Tegoroczne zbiory w Polsce nie należą do najlepszych. W wielu regionach Polski rolnicy zmagali się najpierw z wymarznięciami, później brakiem opadów, a na końcu z deszczem, który padał akurat w momencie zbiorów. Odbiło się to na jakości ziarna. Wykorzystują to spekulanci, którzy żerują na trudnej sytuacji producentów. Część rolników zmuszona jest sprzedawać wilgotne zboże, bo nie mają suszarni. Handlarze na masową skalę importują zboże z Ukrainy, gdzie zbiory utrzymały się na poziomie 60 mln ton zbóż. Dla porównania: Polska w tym roku wyprodukuje tylko 28 mln t zbóż. Prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych szacuje, że co najmniej połowa ukraińskich zbiorów przeznaczona będzie na eksport. - Jestem przekonany, że do Polski trafiają ogromne ilości zbiorów. Zwróciliśmy się do Prezesa Rady Ministrów i Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, informując o problemie i prosząc o wnikliwą ocenę jakości wpływającego do Polski zboża przez odpowiednie służby do tego powołane oraz kontrolę, czy zachowany jest wpływ właściwej ilości zbóż - mówi Wiktor Szmulewicz.
CZY PROBLEM FAKTYCZNIE ISTNIEJE?Tylko w zeszłym tygodniu otrzymaliśmy od rolników kilkanaście sygnałów, które dotarły do nas z różnych rejonów naszego kraju. - Pod elewator w centralnej Polsce podjechało kilkanaście tirów na lubelskich rejestracjach. Kiedy spytałem, skąd mają zboże, usłyszałem, że z przeładunku. Zboże ponoć jest z Ukrainy, ale dojechało do Lublina ze Słowacji. Później dowiedziałem się, że cena za mój ładunek została zrównana z ukraińską stawką - relacjonuje rolnik z okolic Płońska. Podobna sytuacja miała miejsce w okolicach Łobza w województwie zachodniopomorskim. - Jedna z niemieckich firm przetwórczych bez ogródek poinformowała nas, że zakupiła ukraińskie zboże. Dali nam wybór: albo sprzedajemy zboże po cenach o 30 proc. niższych, niż było to wcześniej ustalone, albo możemy sobie zrobić z nim, co chcemy - kończy relację nasz rozmówca. Jednak najtrudniejsza sytuacja jest na Lubelszczyźnie. Elewatory są przepełnione, a ceny w skupie w stosunku do innych województw są zaniżane średnio o 30-50 zł za tonę.
Ceny zbóż w Europie są określane przez stawki na giełdzie MATIF. Dotychczas jeśli były jakieś różnice w stosunku do stawek w Polsce, to niewielkie. - Dziś sięgają 30, ale nie złotych, tylko… procent - żali się Adam Szczech z Prudnika. Inny rolnik dodaje: - Polskie ceny nawiązują bardziej do tych z rejonu państw Morza Czarnego, a z MATIFEM mają coraz mniej wspólnego. Podam przykłady: za tonę rzepaku na Ukrainie płaci się 1100 zł, a na MATIFIE ta cena wynosi 1600 zł. Za tę samą ilość pszenicy na Ukrainie płaci się 400-450 zł, a na MATIFIE jest ona wyższa o 200-300 zł. - Wyższe ceny za zboże na całej Lubelszczyźnie to fikcja - denerwuje się Wiesław Gryn z Rogowa koło Zamościa.
25 kwietnia 2014 r. weszło w życie rozporządzenie Komisji Europejskiej obniżające cło na szereg towarów z Ukrainy. Według niego do Unii Europejskiej może trafić 1,6 mln t bezcłowego zboża. Już 2 lata temu rolnicy alarmowali Ministerstwo Rolnictwa, że Polskę zalewa tańszy surowiec z Ukrainy i wyraźnie zaniża ich stawki. Ponadto bezcłowe zboże trafia głównie do Polski i państw sąsiadujących z Ukrainą. Import do Niemiec nie jest opłacalny, bo koszty transportu wynoszą od 150 do 200 zł za tonę. - Zakładam, że do Polski trafia nie 1,5 mln t zboża, ale 4, a może nawet 5 mln t - twierdzi Julian Sierpiński, prezes Zachodniopomorskiej Izby Rolnej. Według naszych rozmówców zboże trafia do nas z krajów sąsiadujących z Ukrainą, takich jak: Czechy, Słowacja czy Węgry. Zbiory trafiają głównie do baz przeładunkowych. - W naszym regionie jest ich kilkanaście. Jedna z największych znajduje się w Żydowskiej Woli koło Kielc, kolejne - w Brodach koło Szczebrzeszyna, gdzie są dwie bazy przeładunkowe. Ukraińskie zboże trafia również do Zamościa, Bortaczyc i do Hrubieszowa - mówi Wiesław Gryn.
Na sygnały rolników zareagował minister rolnictwa. 12 czerwca zwrócił się do instytucji monitorujących import ziarna zbóż o wzmocnienie, zgodnie z obowiązującymi w UE wymogami, kontroli przywożonego ziarna ze szczególnym uwzględnieniem zwiększonego importu z rynku ukraińskiego - informuje nas biuro prasowe Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. - Problem w tym, że sam monitoring to za mało. Podejrzewam też, że trudno będzie wychwycić importowane zboże, które będzie przewożone z Czech czy Słowacji. Jedno mówią, drugie robią - uważa Wiesław Gryn. - Ostatnio na spotkaniu z rolnikami, zorganizowanym przez MRiRW, dowiedzieliśmy się, że wagony zbóż, które przyjeżdżają do nas z Ukrainy, jadą... do Hiszpanii. To chyba coś nie tak. Brakuje osoby, która by udowodniła, że problem istnieje. Wiele lat temu Zagórny i Lepper wysypywali zboże z wagonów i udowadniali, że zboże skądś do nas przychodziło - przypomina nasz rozmówca.
Z prośbą o informację dotyczącą importu zwróciliśmy się do analityków z banku BPŻ BNP Paribas. Z danych przekazanych przez ekspertów jasno wynika, że tylko w ciągu 5 pierwszych miesięcy tego roku podwoił się import ukraińskiej pszenicy do Polski (z 430 do 872 tys. t). Podobnie zresztą jak i z Czech (z 66 do 120 tys. t). Trzeba jednak przyznać, że nie są to tak duże wzrosty, o jakich mówią rolnicy.
CZY REALNE JEST ROZWIĄZANIE PROBLEMU Z UKRAIŃSKIM ZBOŻEM?Dla chcącego nic trudnego - mówią niemal zgodnie nasi rozmówcy. - Kiedy mówimy o tym problemie, od razu przypomina mi się rok 2000, kiedy jeszcze nie byliśmy w Unii. Wówczas do przygranicznych województw sprowadzane było tanie zboże z Niemiec. Ówczesny wojewoda zachodniopomorski uruchomił wszystkie możliwe środki, by uniemożliwić ten proces. Odpowiednie służby bardzo wnikliwie sprawdzały poziom zagazowania zbóż oraz ich skład. To im zawdzięczamy fakt, że wówczas nie zalało nas niemieckie zboże - przypomina Juliusz Sierpiński. - Trzeba walczyć w Brukseli o to, aby kontyngent był równo dzielony na wszystkie kraje, a nie tylko trafiał do Polski - proponuje Wiesław Gryn.
Komentarze