• My możemy zazdrościć im postępu genetycznego w hodowli bydła i pieniędzy kierowanych na badania, oni nam przestrzeni do wzrostu produkcji.
  • Cynicznie zachowują się ci, którzy kłopoty holenderskich farmerów wykorzystują do uderzenia w Komisję Europejską. Niestety, takich osób nie brakuje nad Wisłą. Szkoda, że potrafią tylko straszyć Unią, a nie mogą pochwalić się skierowaniem pokaźnej kwoty na rozwój naukowych badań.
  • Hodowcy nie sprostają wyzwaniu jakimi są dla nich hodowla i chów w zgodzie z naturą, jeśli nie wesprze ich w tym nauka. Holendrzy swoimi dokonaniami w tym zakresie pozostawiają innych w tyle, także nas.
  • Czy wobec tego my powinniśmy wstawiać się za nimi? A może lepiej byłoby przekuć ich doświadczenia we własny sukces? O tym trzeba rozmawiać. Taka dyskusja byłaby nader ciekawa. 

Holenderscy rolnicy wyszli na drogi ze względu na krajowy plan ograniczania emisji azotu i amoniaku z rolniczych farm, który zakłada redukcję emisji o połowę na całym obszarze kraju do 2030 r. Na obszarach naturalnych i rolniczych redukcja ta ma jednak wynieść 70%, a na obszarach „Natura 2000” czy w sąsiedztwie rezerwatów przyrody – 95%. „Płonącą zapałką, która wywołała wybuch społecznego niezadowolenia była publikacja przez rząd mapy, obrazującej rejony objęte ograniczeniami oraz prezentacja Narodowego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich” – zauważył Grzegorz Tomczyk, mój redakcyjny kolega w jednym ze swoich komentarzy. Publikacja tego planu miała miejsce 10 czerwca br., wywołując niezadowolenie holenderskich hodowców bydła mlecznego, którzy spodziewają się przymuszania do likwidacji farm.

Blisko nam do holenderskich kłopotów?

Holenderscy hodowcy bydła przyciskani są do ściany przez własny rząd, a nie przez Komisję Europejską, co także zauważa Tomczyk, ze względu na bardzo dużą obsadę zwierząt, w tym oczywiście także krów mlecznych. Ich produkcja jest bardzo intensywna, a obsada bydła na 100 ha jest o wiele większa niż w Polsce. W przypadku bydła, w Polsce na 100 ha przypadają 43 szt., gdy w Holandii aż 200 szt. Holandia produkuje porównywalne do Polski ilości mleka, ale tam jest to produkcja z 1,8 mln ha, podczas gdy u nas z 14 mln hektarów. Te różnice pokazują, gdzie leży problem holenderskiego rolnictwa i że nie można postawić znaku równości pomiędzy nim czy choćby polskim, czy nawet niemieckim rolnictwem. Każde z nich jest inne pod wieloma aspektami, wszystkie mają realizować cele stawiane przez społeczeństwa. Konsumenci oprócz tego, że żywią się produktami wytwarzanymi przez rolników coraz częściej żądają od nich poszanowania środowiska i klimatu. Ich oczekiwania jednak nie idą w parze z wyobrażeniami rolników, co prowadzi do konfliktów. Z jednej strony są producenci żywności, z drugiej strony rolnicy, a pomiędzy nimi najczęściej stają politycy. Takie konflikty, jak ten w Holandii są przez nich podsycane, bo rysują się oni na ich tle także jako obrońcy jednej ze stron. Niestety, najczęściej głoszą oni populistyczne hasła, co bardziej szkodzi sprawie niż pomaga. W cyniczny sposób wykorzystują spory rolników z konsumentami do zaspokojenia własnych celów. Do takiej sytuacji na tle holenderskich protestów doszło w Polsce.

