Europejski rynek nawozów od lat jest uzależniony od rosyjskich producentów w takim samym stopniu, jak od gazu czy ropy. Importujemy bardzo dużo różnego rodzaju nawozów właśnie z tamtego kierunku, a dane z Ministerstwa Finansów pokazują, że nasze rolnictwo potrzebuje ich jak schorowany człowiek odżywiającej kroplówki. Czy zmieni to wojna, którą Rosja rozpętała w Ukrainie? Nie zamierzam spekulować w tej kwestii, bo bardzo dużo będzie zależało nie tylko od Komisji Europejskiej i porozumienia wśród państwa członkowskich Unii, lecz także od samych rolników. Decyzje zakupowe producentów rolnych przynajmniej na tę chwilę będą miały największe znaczenie. Udowodnię to.
Istotny import
Zanim przejdę do tego, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, zaprezentuję sytuację rynkową, bo jak wspomniałem, nie jest ona dobra dla Polski. – Nie da się ukryć, że rynek nawozów mineralnych charakteryzuje się wysokim poziomem koncentracji podaży, a import nawozów do Polski odbywa się z tych samych głównych kierunków. Jego struktura geograficzna i towarowa nie zmienia się istotnie – mówi Arkadiusz Zalewski z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. Ze wstępnych danych Ministerstwa Finansów wynika, że w minionym roku różne firmy zaimportowały do Polski ponad 3,53 mln t nawozów, które głównie przyjeżdżały do naszego kraju z Rosji, Niemiec, Białorusi i Litwy. Import nawozów z tych krajów stanowi blisko 80 proc. całego wolumenu sprowadzonych nawozów (2,8 mln t). Pierwsze miejsce przypadło Rosji. Z tego kraju kupiliśmy 26,7 proc. nawozów, czyli niespełna milion ton. Na drugim miejscu plasują się Niemcy (19,2 proc.), na trzecim Białoruś (15,2 proc.), a na czwartym Litwa (12 proc.). – O wiele mniejsze ich ilości sprowadziliśmy z Niderlandów, Kanady, Finlandii, Omanu, Wielkiej Brytanii i Norwegii – wylicza Arkadiusz Zalewski. Analityk wskazuje, że z każdego z tych kierunków importowaliśmy nie więcej niż 3 proc. wolumenu całego importu.
A jak wyglądał eksport? Co ciekawe, sprzedaliśmy poza granice Polski 3 mln t nawozów w minionym roku, o 200 tys. t więcej niż w 2020 r. Nasze główne kierunki eksportowe to kraje Unii Europejskiej, Wielka Brytania i Ukraina. Możemy jedynie gdybać, jak relacje import – eksport ułożą się w tym roku. Z jednej strony osłabiająca się ciągle złotówka w związku z agresją Rosji na Ukrainę powinna sprzyjać dalszemu wzrostowi eksportu nawozów, z drugiej strony nie należy zapominać, że większość surowców do produkcji nawozów nasze koncerny chemiczne importują, a to oznacza, że płacą za nie zdecydowanie więcej niż wcześniej.
Oligarchowie nas karmią
Fabryki nawozów w Rosji należą do oligarchów, którzy wspierają politykę Kremla. Trzech z nich wysuwa się na pierwszy plan: Andrey Melniczenko (EuroChem), Dmitry Mazepin (UralChem) i Andrey Guryew (PhosAgro). To m.in. ich nawozy znajdziemy u polskich dystrybutorów. Przyjrzyjmy się im po kolei.
EuroChem Group AG zarządza rosyjski miliarder Andriej Melniczenko, który posiada zakłady m.in. w Rosji, Kazachstanie, Belgii i na Litwie. W 2020 r. sprzedał ponad 25 mln t produkcji, w tym 8,9 mln t nawozów azotowych, a jego łączne przychody z tego tytułu wyniosły 6,2 mld dolarów. Koncern oligarchy jest zarejestrowany w Szwajcarii, a całą produkcję opiera głównie na fabrykach na Wschodzie, w tym w Rosji. Ten oligarcha chce przejąć Grupę Borealis, europejskiego producenta nawozów.
