Zdaniem naukowców z Instytutu Ochrony Roślin propozycja zmiany dopuszczalnej prędkości wiatru w trakcie wykonywania zabiegów opryskiwania roślin na 4 m/s dla wszystkich rodzajów zabiegów ochronnych jest rozwiązaniem tylko częściowo wychodzącym naprzeciw oczekiwaniom środowiska rolniczego. Jak uzasadniają, pestycydy na terenie otwartym z użyciem aparatury naziemnej stosuje się jeżeli prędkość nie przekracza 4 m/s przy technice konwencjonalnej, ale już 6 m/s przy wykorzystaniu technik ograniczających znoszenie (TOZ).
- Obecnie stan techniczny i wyposażenie krajowych opryskiwaczy jest na znacznie lepszym poziomie niż w latach 90., co daje większe możliwości wykonywania bezpiecznego zabiegu, nawet w mniej sprzyjających warunkach pogodowych. Sytuacja natłoku prac polowych i przestrzeganie właściwych terminów agrotechnicznych wymusza na plantatorach prowadzenie regularnych działań prewencyjnych i ochronnych w postaci regularnych cyklicznych zabiegów. W takiej sytuacji wielu rolników wyposażyło swoje gospodarstwa w precyzyjną i bezpieczną dla środowiska aparaturę zabiegową, czy też urządzenia rozpylające ograniczające zjawisko znoszenia podczas zabiegów opryskiwania. Taka aparatura już pozwala wykonać bezpiecznie zabieg przy prędkości 5, a nawet 6-8 m/s - pisze IOR w uzasadnieniu swoich postulatów.
Ich zdaniem jedynym kryterium decydującym o wykonaniu zabiegu nie może być tylko prędkość w wiatru, a ograniczenia mogły by być mniej restrykcyjne np. przy prędkości 6 m/s.
- Prędkość wiatru będzie badana przez inspektorów inspekcji od przyszłego roku, którzy mają w tym celu zakupione prędkościomierze wiatru. Nawet przy tej zmienionej prędkości powinno być średnio 4 m/s, a nie maksymalnie, bo nie w każdym miejscu pola wiatr wieje z taką samą prędkością np. przy lesie. Do tego dochodzi jeszcze lepszy sprzęt, którym dysponują rolnicy - mówi prof. Marek Mrówczyński z IOR PIB.
Komentarze