Okres wakacyjny zwykle był określany „czasem ogórkowym”, czyli takim, w którym niewiele się dzieje i nie ma o czym pisać. Politycy i urzędnicy szli na urlopy, a rolnicy pracowali przy żniwach. Ten rok jest inny. Rolnicy robią to, co zwykle, reszta stanęła na głowie. Idą wybory, na Ukrainie jest wojna, a więc politycy szaleją. Wyrzucają z siebie z prędkością karabinu maszynowego slogany, które jednym bardziej się podobają niż innym. I tak już od dobrych kilku miesięcy. W każdym razie takiego chaosu na rynku zbóż jak w tym i minionym sezonie nie mieliśmy od lat, bodajże odkąd wstąpiliśmy do Unii Europejskiej. Niestety, nie zanosi się na to, żeby na tym rynku zapanowała przewidywalność. Stawiam nacisk na słowo „niestety”, bo normalności brakuje najbardziej.
Pamiętam skupy interwencyjne organizowane przez nieistniejącą Agencję Rynku Rolnego z minimalnymi cenami. Stare wróciło, namieszało i nie wiadomo, czym to się skończy. Jeśli ceny zbóż pozostaną na bardzo niskim poziomie, to minister rolnictwa już powinien dzwonić do prezesa Narodowego Banku Polskiego, żeby ten wyciągał drukarkę z szafy i dodrukowywał miliony złotych na kolejne dopłaty. Czym obecna sytuacji różni się od tej sprzed żniw? Niczym. Napięcia na linii Polska – Ukraina nie zmalały. I my, i oni stoimy na tych samych pozycjach, odkąd urząd objął Robert Telus. Czy coś się zmieni? Teraz oczy zwaśnionych na punkcie rolnym nacji zwróciły się w stronę Brukseli. Zastanawiamy się, co ona zrobi, mając przystawiony do głowy pistolet? Siłowe rozwiązania mają się coraz lepiej i są wyłącznie zasłoną dymną dla nieporadności, jaką się wykazujemy. Do narożnika na polu dyskusji zostali zepchnięci ci, którzy uważają, że Ukraina jest naszym drugim płucem gospodarczym (pierwszym są Niemcy) i że bez niej trudno nam będzie się oddychało. Ale jeśli się nie słuchało i nadal nie ma własnych rozwiązań dla rolników, to pozostaje prężenie muskułów. W każdym razie nic z tego dobrego nie będzie. Ręczne sterowanie rynkiem bez tworzenia warunków sprzyjających biznesowi zawsze źle się kończy. Pogrążająca rolników inflacja jest tego znakomitym dowodem.

Czytaj więcej
Produkcja zboża na Ukrainie przekroczyła 16 mln tonProszę, potraktujcie powyższe słowa jako zachętę do dyskusji, a nie obrzucania innych epitetami. Radykalizm w polemice, który obserwuję już od dawna w powyższym temacie, nikomu nie służy, a licytowanie się w nim traktuję jako drogę donikąd i załatwianie chwilowych, doraźnych interesów, które są sprzeczne z szeroko pojętym interesem Polski. Nie najemy się tylko słowami, oczekujmy pragmatyzmu w toczącym się sporze, a przede wszystkim zacznijmy rozmawiać o kłopotach. Po prostu wymagajmy, a nie zadowalajmy się „mową trawą”.
Na zakończenie podzielę się z Państwem jeszcze jednym komentarzem w sprawie pomagania Ukrainie i jej obywatelom oraz płynących z tego zyskach. Dyskusja w tym zakresie przybrała nagły zwrot. Coraz częściej czytam (w mediach społecznościowych), że Ukraina nie potrafi uszanować naszej pomocy, że my, Polacy, im pomogliśmy, a oni skarżą się na zakaz importu zbóż, podważając jego sens. Wychowywano mnie w kulturze, w której uważa się, że jak pomagasz innym, to robisz to bezwarunkowo i że to wypływa z serca… i nie wraca do portfela. Filantrop nie liczy zysków z tego, co robi. Oddzielmy pomaganie od robienia biznesu i jak już o tym rozmawiamy, to nie używajmy zabijających dyskusje argumentów. Te śmiercionośne argumenty nazywają się populizmem.
Komentarze