Jeszcze kilka lat temu na polskie zakłady chemiczne nie było chętnych. Kolejne prywatyzacje ciągnęły się, by zakończyć się fiaskiem. Podzielona chemia nie była, jak się wydawało, cennym aktywem. Tymczasem od ponad roku okazuje się, że dawne zakłady tzw. wielkiej syntezy chemicznej stały się niezwykle wartościowe. Od czasu, gdy chęć na nie ogłosił rosyjski koncern chemiczny Acron - wręcz bezcenne.

Tyle, że Rosjanie dostali od polskiego rządu "czarną polewkę". I nie chodzi bynajmniej o niechęć do inwestora ze wschodu, jak to czasami jest przedstawiane, tylko o zwyczajny sens ekonomiczny takiej transakcji. Najwięksi specjaliści podważali logikę takiego przejęcia i wskazywali na różnorakie ryzyka z tym związane. Bo każda osoba znająca choćby trochę specyfikę branży zdaje sobie sprawę, że nie tylko o nią tu chodzi. To, co dzieje się z branżą chemiczną, ma kolosalny wpływ na położenie PGNiG. A przecież to jedna z najważniejszych, strategicznych spółek w kraju, w której MSP ma ponad 72 proc. udziałów.

Rosjanie nie chcą tego zrozumieć. Nie docierają do nich polskie argumenty. A są one niezwykle mocne, na co zresztą Rosjanie solidnie zapracowali. Polityka Kremla jest dość dobrze znana, a działalność rosyjskich firm w branży surowcowo-energetycznej pilnie śledzona nie tylko w Polsce.

To, że państwo chce chronić ważne firmy (także poprzez zapisy statutowe) jest czymś normalnym. W przeszłości wielokrotnie tak się zdarzało i to w gospodarkach uznawanych za dużo bardziej liberalne, niż nasza.

Brak zgody na sprzedaż zakładów chemicznych wywołał kontrofensywę Wiaczesław Kantora, głównego udziałowca rosyjskiej grupy Acron. Stwierdził on, że to wiceminister skarbu Paweł Tamborski namawiał go do złożenia oferty na akcje ZA Tarnów.

Natomiast przewodnicząca rosyjskiej Rady Federacji zarzuciła polskiemu rządowi, że ten stworzył bariery polityczne przed rosyjskimi firmami, które chciały zakupić pakiet większościowy Grupy Azoty.

Czy Tamborski faktycznie coś Rosjanom obiecał? Wiceminister temu zaprzecza. Jednak niewątpliwie jest on kolejnym politykiem, któremu sprawa Grupy Azoty (w międzyczasie doszło do konsolidacji branży w jeden duży podmiot) może się odbić czkawką.

To, co stanie się z Tamborskim, będzie prawdziwym papierkiem lakmusowym podatności rządu na zagraniczne komentarze i działania. Niestety sami jesteśmy sobie winni. Chodzi tu o sprawę odwołania poprzedniego ministra skarbu i szefowej PGNiG. Gdyby załatwiono ją w kuluarach (pytanie czy należało to w ogóle robić), a nie roztrząsano na forum publicznym, być może teraz nie padałyby kolejne oskarżenia.

Jednak okazało się, że w przypadku gazu rosyjskie zagrywki padły na bardzo podatny grunt. Czemu więc Rosjanie nie mogą spróbować tej techniki ponownie? Przecież kolejne zmiany personale mogą okazać się dla nich korzystne.