Tuż przed wojną w Ukrainie EuroChem umacniał swoją obecność na globalnym rynku nawozów mineralnych, w tym m.in. – co zauważa Iwona Wiśniewska z Ośrodka Studiów Wschodnich – w najatrakcyjniejszych regionach rolniczych. W grudniu minionego roku wykupił pakiet większościowy w brazylijskim Fertilizantes Heringer, podmiocie zajmującym się dystrybucją nawozów mineralnych. Wcześniej, bo w sierpniu minionego roku, przejął kontrolę nad inną spółką z tego kraju – producentem fosforanów (ok. 1 mln ton rocznie) Serra do Salitre. Majątek tego oligarchy szacowany jest na blisko 18 mld dolarów.
Grupa Borealis ma zakłady produkcyjne m.in. w Austrii, Niemczech i Francji, jak również sieć sprzedaży i dystrybucji. W 2020 r. koncern sprzedał 3,9 mln ton produkcji, zaś jego przychody wyniosły 908 mln euro. Borealis to ważny wytwórca nie tylko nawozów azotowych, lecz także polimerów wykorzystywanych w wielu branżach gospodarki. – Przejmując Borealis, EuroChem chciał wykorzystać trudną sytuację na rynku gazowym w Europie. Obecnie ceny gazu wzrosły jeszcze bardziej, tak więc rentowność produkcji nawozów w Europie będzie bardzo niska. Ze względu na sankcję i podejście europejskich konsumentów do Rosji EuroChem może mieć problem ze znalezieniem nabywców swoich nawozów, zwłaszcza dotyczy to produkcji z Rosji, gdzie ceny gazu są bardzo niskie – komentuje Iwona Wiśniewska. Czy zapowiedziana transakcja domknie się? W dużej mierze zależy to od regulatorów rynków w krajach UE.
Inny chemiczny rosyjski gigant to UralChem. Należy on do prokremlowskiego oligarchy Dmitry Mazepina. Jego majątek jest skromniejszy od majątku Melniczenki – szacowany na 1,3 mld dolarów. O Mazepinie było głośno zaraz po rozpoczęciu agresji Rosji na Ukrainę, kiedy to Team Haas, czyli drużyna z Formuły 1, ogłosił, że kończy współpracę z Nikitą Mazepinem. Nikita to syn właściciela UralChem. Rosyjski koncern był, bo już nie jest, sponsorem zespołu. Po zerwaniu kontraktu z Nikitą przez Team Haas z ich bolidów zniknęło także logo firmy i produktu nawozowego wyrabianego w rosyjskich fabrykach nawozów. UralChem jest największym w Rosji producentem azotanu amonu. Mazepin, który urodził się w 1968 r., jest absolwent Mińskiej Szkoły Wojskowej Suworowa i Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Od połowy lat 90. zajmował najwyższe stanowiska kierownicze w dużych firmach, takich jak Tiumeński koncern naftowy, Nizhnevartovskneftegas, Kuzbassugol Coal Company.
Andrey Guryew to PhosAgro. Chemiczny koncern ma w Polsce swojego przedstawiciela. PhosAgro jest największym producentem nawozów fosforowych w Europie i głównym światowym producentem fosforytów. Rosja jest dla niego priorytetowym rynkiem, na który trafiają jego produkty – tak deklarują, jednakże kwoty uzyskane ze sprzedaży nawozów pokazują już zupełnie co innego. Gros przychodów PhosAgro pochodzi ze sprzedaży produktów poza Rosję. W 2020 r. firma osiągnęła przychód w wysokości ok. 2 mld dol. Sprzedaż firmy ciągle rosła. We wspomnianym 2020 r. PhosAgro sprzedała 11,7 mln t fosforytów, 7,6 mln t nawozów fosforowych i 2,4 mln t nawozów wyprodukowanych w oparciu o azot.
PhosAgro ma kopalnie i fabryki nawozów w regionach Murmańska, Wołogdy, Saratowa i Leningradu. Ma własną infrastrukturę logistyczną, w tym dwa terminale portowe, a także największą w Rosji sieć dystrybucji nawozów mineralnych i fosforanów paszowych. PhosAgro prowadzi także jedyny w Rosji Instytut Badawczy Nawozów Mineralnych i Insektofungicydów – NIUIF, który w 2019 r. obchodził 100-lecie istnienia. Swoje przedstawicielstwa poza Polską ma w takich krajach, jak: Francja, Niemcy, Szwajcaria, Litwa, Brazylia. Współpracuje m.in. z francuskim koncernem Danone w celu poprawy żywienie bydła mlecznego.
