- Obecnie w Brukseli trwają negocjacje dotyczące przedłużenia zakazu importu.
- Zwiększony import ukraińskich zbóż do Polski występował w latach, w których mieliśmy do czynienia ze wzrostem cen krajowych.
- Ceny światowe, a co za tym idzie także ceny w kraju, są znacząco niższe, a podaż lokalna na tyle duża, że firmy nie są zainteresowane importem z Ukrainy.
- Obecne ceny pszenicy w krajowych portach są porównywalne z notowaniami pszenicy na giełdzie MATIF.
Data 15 września i decyzje, które mogą po niej zapaść są analizowane na wszelkie możliwe sposoby. Przypominamy co się z nią konkretnie wiąże. Otóż w Polsce i innych krajach przyfrontowych, czyli na Węgrzech, Słowacji, w Rumunii i Bułgarii, wprowadzony jest zakaz szerokiego importu czterech gatunków płodów rolnych z Ukrainy, czyli pszenicy, kukurydzy, nasion rzepaku i słonecznika, ale tranzyt jest realizowany. I o tym ostatnim wielu zapomina. Póki co obowiązuje on właśnie do 15 września, co będzie po tej dacie, to już temat chyba nawet bardziej polityczny niż rzeczowy. Pochylił się nad nim ekspert rynku Mirosław Marciniak, który wprost pyta czy 15 września będzie przełomowy dla krajowego rynku zbóż?
- Dziś uwaga rolników, a także polityków, skupiona jest na zablokowaniu importu ukraińskich zbóż do Polski. Brakuje jednak szerszego spojrzenia na problem, który pozostanie z nami na lata. Ukraina będzie przede wszystkim konkurencją dla polskich zbóż w eksporcie do Europy Zachodniej, która jest naszym największym odbiorcą (to samo dotyczy mięsa drobiowego). Przetwórcy z Niemiec i Holandii już bezpośrednio zaopatrują się na Ukrainie (tranzyt przez Polskę coraz lepiej się rozwija), co oznacza ograniczenie popytu na zboża oraz rzepak z Polski. A przypomnę, że nasza roczna nadwyżka zbóż sięga już 9-10 mln ton. Jak się do tej konkurencji przygotować? To temat na oddzielną dyskusję, która powinna zostać jak najszybciej podjęta. I tutaj mój apel do polityków, aby po wyborach na poważne zajęli się tym tematem, bo dziś widzę tylko gaszenie pożarów – pisze na blogu Mirosław Marciniak.
15 września o polski rynek zbóż
Ale po kolei, bo ekspert konkretnie wyjaśnia swoją opinię i popiera ją argumentami. Przypomina na swoim blog, że obecnie w Brukseli trwają negocjacje dotyczące przedłużenia zakazu importu. Koalicja państw, których to embargo dotyczy, próbuje przekonać pozostałych członków UE do wykazania solidarności i przedłużenia zakazu co najmniej do końca roku.
- Z Brukseli płyną sygnały, że w tej sprawie nie ma jednak wspólnego stanowiska, a przewodnicząca KE Ursula von der Leyen może jednoosobowo podjąć decyzję o zniesieniu zakazu. Polski rząd, ustami premiera Morawieckiego i ministra Telusa, daje jasno do zrozumienia, że nawet pomimo ewentualnego zniesienia zakazu, żadna tona ukraińskiego zboża (poza tranzytem na zachód Europy) do Polski nie wjedzie. Taka decyzja dodatkowo pogorszy nasze relacje z UE, jednak w obliczu zbliżających się wyborów, rządzący nie mają wyjścia – informuje InfoGrain.
I dodaje, że ma też coraz większe wątpliwości, czy w przypadku zniesienia zakazu importu przetrwa koalicja krajów przyfrontowych.
- Wsłuchując się w wypowiedzi polityków z Rumunii, trudno nie odnieść wrażenia, że w obliczu ewentualnych sankcji, tamtejszy rząd nie przeciwstawi się Brukseli. Rumunia w największym stopniu korzysta z funduszy unijnych i rozbudowuje swoją infrastrukturę portową, drogową i kolejową (w przeciwieństwie do Polski). Pomijając wątek polityczny - czy ewentualne otwarcie granicy na import ukraińskich zbóż grozi zalaniem krajowego rynku? Czy faktycznie jest się czego obawiać? Z czysto handlowego punktu widzenia, nie grozi nam powtórka sprzed roku – informuje na blogu Mirosław Marciniak.
