Ostatnio coraz częściej słyszy się o zakładzie ubojowym Tönnies w Rheda-Wiedenbrück w Nadrenii Północnej-Westfalii, w którym wykryto ponad 1300 przypadków koronawirusa wśród pracowników. Jak podaje serwis augsburger-allgemeine.de, władze poddały kwarantannie wszystkich pracowników (6,5 tys.), a działalność zakładu została zawieszona na 14 dni. Jednak konsekwencje sięgnęły znacznie dalej. W skutek zamknięcia zakładu w Rheda-Wiedenbrück zaprzestano również uboju bydła w zakładach w Bamberg i Kempten w Bawarii, jak donosi augsburger-allgemeine.de powołując się na Deutsche Presse-Agentur. Nie wykryto w nich zakażeń jednak nie mogą funkcjonować, ponieważ przeprowadzany jest w nich jedynie ubój bydła, a rozbioru dokonuje się w Rheda-Wiedenbrück, co w sytuacji przerwanego łańcucha produkcyjnego jest niemożliwe.

Jak stwierdził rzecznik firmy, chłodnie są przepełnione, więc wcześniejsze dokonanie rozbioru jest niezbędnym warunkiem wznowienia uboju. Zdaniem rzecznika, szanse na ubój w tym tygodniu są znikome. Rolnicy mogą przetrzymać swoje zwierzęta lub oddać je do innych rzeźni.

Sytuacja w Tönnies jest szeroko komentowana przez niemieckich polityków, którzy  na tym przykładzie wskazują konieczność wprowadzenia zmian w szeroko pojętej produkcji zwierzęcej. Dotyczą one głównie ograniczenia centralizacji branży, skrócenia szlaków transportowych oraz zbyt niskich cen mięsa. Nałożenie podatku od mięsa, ułatwienia przy modernizacji budynków inwentarskich, czy zaostrzenie prawa na rzecz lepszych warunków pracy, to tylko kilka z propozycji pojawiających się w nawiązaniu do sprawy Tönnies.

– System nie może nadal istnieć w tej formie –  jak stwierdziła minister rolnictwa i polityki żywnościowej Julia Klöckner w wywiedzie dla Passauer Neue Presse. W tym przypadku politycy wydają się być zgodni.