Co oznaczają przyjęte sankcje?
Ekonomiści mówią, że sankcje nie zatrzymają czołgów. Jeśli nie one, to co lub kto może to zrobić? Zanim odpowiem na te pytania, przywołam decyzje, które zapadły 9 marca br. po spotkaniu szefów rządów Unii Europejskiej w Wersalu. W związku z agresją Rosji na Ukrainę sankcje nałożono m.in. na wspomnianych powyżej trzech rosyjskich oligarchów. W uzasadnieniu decyzji w rozporządzeniu Rady Unii Europejskiej czytamy, że ci przemysłowcy należą do kręgu najbardziej wpływowych rosyjskich przedsiębiorców, którzy mają bliskie powiązania z rządem rosyjskim. Działają w sektorach gospodarczych zapewniających istotne źródło dochodów rządowi Federacji Rosyjskiej odpowiedzialnemu za aneksję Krymu i destabilizację Ukrainy. Poza tym, na co także wskazano w unijnym rozporządzeniu, ci przedsiębiorcy 24 lutego br. w następstwie początkowych etapów rosyjskiej agresji na Ukrainę spotkali się – wraz z 36 innymi przedsiębiorcami – z prezydentem Władimirem Putinem i innymi członkami rosyjskiego rządu, aby omówić skutki działań podjętych w związku z sankcjami Zachodu. Fakt, że oni także zostali zaproszeni do udziału w tym posiedzeniu, pokazuje, że są członkami najbliższego otoczenia Putina i że popierają lub realizują działania i politykę podważające integralność terytorialną, suwerenność i niezależność Ukrainy. Pokazuje to także, że są oni czołowymi przedsiębiorcami finansującymi politykę Rosji.
Zapewne wielu z Was zastanawiało się, co oznaczają sankcje nałożone na oligarchów przez Unię Europejską. Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bo nawet osoby znające się na rzeczy nie są do końca przekonane co do ich zakresu. Czy wobec tego sankcje nakładane na oligarchów – osobiście na nich – sprawią, że rosyjskie produkty (np. nawozy) produkowane w ich fabrykach będą z automatu objęte sankcjami i nie będą mogły być lokowane na rynku Unii Europejskiej? Z takim pytaniem zwróciłem się do Iwony Wiśniewskiej z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Sankcje nakładane na oligarchów dotyczą ich majątku, zamrażane są ich udziały w firmach czy na kontach. Środki finansowe mogą wpływać, ale oni nie mają do nich dostępu, mogą oczywiście wycofać się z udziałów w firmie i zdjąć z niej problem. Aby zablokować import nawozów, takie ograniczenie musiałoby zostać wprowadzone na szczeblu UE – informuje analityczka od rynków wschodnich. Aktualnie nie ma takiego, być może na razie, ewentualnie sami importerzy mogą rezygnować z zakupu rosyjskich towarów, w tym nawozów. Podobnego zdania jest dr hab. Renata Mieńkowska-Norkiene z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. – Udziały oligarchów zostają zamrożone w spółkach, wobec czego nie mają oni prawa do ich skapitalizowania, czyli odsprzedaży – mówi. Łatwo jest to sprawdzić w tych podmiotach, które są rejestrowane poza Rosją, choćby w Unii Europejskiej. Zresztą na to powoływał się jeden z oligarchów – Andrey Melniczenko – którego EuroChem jest zarejestrowany w Szwajcarii. A jak skontrolować te firmy, które są stanowione w Rosji? Jest to niemożliwe. Zresztą, jakie to ma znaczenie, skoro produkty przez nie wytwarzane i tak mogą być obecnie lokowane na rynku Unii Europejskiej, w tym, co oczywiste, w Polsce?
