Oczywiście najlepiej jest, jeśli siejemy zboża ozime w terminie optymalnym. Dotyczy to zwłaszcza takich gatunków, jak: żyto, pszenżyto, jęczmień. Ale co to tak naprawdę znaczy? Każdy sezon jest inny, notujemy także duże różnice regionalne. Absolutnie nie da się tego ubrać w terminy kalendarzowe. Tak naprawdę termin optymalny dla danego obszaru najlepiej by było wyznaczyć tuż po żniwach, kiedy znamy wyniki produkcyjne. Czas ten to moment refleksji, podsumowań, wyciągania wniosków. Na tym etapie potrafimy często wskazać, który termin siewu w minionym roku okazał się korzystny. Jednak w momencie planowania nowych zasiewów zbóż absolutnie nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.

Dlaczego często siejemy poza terminem optymalnym?

Znane są w teorii przedziały uważane w danym regionie za terminy siewów optymalnych (o tym szczegółowo w kolejnych artykułach). Jednak nie zawsze idzie wszystko zgodnie z planem. Dlaczego przekraczamy często te granice?

Przyczyn jest wiele. Jedna z nich, która dotyczy głównie dużych gospodarstw, to rozładowanie spiętrzenia prac. Liczba dni potrzebna na przygotowanie stanowiska i obsiew bywa duża, a jeśli dodamy jeszcze zmienne warunki pogodowe wstrzymujące nawet na kilka dni wyjazd w pole, to robi się już duży przedział czasowy. Takie zjawisko dotyczy także mniejszych gospodarstw, które trudnią się produkcją upraw zbieranych we wrześniu i październiku (np. ziemniak, soja, cebula, kukurydza na kiszonkę). Wybierają wówczas w priorytecie prace polowe najpilniejsze do wykonania.

Zdarza się także i tak, że opóźniony zbiór przesuwa w czasie siew ozimin. Inny przykład z praktyki to specyficzna konstrukcja zmianowania. Siew zbóż po późno schodzących przedplonach (kukurydza na ziarno, burak cukrowy) to już powszechna praktyka, która nikogo nie dziwi. Kolejny powód zmuszający rolników do opóźnienia siewów to przepisy i regulacje związane np. z terminami utrzymywania na polu międzyplonów ścierniskowych wysiewanych jako obszar proekologiczny (EFA) w ramach dopłat za tzw. zazielenienie. Tu przepisy mówią wyraźnie, że taki międzyplon – jeśli nie został wysiany przed 20 sierpnia lub nie zgłoszono do ARiMR wcześniejszego jego wysiewu – musi być utrzymany na polu do 15 października. Jeśli po takim międzyplonie zaplanowany jest siew np. pszenicy, siłą rzeczy siejemy ją w terminie opóźnionym.

Spora grupa rolników nadal swoje decyzje co do terminu siewu podejmuje na podstawie doświadczeń z ubiegłych sezonów. Przykładowo w roku 2019 warunki pod koniec września były idealne i wielu w tym terminie wykonało siew. Jednak jesienny sezon okazał się wyjątkowo długi oraz ciepły. W takich zasiewach notowano sporo problemów (choroby liści, mszyce, ploniarka, łokaś garbatek, silne zachwaszczenie, nadmierne krzewienie). Zebrane doświadczenie podpowiadało rolnikowi, by w 2020 r. zasiać nieco później, przynajmniej o tydzień względem ubiegłego sezonu. I tu niespodzianka, bo jak się okazało, pierwsze dwie dekady października roku ubiegłego były wyjątkowo deszczowe, na tyle, że przez długi okres nie dało się wjechać siewnikiem w pola. Efekt był taki, że większość plantacji założonych było pod koniec października i ostatecznie rośliny zimowały w newralgicznej fazie 3. liścia. Gdyby zima była surowa, nie dotrwałyby do wiosny.

Były też takie sezony, kiedy we wrześniu było wyjątkowo sucho i spora część rolników wstrzymywała z tego powodu siew. Szybko jednak aura się zmieniała na deszczową i siew był wykonywany z dużym opóźnieniem. Nie można tu także zapomnieć o rolnikach wyjątkowo „wrażliwych” na to, co dzieje się w otoczeniu. Wystarczy, że sąsiad wyjedzie już siać albo przeczytają coraz liczniejsze relacje w Internecie i to staje się bodźcem zachęcającym do natychmiastowego wyjazdu siewnikiem w pole. Zazwyczaj im młodszy rolnik, tym bardziej podatny na takie działanie.

Opóźnienia bez wyraźnej przyczyny

Obserwujemy także, że coraz więcej rolników celowo opóźnia siew (głównie pszenicy), twierdząc, że takie łany łatwiej się prowadzi. Argumentują to tym, że nie wymagają one zazwyczaj odchwaszczania jesienią, rzadziej chorują, a szkodniki nie dokuczają roślinom. Na wiosnę z kolei łatwo o wyznaczenie wysokości I dawki azotem itd. Następnie chwalą się, że zebrali 7 t pszenicy wysianej w listopadzie i że takie plantacje oddały więcej niż te z terminu optymalnego. Nie negujemy – bywają sezony, że to możliwe. Czyniąc takie spostrzeżenia, należałoby się jednak zastanowić, co rolnik zrobił wówczas źle, że pszenica z optymalnego siewu nie oddała rekordowego plonu i w tym przypadku nie sypnęła np. 10 t/ha? Może rolnik zasiał za gęsto, może pojawiły się szkodniki, rozwinęły się choroby, a uprawa została bez ochrony? Najczęściej właśnie takie błędy sprawiają, że plantacje tracą po drodze potencjał.

Grunt to w porę zareagować na potrzeby łanu

Na koniec więc pytanie, który termin jest najlepszy: wczesny, optymalny czy opóźniony? Każdy z nich jest dobry, jeśli doprowadza rolnika do ekonomicznie uzasadnionego plonu dającego satysfakcję z wyników produkcyjnych. Nawet siew pszenicy w listopadzie czy w grudniu, choć bardzo ryzykowny, bywa, że się opłaci. Bardzo ważną kwestią jest umiejętny dobór odmian, a także dopasowanie normy wysiewu oraz pogłównego nawożenia głównie azotem (termin i dawki). Te elementy silnie kształtują poszczególne elementy struktury plonu. W czasie sezonu ważne są także sukcesywne lustracje, na podstawie których można na czas zareagować na potrzeby łanu. Dobry agronom potrafi z sukcesem doprowadzić do żniw plantację z każdego terminu siewu.