Farmer.pl: Ceny pasz rosną w zastraszającym tempie, a ceny skupu żywca wieprzowego nie przyrastają proporcjonalnie. Są stabilne, nawet z lekką tendencją spadkową. Czy jest szansa na wzrost cen skupu?
Witold Choiński: Do Świąt Wielkanocnych ceny były w miarę stabilne, tym bardziej że został uruchomiany skup z dopłatami do prywatnego przechowalnictwa.
Jak wygląda zainteresowanie przechowalnictwem w Polsce? Czy Polacy składają wnioski?
Myślę jednak, że polskie firmy wejdą do tego programu w niewielkim stopniu. Polacy składają wnoski, ale nie na taką skalę, jak w poprzednich edycjach. Uważam, że ta pomoc jest spóźniona. Zarówno my, jak i nasze ministerstwo wnioskowaliśmy o tę interwencję jakieś pół roku temu, a pierwsze wnioski składaliśmy może i nawet rok temu, czyli przed wybuchem wojny w Ukrainie – wtedy, kiedy mieliśmy kryzys w wieprzowinie, a cena była bardzo niska. Myśleliśmy, że decyzja zapadnie w ciągu trzech, góra sześciu miesięcy, bo tyle trwały wtedy procedury. Niestety, wnioski składane przez nas i przez inne kraje nie poskutkowały. Pomimo że wszyscy wiedzieli, że rolnicy dokładają, ceny są najniższe w historii i nie da się dłużej utrzymywać w takich warunkach produkcji, to interwencji nie było. Kiedy ceny poszły w górę, a praktycznie przed świętami ceny wieprzowiny wzrosły o 100%, to nagle okazało się, że Unia podjęła decyzję o dopłatach do prywatnego przechowalnictwa. Dzisiaj, aby się na to zdecydować, trzeba mieć jakieś rezerwy czy zabezpieczenia finansowe. Kupowanie w szczycie na prywatne przechowalnictwo, gdy ceny energii są kosmiczne, jest ryzykowne. Koszty przechowywania rosną, a do tego mamy niepewny rynek i nie wiemy, co będzie jutro ani za trzy miesiące – a to najkrótszy okres przechowywania. Dlatego polscy przedsiębiorcy wchodzą w to bardzo ostrożnie.
To jak polscy przedsiębiorcy chcą sobie w tej trudnej sytuacji poradzić? Jakie strategie przyjmują?
To nie jest tak, że przedsiębiorcy skupowali wszystko na bieżąco. Już wcześniej próbowali wspomóc rolników i kupowali również na magazyny. Dziś w dużej części magazyny są zapełnione. Problemem jest niepewność: co się wydarzy i co będzie z dostępnością energii. Nie ma też pewności, że dane przedsiębiorstwa zostaną wpisane na listę strategiczną, która pozwoli im zabezpieczyć produkty, a wiemy, że w związku z wojną i zamieszaniem z dostawą energii czy gazu mogą się również pojawić przerwy czy ograniczenia w dostawie prądu. A co może zrobić przedsiębiorstwo, które ma kilka tysięcy ton mięsa, w przypadku przerwanej dostawy prądu?
Czy Zachód będzie bardziej korzystał z dopłat do prywatnego przechowalnictwa?
Myślę, że tak. Z tego, co widzimy, najwięcej wniosków składa Holandia, jeśli chodzi o dopłatę do prywatnego przechowalnictwa. A my nadal działamy chaotycznie, nie ma strategicznego myślenia czy przygotowania się na pewne rozwiązania. Powinniśmy jasno określić cele. To nawet mogłoby się odbyć na zasadzie zamkniętych kopert: mamy taką sytuację, to koperta żółta, w innej sytuacji – zielona, czerwona itd. Wyciągamy z koperty strategię, co w tym momencie powinniśmy robić. Tak należy działać, a nie na zasadzie „a może jakoś to będzie”.
I tutaj jest konieczna pomoc państwa, żeby niektóre kwestie czy w ogóle pewność funkcjonowania można było ustabilizować. To też jest korzyść dla rolnika, ponieważ jeśli przedsiębiorca będzie wiedział tylko jedno – że będzie miał zapewnione dostawy prądu, nieważne już nawet w jakiej cenie – to będzie miał pewność, że prądu mu nie zabraknie nawet na wypadek kryzysu czy wojny. Wtedy łatwiej mu będzie podjąć decyzję, że wchodzi w przechowalnictwo, bo nawet jeśli poniesie straty, to na różnicach cenowych, a nie dlatego że będzie musiał zutylizować kilkadziesiąt ton produktu.
Czy jest szansa, że przechowalnictwo wpłynie na ceny skupu?
