O sprawie czytamy w prowadzonym przez Uniwersytet Adama Mickiewicza portalu Uniwersyteckie.pl. Zwraca on uwagę na fakt, że medialnie nośne zjawisko „wymierania pszczół” nie dotyczy pszczoły miodnej. Gatunek ten dzięki użytkowaniu przez człowieka nie jest obecnie w żadnym stopniu zagrożony. Inaczej sprawa wygląda w przypadku dzikich gatunków pszczół. W tej sytuacji niekontrolowana introdukcja pszczół miodnych na tereny miejskie znacząco ograniczają dostęp dzikich zapylaczy do bazy pokarmowej.

- Na tak ograniczonym obszarze to jest jak Potop Szwedzki. Dla dzikich pszczół, które są wartością samą w sobie i świadczą o przyrodniczej cenności parku, oznacza to ograniczenie możliwości funkcjonowania – mówi cytowany przez portal dr Jacek Wendzonka, entomolog z Wydziału Biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Nie jest to pierwszy tego rodzaju głos, jaki w ostatnim czasie pojawia się w debacie publicznej. Kilka tygodni temu informowaliśmy o liście otwartym skierowanym do władz Gdańska, którego sygnatariusze skrytykowali pomysł zakładania kolejnych pasiek w tym mieście. Podkreślali oni, że pomimo dobrych chęci zwiększanie pogłowia pszczoły miodnej na danym terenie szkodzi dzikim zapylaczom. Jednocześnie naukowcy zaapelowali o mądre wspomaganie owadów, przede wszystkim poprzez rozwój bazy pożytkowej.