Nie ulega wątpliwości, że jest to uprawa wymagająca od producenta dużej wiedzy i zaangażowania.

Rzepak potrzebuje szerokiej ochrony insektycydowej, ponieważ jest uszkadzany w okresie wegetacyjnym przez przynajmniej kilka gatunków owadów szkodliwych o znaczeniu gospodarczym, które w skrajnych przepadkach mogą przyczynić się do całkowitego zniszczenia plonu - podkreślał podczas sesji IOR Grzegorz Pruszyński z IOR PIB. Dlatego naukowcy z Instytutu przebadali wpływ ochrony insektycydowej na zapylacze i plonowanie rzepaku.

- W Polsce w rejestrze ministerstwa rolnictwa na początku lutego widniało 150 insektycydów. W uprawach rolniczych 86. Wśród nich jest tylko jeden preparat biologiczny, przeznaczony do zwalczania tylko jednego agrofaga.

Nie mamy żadnych innych produktów biologicznych w uprawach rolniczych. To tym bardziej istotne w momencie wejścia w życie przepisów dotyczących integrowanej ochrony roślin, która przede wszystkim w pierwszej kolejności bazuje na metodach niechemicznych - mówił podczas sesji Pruszyński.

Wśród tych 86 dostępnych preparatów, 72 to środki nalistne, z czego 26 z nich zostało wprowadzone na polski rynek na zasadzie handlu równoległego.

- Mamy tutaj 10 grup chemicznych - ta ilość może dawać nam pewne nadzieje na możliwość korzystania przemiennego z różnych grup chemicznych, lecz trzeba zwrócić uwagę, że mamy 25 substancji czynnych, ale tak naprawdę prym wiodą trzy grupy chemiczne: pyretroidy - 31 środków i 11 substancji czynnych, fosfoorganiczne - 19 środków i 2 substancje czynne, neonikotynoidy - 12 preparatów i 5 substancji czynnych. Pozostałe siedem grup chemicznych jest reprezentowane przez jedną substancję czynną - podkreślił naukowiec.

Obok środków nalistnych na rynku możemy znaleźć 14 zapraw. Większość z nich zbudowanych jest z dwóch grup chemicznych i czterech substancji czynnych.

Konkretnie mamy 13 zapraw opartych na związkach z grupy neonikotynoidów i jedną z grupy karbaminianów.

Bardzo ważnym zagadnieniem jest zagrożenie, jakie wynika z nieprawidłowego stosowania insektycydów na pszczoły. Uprawy chroni się przede wszystkim przed słodyszkiem rzepakowym, ale ze względu, iż ten szkodnik wcześnie występuje - jego zwalczania nie koliduje z pszczołą miodną czy też z innymi gatunkami pszczół dziko żyjących.

W uprawach rzepaku zwalczamy też chowacza podobnika i pryszczarka kapustnika - szkodniki łuszczynowe, gdzie zabiegi przeprowadzamy już w okresie kwitnienia. Do zwalczania słodyszka na rynku mamy dostępnych 41 insektycydów z pięciu grup chemicznych i 13 substancji czynnych.

Z kolei w wypadku szkodników łuszczynowych: 32 insektycydy z dwóch grup chemicznych i 10 substancji czynnych.

- Ochrona chemiczna może powodować przy niewłaściwym zastosowaniu zagrożenia dla zdrowia ludzi, zwierząt czy środowiska, w tym również dla zapylaczy. W latach 2011-2012 w IOR PIB prowadzono badania polowe, które miały wyjaśnić wpływ ochrony insektycydowej na plonowanie rzepaku przy użyciu insektycydów o zróżnicowanej toksyczności dla pszczół. Obserwacje prowadzono stosując zróżnicowaną ochronę przed słodyszkiem, chowaczem podobnikiem oraz pryszczarkiem kapustnikiem. W badaniach uzyskaliśmy wstępne wyniki w zależności od zastosowanych insektycydów. Odnotowaliśmy wzrost plonów w porównaniu z kontrolą o 20-105 proc. Możemy potwierdzić wielką rolę ochrony roślin w stabilizacji plonowania - podkreślał Grzegorz Pruszyński.

Z drugiej strony odnotowano jako czynnik plonotwórczy rolę samych zapylaczy.

Trzeba wiedzieć, że w Polsce obok pszczoły miodnej występuje pond 450 gatunków pszczół. Na rzepaku w okresie kwitnienia notuje się 100 gatunków.

Pszczoły pozytywnie wpływają na wielkość plonów. Prof. Banaszak określił wzrost plonu rzepaku ozimego przy pełnym i prawidłowym zapyleniu w porównaniu z plonem przeciętnym o 30 proc. Wiele opracowań Oddziału Pszczelnictwa Instytutu Ogrodnictwa mówi o 32,5 proc., w badaniach IOR PIB - 32 proc. - Dochodzimy do momentu, gdzie zapylacze i ochrona roślin spotykają się w jednym miejscu na jednej plantacji i niestety wtedy może dojść do błędów popełnionych przez wykonawcę zabiegu, do zagrożenia dla zapylaczy. Zatrucia pszczół były notowane od początku masowego stosowania środków ochrony roślin - zauważa naukowiec.

W latach 70. zatrucia wynosiły nawet 50-70 proc., w latach 80. - 30-50 proc., w latach 90. - 5-20 proc. - Dzięki nauce, postępowi, technologii i wielu innych, zminimalizowaliśmy to ryzyko obecnie do 1 proc. Biorąc jednak pod uwagę, że w Polsce mamy około miliona pni rodzin pszczelich, ten 1 proc. to nadal 10 tys. pni rocznie. To są dane szacunkowe, bo nikt do tej pory nie prowadził bardzo szczegółowego dochodzenia, jaka faktycznie była przyczyna upadku rodzin pszczelich. Tu mówimy o zagrożeniu ze strony środków ochrony roślin, ale błędnie zastosowanych. Monitorujemy zatrucie pszczoły miodnej, ale nie robimy tego w stosunku do pszczół dziko żyjących - dodał.

Należy wziąć pod uwagę, że wśród insektycydów przeciwko słodyszkowi i szkodnikom łuszczynowym mamy dużo insektycydów bardzo toksycznych i toksycznych. Insektycydy, które zostają nieklasyfikowane, to tylko dwie substancje czynne. W kontekście integrowanej ochrony brakuje nam środków selektywnych, nieklasyfikowanych pod względem toksyczności, o niskim ryzyku dla pszczoły miodnej.

- Możemy powiedzieć, że nie jest możliwe obecnie produkowanie zdrowej żywności o odpowiedniej wysokości plonów bez chemicznej ochrony roślin.

Ale z drugiej strony musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie utrzymać tego wysokiego plonowania i dodatkowo uzyskać plonów o wysokiej jakości bez zapylaczy - podsumował Grzegorz Pruszyński.