Fakty na temat importu zbóż w Ukrainy
Przedstawił on kilka istotnych powodów, które uzasadniają tę tezę.
- Patrząc historycznie, zwiększony import ukraińskich zbóż do Polski występował w latach, w których mieliśmy do czynienia ze wzrostem cen krajowych. Tak było chociażby w sezonie 2018/19, kiedy do Polski wjechało 220 tys. ton ukraińskiej kukurydzy – to pierwszy z przedstawionych przez Mirosława Marciniaka powodów.
Drugi to jego zdaniem, historycznie wysokie ceny zbóż przed rokiem i ograniczona podaż krajowa (mimo bardzo dobrych zbiorów większość rolników wstrzymywała się ze sprzedażą, licząc na jeszcze wyższe stawki), zachęcały przetwórców i firmy handlowe, do poszukiwania surowca za granicą. I warto tutaj wspomnieć, że decyzja UE o okresowej liberalizacji handlu z Ukrainą nie miała wpływu na import kukurydzy czy rzepaku, który także przed wojną mógł wjeżdżać do UE/Polski bez ograniczeń.
- Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Ceny światowe, a co za tym idzie także ceny w kraju, są znacząco niższe, a podaż lokalna na tyle duża, że firmy nie są zainteresowane importem z Ukrainy. W przypadku rzepaku, zakłady tłuszczowe kontraktują ziarno na dostawy w grudniu i styczniu, co pokazuje, że nie mają potrzeby poszukiwania surowca poza naszymi granicami. A przypomnę, że jesienią ubiegłego roku miały problemy z pozyskaniem krajowego rzepaku, pomimo bardzo dobrych zbiorów. Swoje zrobił także szum medialny wokół ukraińskich zbóż. Dziś większość firm nie chce się narażać na publiczne piętnowanie, więc przy braku konkurencyjności ukraińskich zbóż, tym bardziej nie będą zainteresowane pozyskiwaniem surowca zza naszej wschodniej granicy – pisze Marciniak na blogu.
Co z importem zbóż z Ukrainy?
Biznes jest jednak biznesem i Marciniak nie ma wątpliwości, że Polska nie uniknie sytuacji, gdzie część firm skupowych, zwłaszcza na wschodzie kraju, będzie wywierać presję na rolników, strasząc ich tanim importem z Ukrainy.
- Bieżący sezon potwierdza także to, o czym już wielokrotnie mówiłem. To nie ukraińskie zboża doprowadziły do drastycznych spadków cen w kraju, lecz przeceny na rynkach światowych. Od maja nasza granica jest zamknięta na import pszenicy, kukurydzy i rzepaku, a ich ceny są znacząco niższe niż przed rokiem, kiedy do Polski wjeżdżały duże ilości ukraińskiego ziarna. Obecne ceny pszenicy w krajowych portach są porównywalne z notowaniami pszenicy na giełdzie MATIF, więc widać wyraźnie, że to rynki globalne, a nie Ukraina dyktują ceny w Polsce, która jest coraz większym eksporterem zbóż. Niestety, w bieżącym sezonie Polska dysponuje przede wszystkim nadwyżką zbóż paszowych, na które trudniej będzie znaleźć rynki zbytu w eksporcie – podaje Mirosław Marciniak.
Pyta też, czy forsowana przez komisarza Wojciechowskiego propozycja dopłaty do transportu ukraińskich zbóż do portów bałtyckich (mowa o 30 EUR do każdej tony) to dobry pomysł?
- Bez wątpienia należy wspierać walczącą Ukrainę, jednak według mnie ta propozycja nie zwiększy znacząco eksportu ukraińskich zbóż. W tym przypadku przeszkodą jest warunek sprzedaży poza UE. Ukraina dysponuje głównie zbożami paszowymi (nawet pszenica jest gorszej jakości), a przy znacznie wyższych kosztach transportu z Ukrainy przez porty bałtyckie, trudno będzie znaleźć nabywców w Afryce i na Bliskim Wschodzie, nawet przy dopłacie 30 EUR. W mojej ocenie wysiłki UE powinny się koncentrować na odblokowaniu ukraińskich portów czarnomorskich (powrót do umowy zbożowej) bądź dalszej rozbudowie portów rzecznych na Dunaju – uważa Marciniak.
Komentarze