Myślę, że nie, ponieważ interwencja została uruchomiona w momencie, gdy są najwyższe ceny rynkowe. Oczywiście, niektóre kraje wejdą w rynek przechowalnictwa, być może nawet po to, aby zabezpieczyć się na wypadek np. wojny, natomiast nie będzie to miało takiego efektu, jakiego chcielibyśmy się spodziewać – zarówno u nas, jak i na Zachodzie.
Czyli gdzieś w perspektywie będzie jednak podwyżka?
Myślę, że tak, ponieważ w obecnych warunkach nikt nie będzie w stanie utrzymać produkcji. Teraz jest jednak trudny czas i dla rolników, i dla przedsiębiorców. Wiemy, że cena skupu nie pokrywa nawet ceny kosztów produkcji rolniczej, a przedsiębiorcy od kilku ładnych miesięcy mocno dokładają do tego biznesu. Jedynie zarabiają sieci handlowe i tak zawsze było. Rolnik i przedsiębiorca są na samym końcu i ponoszą koszty. Żeby dzisiaj podnieść cenę produkcji, przetwórstwa i uboju, to ceny w sklepach musiałyby wzrosnąć o co najmniej 100 proc. A to jest nierealne – ani sieci handlowe się na to nie zgodzą, ani konsument by tego nie zaakceptował od razu. Sieci, oczywiście, wprowadzają lekkie podwyżki, ale stopniowo. Miejmy nadzieję, że zdążą, zanim i rolnicy, i przedsiębiorcy poupadają. Sytuacja jest wyjątkowo trudna, ponieważ nie było jeszcze tak wysokich cen wieprzowiny, które i tak nie pokrywają kosztów dla producenta, a konsument nie jest w stanie zaakceptować tak szybkiego wzrostu cen.
A skąd się bierze różnica między naszym i zachodnim rynkiem, gdzie ceny skupu są wyższe?
Analizowałem dane z Instytutu Ekonomiki i widać, że ceny są bardzo podobnie, nawet u nas nieco wyższe niż na Zachodzie, ponieważ szybciej poszły w górę i dopiero teraz ceny zachodnie dochodzą do naszych cen, dlatego nasze się zatrzymały.
W Polsce jednak różnica między ceną produkcji a ceną skupu jest mniejsza niż na Zachodzie. Dlaczego polski rolnik mniej zarabia na produkcji?
Myślę, że wynika to przede wszystkim ze specyfiki rynków. U nas rynek mają w większości sieci handlowe, a tam być może rynek dystrybucji jest inaczej poukładany, inna jest własność. Np. w Danii jest układ spółdzielczy – dzisiaj mogą nie zarobić, chcą tylko sprzedać, ale na końcu zarobią z dywidendy. Specyfika rynku ma tutaj duże znaczenie.
Na ten rozdźwięk na pewno wpływają też ceny zbóż – teraz ceny zaczęły się troszeczkę stabilizować. Spadają nieco ceny pszenicy i kukurydzy, więc do facto pewnie i innych komponentów paszowych. Natomiast trudno cokolwiek jednoznacznie powiedzieć, bo rynek jest rozchwiany. Trzeba też wziąć pod uwagę nasze położenie, wojnę tuż za naszymi granicami. Nie wiemy, co się stanie u nas za tydzień czy za dwa. Kraje zachodnie są w zupełnie innej sytuacji, bo wojna nie jest przy ich granicy, tylko przy naszej.
Czy w obliczu wojny w Ukrainie są jakieś prognozy na przyszłość? Czy można coś przewidzieć?
Teraz informacje są bardziej korzystne, niż prognozowano. Zakładano, że zboża na Ukrainie będzie w przyszłym roku mniej – po wybuchu wojny prognozowano, że oziminy będą na poziomie ok. 40%, jare 30%. Dziś strona ukraińska przewiduje, że oziminy mogą być zebrane nawet w 80%, a jare – w 60%. Jak widać prognozy zmieniają się na plus i jest dla nas wszystkich dobra wiadomość, ponieważ Ukraina jest dla nas dużym spichlerzem zbóż paszowych.
Poza tym w trudnych czasach wojny zapotrzebowanie na mięso na pewno będzie. To pokazało m.in. organizacjom pseudoekologicznym, które działają przeciwko branży mięsnej, że jeśli jest kryzys czy wojna, to konsument nie szuka marchewki, tylko pełnowartościowego białka, które jest zawarte przede wszystkim w mięsie. Wszyscy teraz szukają konserw – żeby zrealizować zamówienia na konserwy, trzeba teraz czekać miesiąc czy nawet półtora. W obecnej sytuacji rynek zupełnie się zmienił.
Komentarze