Bez pardonu

W sposób pozbawiony skrupułów protest holenderskich rolników został wykorzystany do uderzenia w Komisję Europejską w naszym kraju i do zaprezentowania się przez obóz rządzący jako obrońcy uciśnionych. Otóż do Polski na zaproszenie Instytut Gospodarki Rolnej i jego prezesa Szczepana Wójcika przybyła holenderska delegacja, w skład której weszli: Jos Ubels (wiceprezes Farmers Defence Force), Sieta van Keimpema (Członek Zarządu Farmers Defence Force, prezes Holenderskiego Zarządu Mleczarni, prezes European Milk Board, Max Viktor Hazekamp (Farmers Defence Force). Wzięli oni udział w wielu spotkaniach w naszym kraju, w tym także z wicepremierem, ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem, politykami Solidarnej Polski w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz z posłem Jarosławem Sachajko z Kukiz’15. Sami wystąpili na konferencji prasowej po spotkaniu z premierem Kowalczykiem, podczas której wyjaśniali dlaczego protestują (o powodach pisałem powyżej), dziękując także za wsparcie, jakie Polska udzieliła im w ich protestach. We wspomnianej konferencji udział wzięli także przedstawiciele hodowców, w tym m.in. członkowie prezydium Polskiej Federacji Hodowców Bydła i Producentów Mleka, de facto hodowcy bydła oraz wiceprezes Izb Rolniczych, także hodowca. Jednak ich nie dopuszczono do głosu, bo na konferencji brylowali, oprócz holenderskich gości, wymieniony powyżej Szczepan Wójcik i Sławomir Izdebski. Szkoda, że ci, co znają się na rzeczy nie mogli przekazać informacji, w jaki sposób dbają o swoje krowy i jak wykorzystując najnowsze technologie, starają się spełniać wyobrażenia konsumentów o produkcji mleka. Szkoda, bo na konferencji widziałem kamery TVN i Polstatu. Stracona szansa, bo szeroka publiczność dostała zmarginalizowany przekaz „hodowcy trują, czepiają się ich, zaraz zabiorą się za naszych, a my na to nie pozwolimy”. Podczas spotkania w Ministerstwie Sprawiedliwości bito w Unię Europejską, ale czego można było się spodziewać? „Czeka nas bardzo zły czas, polityka unii względem wsi i rolników jest katastrofalna!” – padały słowa. „Uważamy, że wasz kraj stał się poletkiem doświadczalnym komisarzy europejskich, dążących do pozbawienia autonomii oraz różnorodności państw Unii. Traktujemy tę sytuację tak samo jak ataki Komisji Europejskiej na Polskę za rzekomy brak praworządności” – mówił wiceminister sprawiedliwości.

Nie tędy wiedzie droga we współczesnym świecie, do ludzkich serc i umysłów nawet wtedy, gdy na tego typu konferencjach padają słowa o „lewackich zagrożeniach”. Dlatego ci, którzy reprezentują hodowców w naszym kraju staranniej powinni dobierać czas i towarzystwo, z którym pokazują się w świetle kamer. Na pewno nie powinni oni wpisywać się w szerszy, polityczny kontekst takiego wydarzenia, który niewątpliwie towarzyszył holenderskiej delegacji. Poza populistycznymi hasłami nic z tego się nie wyciśnie.

Droga wiedzie przez naukę

Wprawdzie nie słyszałem, żeby na świecie próbowano selekcjonować bydło pod kątem wydalanego azotu w odchodach, który następnie trafia m.in. do wód powierzchniowych i głębinowych zanieczyszczając je, jednakże mocno zaawansowane są badania nad ograniczeniem emisji innego „azotu”, czyli metanu przez bydło mleczne. Tymi kwestiami zajmuje się genomika, a selekcja w tym kierunku zaawansowana jest w takich krajach jak Nowa Zelandia i Australia, a niedługo trafi do holenderskich rolników. Przybliżę o co chodzi, tym którzy o tej technologii słyszeli, ale nie zetknęli się z nią na co dzień. Czym jest genomika, jak ona pomaga hodowcom i jak rozprawić ma się z metanem?

Sekwencjonowanie genomów zwierząt gospodarskich i poznanie funkcji genów zrewolucjonizowało hodowlę zwierząt na całym świecie. Hodowcy bydła mlecznego są z tą technologią szczególnie blisko. Mimo tego, że jest ona dostępna w Polsce od 2014 r. to coraz chętniej producenci mleka poznają za jej pośrednictwem zalety i wady swoich samic. Hodowcy bydła mlecznego nigdy w przeszłości nie mieli takich możliwości, takiego wsparcia i takich narzędzi, jak dziś, by doskonalić swoje zwierzęta, ale przede wszystkim, by lepiej zarządzać swoimi gospodarstwami i podejmować decyzje w oparciu o rzetelne, niedrogie i będące w zasięgu ręki dane.

Postęp genetyczny w ich stadach jest widoczny dla wszystkich cech, ale zwłaszcza dla cech o niskiej odziedziczalności, takich jak płodność czy długowieczność. Wraz z rozwojem wykorzystania buhajów genomowych w Europie i na świecie zwiększała się także liczba genotypowanych jałówek. Jest to z jednej strony częścią krajowych programów hodowlanych, a z drugiej strony jednym z najważniejszych narzędzi pomagających w zarządzaniu gospodarstwem.

