terenie - odpowiada.

Rodzinne przedsięwzięcie

Dlaczego zatem wójt tak chce tej inwestycji i to właśnie w tym miejscu? Kto zarabia na współpracy StoFarmu i gminy Stoczek?Według sołtysa i Gruszeckiego - najprawdopodobniej rodzina wójta.

StoFarm i jego spóła matka SuperDrob kupiły działki od jego synów i bratanka.

- Czy ma to jakieś znaczenie? - bagatelizuje wójt zapytany o sprzedaż przez bratanka.

Nie orientuje się też, jak dobry interes przy tej transakcji zrobiła każda ze stron. A zapytany o interesy synów odsyła do inwestora.

- Nie wiem, od kogo kupiono ziemię.

Mówiono mi chyba, że od gminy - zastanawia się Dorota Rymarek, dyr. do spraw surowcowych StoFarmu. - Bardzo głęboko zastanawiamy się nad tą lokalizacją. Mamy teraz pilniejsze sprawy związane z innymi fermami, kwestia Zgrzebich jest w dalszej kolejności.

Czy plany zrealizują się, czy zostaną zweryfikowane - trudno powiedzieć.

Chcielibyśmy funkcjonować w zgodzie z lokalną społecznością - zapewnia.

Tymczasem Gruszecki wskazuje na dziwne lobbowanie wójta za inwestycją - każące wątpić w legalność postępowania.

Złożył do prokuratury wnioski w tej sprawie.

Wątpliwości wynikają z dwóch powodów: po pierwsze w osobliwy sposób działkę przekwalifikowano z leśnej na rolną.

Wniosek w tej sprawie złożyła nieistniejąca jeszcze wtedy firma StoFarm. Sąd wpisał StoFarm do Krajowego Rejestru Sądowego 30 marca, zawarcie umowy notarialnej nastąpiło 20 lutego, w Kancelarii Notarialnej Grażyny Wójcik. 16 marca StoFarm wystąpił o przekształcenie działek z leśnych na rolne. Daty rozbieżne, a czy przypadkowa zbieżność nazwisk?

- Pismo firmy StoFarm wpłynęło do urzędu 16 marca - potwierdza Bożena Gierej, naczelnik Wydziału Środowiska, Rolnictwa i Budownictwa starostwa powiatowego w Węgrowie i zapewnia: - Starostwo przed wydaniem decyzji sprawdziło, kto jest właścicielem działek.

Dopytywana uściśla, że nie jest ważne, do kogo należały one w dniu składania wniosku, ale w dniu wydania decyzji o "odleśnieniu" - a ta nosi datę 8 sierpnia: - Zgodnie z wypisem z rejestru gruntów pobranym do celów służbowych 11 maja 2012 roku w rubryce "Numer księgi wieczystej lub oznaczenie innych dokumentów" widnieje nr AN z 24.04.2012 roku, jak również zapis, że właścicielem działek jest firma StoFarm.

Dlaczego wobec tego w maju wójt wydał decyzję o wycięciu drzew z działki, która była jeszcze wtedy leśna? To właśnie druga wątpliwość, którą zainteresował prokuraturę Gruszecki. Kalendarium tych wydarzeń zebrał dokładnie: - 16 marca nieznana osoba składa zawiadomienie o zamiarze wyrębu drzew w ilości 30 TW (trzebież wczesna) i prosi o cechowanie i świadectwo legalności pozyskania. Trzy dni później podleśniczy wystawił świadectwo raptem na 10 m sześc. Również 16 marca firma złożyła wniosek do starosty o przeklasyfikowanie gruntów z leśnych na orne, motywując go klęską żywiołową, podczas której zostały powyrywane drzewa z korzeniami.

W kwietniu StoFarm aktem notarialnym staje się właścicielem działek w Zgrzebichach. 7 maja decyzją wójta zezwolono na usunięcie 38 drzew. 14 maja starosta prosi gminę o informację, czy miała tu miejsce klęska żywiołowa.

16 maja wójt potwierdza: huragan powyrywał akurat na działkach inwestora drzewa z korzeniami. 28 maja zostaje wydana opinia techniczna przez specjalistę z dziedziny leśnictwa i ochrony przyrody, który potwierdza te fakty, a podczas przeprowadzonej rozmowy telefonicznej poinformował mnie, że kiedy był na miejscu, lasu nie było.

Bogdan Kowalewski, specjalista z Nadleśnictwa Łochów, potwierdza, że drzewo było cechowane, natomiast nadleśnictwo nic nie wie o innych sprawach.

O przekwalifikowaniu gruntów zostało poinformowane przez starostwo bez zasięgania wcześniej jego opinii.

Nic nie wie też, aby huragan spustoszył sąsiednie działki. - Owszem, był huragan, ale rok temu. Lasy rosną - zapewnia.

Dlaczego więc na działkach potrzebnych pod fermę lasy poległy? Nie wiadomo. - Za wójta nie możemy mówić - ucina Kowalewski.

Bo decyzję o wycięciu drzew wydał przecież wójt. I zadziałał niczym huragan.

- Podstawą wydania decyzji o usunięciu drzew była ustawa o ochronie przyrody - mówi Gruszecki. - Jednak ustawy tej nie stosuje się do terenów leśnych.

Dlaczego więc wójt pozwolił firmie StoFarm wyciąć las? Dlaczego wreszcie chce umieścić tuż pod czyimiś oknami uciążliwą działalność? Przecież niedaleko są inne tereny, na których produkcja nie byłaby dokuczliwa dla mieszkańców.

Sołtys złożył w Samorządowym Kolegium Odwoławczym wniosek o wyłączenie wójta z toczącego się postępowania w sprawie wydania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach - gdyż ewidentnie lobbuje za inwestycją, kierując się własnym, a nie społecznym interesem.

Wójt nie przesądza, czy pozwoli ostatecznie na lokalizację kurników.

Tak jak i StoFarm czeka na uzupełnienie opinii środowiskowej.

Dlaczego dopiero teraz, kiedy podniosła sprzeciw cała wieś?