Bojkot konsumencki
Wojna, która toczy się w Ukrainie z powodu rosyjskiej agresji, nakazuje teraz zachodniemu światu zupełnie inaczej postrzegać ekspansję gospodarczą Rosji. Jej oligarchowie przywożący walizki pieniędzy nieraz byli witani z otwartymi rękoma w zachodniej Europie, a rodzimi biznesmeni odsprzedawali im całe swoje biznesy, dobrze na tym wychodząc lub wpuszczając ich na swoich udziałowców. Te, które zostały dopięte przed zaatakowaniem Ukrainy przez Rosję, są obecnie piętnowane. Te, które miały mieć finał, teraz zostają zawieszone. Czy ze wszystkimi tak będzie? To zasadne pytanie w obliczu tego, co dzieje się na europejskim rynku nawozów mineralnych.
Zachodni świat dużo mówi o sankcjach nakładanych na Rosję i jej oligarchów w odniesieniu do ropy i gazu. Amerykanie już zamknęli dla tych produktów swój rynek, z kolei państwa Unii Europejskiej ciągle o tym rozmawiają. Embarga na te surowce nie będzie, przynajmniej teraz. A co z sankcjami na import nawozów, nie tylko z Rosji, lecz także z Białorusi? Czy nałożenie ich jest w ogóle możliwe?
Kilka dni temu rosyjskie media poinformowały, że Kreml zalecił rosyjskim producentom nawozów niesprzedawanie ich poza granicę Rosji. To zalecenie brzmi jak nakaz, bo wiadomo, że rosyjski reżim nic nie wymusza, a jedynie proponuje. Ten komunikat oczywiście brzmi niewiarygodnie, choćby z tego powodu, że Rosjanie duże ilości tych produktów sprzedają do Ameryki Południowej. Można też domniemywać, że powyższe wskazanie nie dotyczy zachodniego świata. Jednakże rynek europejski, jak i ten z Ameryki Północnej, jest dla nich kluczowy, bo na nich właśnie lokują swoje ogromne nadwyżki produkcyjne.
Wygląda na to, że jedynym sposobem ograniczenia importu nawozów z Rosji i Białorusi jest ich bojkotowanie przez rolników. Na razie nie ma embarga na import rosyjskich czy białoruskich nawozów i na taki się nie zanosi. Dlatego do ogromnej rangi urastają decyzje zakupowe, których będą dokonywali rolnicy.
Gdy powstawał ten artykuł (połowa marca) dystrybutorzy nawozów raczej unikali tego tematu w oficjalnych rozmowach. Jedni ucinali go, inni mówili, że wyprzedadzą te nawozy, które mają na stanie, a kolejnych partii w Rosji nie będą zamawiać. Niech każdy odpowie sobie sam, czy warto kupić nawóz wyprodukowany w kraju, którego wojsko morduje niewinnych ludzi w Ukrainie. Od rosyjskich kul giną nie tylko mężczyźni, umierają matki i ich dzieci. Czy naprawdę światem muszą rządzić pieniądze?
Jest jeszcze jedna kwestia. Czy można zidentyfikować na naszym rynku nawozy, które zostały wyprodukowane w Rosji i do nas sprowadzone? Jak się okazuje, to nie lada wyzwanie. Na niektórych produktach jest napisane, czym dotychczas się chwalono, że zostały one wyprodukowane w kraju ze stolicą w Moskwie. Na innych brak takich samochwał. Widnieją na nich jedynie kody i oznaczenia liczbowe, które nie wskazują na kraj pochodzenia. Są na nich: kod CN i PKWiU. Jedno z tych oznaczeń jest przypisane do stawki celnej (kod CN mówi wobec tego o imporcie do UE), drugie (PKWiU) o podatku VAT. A co z informacją – pytałem w ministerstwach: Rozwoju i Technologii, które nadzoruje handel, i Finansów – o kraju pochodzenia lub produkcji danego nawozu? Czy kraj pochodzenia jest tożsamy z produkcją? Rosyjskie firmy nawozowe czy też handlowe są zarejestrowane także w innych krajach, poza Rosją. Czy to daje im możliwość obchodzenia informacji o miejscu wyprodukowanego nawozu? Oba te urzędy nie udzieliły mi odpowiedzi, odesłały mnie do PIORiN-u. Uzyskałem potwierdzenie, nie da się zidentyfikować kraju pochodzenia nawozów.
Komentarze