Znając wartość genomową swojego stada i poszczególnych zwierząt, hodowca może decydować, które krowy czy jałówki inseminować nasieniem najlepszych buhajów, od których krów lub jałówek pozostawić potomstwo na przyszłość, a które powinny zostać pokryte buhajami mięsnymi. Bez tej informacji może się zdarzyć, że na remont pozostaną sztuki pochodzące po krowach o niskich wartościach hodowlanych, co zamiast generować zyski, przynosi wymierne straty.

Metoda oceny wartości hodowlanej bydła mlecznego na podstawie genomu jest dziś najpopularniejszym sposobem oceny ich wartości użytkowej. Zaglądając w geny samic rolnicy mogą z dużym prawdopodobieństwem planować produkcję. Wiedzą o tym dobrze nie tylko Polscy producenci, ale przede wszystkim ci, z krajów w których produkcja mleka jest na bardzo wysokim poziomie. Do takich krajów należy m.in. Holandia.

W ocenie genomowej bydła ciągle przybywa cech, które są określanie poprzez zaglądanie w genotyp zwierzęcia. Jedną z tych cech, o której mówi się najwięcej jest wspomniana powyżej emisja metanu. Najbliżej wprowadzenia tej cechy do selekcji bydła w Europie są właśnie Holendrzy. Prowadzą oni obecnie bardzo duży projekt, który obejmuje swoim zasięgiem 100 farm i 10 tys. mlecznych samic. Krowy te są genomowane i na podstawie wydychanego przez nie metanu będzie można określić sekwencje genów, które odpowiadają za ilościową produkcję metanu, który powstaje w procesie fermentacji z żwaczu. Jak informują, chcą obniżyć jego produkcję o 1% na 1 kg produkowanego przez samice mleka. Taki projekt pochłonie bardzo dużo pieniędzy, ale już niebawem holenderscy rolnicy będą szczycić się na całym świecie kolejnymi innowacyjnymi rozwiązaniami.

Nauka przegrywa z populizmem

Nie znając genomowej wartości hodowlanej lub nie analizując danych z oceny wartości użytkowej bydła, hodowcy mogą pozostawić na remont stada sztuki po najsłabszych krowach. Hodowcy tracą wtedy, nie inseminując najgorszych sztuk buhajami mięsnymi. Praca hodowlana jest mozolna, a jej efekty są widoczne po latach. Dobrze o tym wiedzą holenderscy farmerzy, którzy bardzo często stawiani są za wzór w produkcji mleka na świecie. Nie wiele jest nacji, które tak jak Holendrzy wykorzystują najnowsze technologie w produkcji rolnej. Korzystali z nich dużo wcześniej, niż nasi hodowcy i dobrze wiedzą, jak one służą, bo rozwinęli produkcję w imponujący sposób. Teraz czekają na innowacyjne rozwiązania genomowe, które pozwolą im produkować mleko w zgodzie ze środowiskiem. Polscy hodowcy ciągle nadrabiają stracony czas i gonią swoich holenderskich kolegów dążąc do podnoszenia wartości hodowlanych swoich samic, co przełożyłoby się także na niższe koszty produkcji. Oni za to muszą redukować obsadę bydła, bo poziomu hodowlanego możemy im pozazdrościć. W związku z tym, że w Polsce producenci nie korzystają powszechnie z gotowych schematów prowadzenia stada, nie są aż tak konkurencyjni w porównaniu do hodowców niemieckich, holenderskich czy francuskich.

Czy wobec tego różne problemy można sprowadzić do jednego wspólnego mianownika, którym jest Unia Europejska? Absolutnie, nie. Spoglądając na konsumentów w Holandii i Polsce także widać różnicę. My mierzymy się z ekonomicznym bezpieczeństwem żywnościowym, Holendrów stać na o wiele więcej. Nasze portfele tłamsi inflacja, oni szukają przestrzeni do hodowli. Jedzenia jest w bród. Przynajmniej, na razie.

Z Holendrami moglibyśmy wymienić się doświadczeniami, a ciekawa dyskusja pomiędzy hodowcami mogłaby rozwiać nasze obawy wokół korzystania z technik genomowych. Na pewno jedni i drudzy potrzebują pieniędzy na naukowe badania do dalszego rozwoju niż słuchania populistycznych haseł. Nimi się nie wyżywimy.

Przydałyby się solidne podstawy naukowe, a nie populizm - komentarz Iwony Dyby i Radosława Iwańskiego w powyższej sprawie.