Rolnicy z krajów ościennych, graniczący z Ukrainą, protestują przeciwko nadmiernemu i niekontrolowanemu importowi zboża z Ukrainy. To już nie tylko Polacy, którzy głośno mówią o kontrabandzie transportu surowców rolnych z Ukrainy, czemu dali ostatnio upust podczas targów w Kielcach, gdzie wygwizdali ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, za brak odpowiednich działań w tej sprawie. Ale też liczni producenci pszenicy i słonecznika w Bułgarii protestowali przeciw importowi z Ukrainy. Podkreślali, że zniesienia cła spowodowało iż ceny bułgarskich produktów spadły o połowę, choć w tym samym czasie znacznie zdrożały nawozy. Z koli rolnikom z Rumunii, zdaniem ekspertów może grozić nawet bankructwo z tego tytułu. Zgodni, że napływ zboża spowodowany jest zniesieniem ceł (4 czerwca 2022 r.) na produkty rolne z kraju objętego wojną. Jeszcze kilka miesięcy temu przywrócenie tych ceł było brane pod uwagę, ale w lutym Komisja poinformowała, że planuje przedłużenie ich zniesienia o kolejny rok. Sam Wojciechowski wielokrotnie podkreślał, że rolnicy poszkodowani przez import zbóż z Ukrainy otrzymają pomoc z UE. Ale czy na taką liczą rolnicy?

Pomoc z UE

Wojciechowski już od kilku miesięcy mówi o pomocy. W zeszły poniedziałek podkreślał, że przygotowywane jest pomoc dla trzech krajów najbardziej dotkniętych tym nadmiarowym importem zboża z Ukrainy, tj. dla Polski, Rumunii i Bułgarii. Uruchomienie tej pomocy to kwestia dni. Największe środki zostaną przeznaczone dla Polski. Dzisiaj ma ten plan zostać ogłoszony. Jak mówił wcześniej komisarz „ do dyspozycji jest kwota 30 milionów euro z możliwością powiększenia jej z budżetu krajowego. Przy czym to pomoc niezależna od tej, którą już polski rząd uruchamia w postaci dopłat do sprzedanego zboża”. Czy taka będzie? Czy ona jest wystarczająca i czy jest dobrym rozwiązaniem?

Dlaczego nie ma szans na przywrócenie ceł, co zdaniem rolników zmieniłoby sytuację i realnie byłoby rozwiązaniem problemów?

Tutaj też Janusz Wojciechowski jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych i z jego wpisów wynika, że o ile handel artykułami rolno-spożywczymi (bo to nie tylko zboże, ale drób, jaja itp.) jest niekorzystny dla Polski, to już bilans innych artykułów już tak.

- W 2022 roku eksport z Polski do Ukrainy wyniósł 45,6 mld zł, (wzrost o 59 %), natomiast import z Ukrainy do Polski wyniósł 29,1 mld zł (wzrost o 52 %). Te rosnące nadwyżki (+16,5 mld zł) wskazują, że szlabany handlowe nie byłyby korzystne dla polskiej gospodarki – pisze na TT komisarz Wojciechowski.

Źródło: TT
Źródło: TT

Co ciekawe dodaje w rozmowie jeszcze:

- Tu pełna zgoda. Bardzo korzystne dla Polski relacje handlowe z Ukrainą mają też swoje ofiary, czyli rolników, którym trzeba pomóc. Krótko mówiąc liczby ogólnohandlowe nie są brutalne, wręcz przeciwnie, natomiast rolniczo-handlowe owszem tak – pisze Wojciechowski.

Wojciechowski informuje też za pomocą Twittera, że w 2021 roku,”przed wojną, Ukraina zebrała rekordowe 107 mln ton ziarna. W 2022 roku 65 mln ton. W 2023 roku wg prognoz będzie to już tylko 46 mln ton. Obszar zasiewów na Ukrainie zmniejszy się o 7 mln ha, czyli prawie o tyle, ile wynosi całą powierzchnia zasiewów w Polsce”.

- ..a tymczasem tani eksport rosyjskiej pszenicy rośnie ekspresowo. W styczniu i lutym zwiększył się o 90% osiągając rekordowe 6,1 miliona ton. Zniszczyć Ukrainę i przejąć jej rynki to też cel tej wojny i prawdziwa przyczyna problemów, także polskich. Dla Rosji żywność to broń – podaje w mediach dalej.

Co na rynku zbóż?

Tymczasem w sobotę tj. 18 marca przedłużono i to na 120 dni umowę zbożową na transport ziarna z portów na Morzu Czarny. To dla nas dobra informacja, bo gdyby tego faktu nie było, nacisk na transport kołowy czy kolejowy byłby jeszcze wyższy.

Jak informuje na swoim blogu Mirosław Marciniak, analityk InfoGrain, ostatnie dwa tygodnie przyniosły solidne spadki notowań rzepaku na giełdzie MATIF.

- W tym czasie kontrakt majowy został przeceniony aż o 71 EUR i znajduje się na najniższym poziomie od lutego 2021 roku. Za tak znaczące spadki obarcza się kapitał spekulacyjny, który realizuje zyski. To jednak tylko część prawdy, bo nie bez znaczenia są fundamenty, zwłaszcza komfortowy bilans rzepaku w UE, który wciąż jest zasilany bardzo dużym importem (w chwili obecnej z Australii). Tak solidne spadki nie pozostają bez wpływu na notowania rzepaku w krajowych zakładach tłuszczowych, które w chwili obecnej odnotowują znacznie większą podaż niż po żniwach. Obecne stawki za rzepak są nawet o 1200-1300 zł niższe niż w sierpniu ubiegłego roku – podaje Marciniak.

Jego zdaniem to scenariusz, przed którym przestrzegał już jesienią ubiegłego roku, widząc napływ ukraińskiego rzepaku, a także analizując bilanse w UE oraz Polsce, wskazujące na rekordowe zapasy.

- Ostrzegałem przed możliwym tąpnięciem w drugiej części sezonu. W tym miejscu warto także podkreślić, że do tak znaczącego napływu rzepaku z Ukrainy do Polski (700 tys. ton) przyczynili się sami rolnicy, którzy na kilka miesięcy wstrzymali się ze sprzedażą, robiąc tym samym miejsce dla importerów. Ten sam schemat dotyczy zbóż - rolnicy woleli słuchać ministra rolnictwa, ograniczając sprzedaż, a w tym czasie do Polski wjechało blisko 2 mln ton kukurydzy i pszenicy, zwiększając zapasy do historycznie wysokich poziomów – informuje na blogu Marciniak.

Czy rolnicy sami są sobie winni?

Zdaniem Mirosława Marciniaka, dopóki ceny na rynkach światowych utrzymywały się na wysokim poziomie, rolnicy nie dostrzegali problemu, licząc na jeszcze wyższe stawki.

- Problem pojawił się w momencie, kiedy ceny na świecie znacząco skorygowały, a popyt w portach uległ ograniczeniu. Dziś przysłowiowe mleko się rozlało, a zapowiedzi blokady przejść granicznych nie zmienią sytuacji (obecnie ukraińskie zboża nie są konkurencyjne). Zasadniczym problemem w kraju są ogromne nadwyżki zbóż i rzepaku, na które brak chętnych. Przetwórcy dysponują odpowiednimi zapasami, raportując spadki produkcji (mąka, pasze). A eksporterzy mają problemy z przyciągnięciem światowego popytu – wciąż znacznie tańsza jest pszenica z krajów regionu Morza Czarnego – informuje Marciniak.