Jeszcze w 2007 r. wirus występował w krajach położonych na Kaukazie i w Rosji, wydając się dość odległym zagrożeniem.

Jednak ASF nie dawał nam o sobie zapomnieć przez te lata. Nowe ogniska choroby przesuwały się sukcesywnie w kierunku północno-wschodniej Europy.

Pod koniec czerwca władze białoruskie zgłosiły wystąpienie przypadku afrykańskiego pomoru świń do Światowej Organizacji Zdrowia Zwierząt (OIE). Choroba pojawiła się w gospodarstwie w obwodzie grodzieńskim, w odległości jedynie 150 km od granicy z Polską!

Ocena ryzyka

W rozmowie z profesorem Zygmuntem Pejsakiem z Państwowego Instytutu Weterynarii dowiadujemy się, że zagrożenie ASF nie powinno być w żadnym wypadku bagatelizowane. W walce z wirusem musimy pamiętać o tym, że przemieszcza się on bardzo szybko w kierunku naszego kraju. Co roku pokonuje odległość 300 km, więc odległość ostatniego przypadku na Białorusi nie jest dla nas bezpiecznym dystansem. Choroba szerzy się szybko i agresywnie. Na początku sierpnia br. były potwierdzone trzy przypadki ognisk afrykańskiego pomoru na Białorusi. - Z informacji, jakich udzieliła nam strona rosyjska, wynika, że tych przypadków jest znacznie więcej. Nieoficjalnie podano około 50 - tłumaczy profesor Pejsak.

Ochrona przed afrykańskim pomorem świń w każdym kraju musi być przeprowadzana na trzech poziomach, czyli - ograniczenie przedostania się wirusa na teren kraju, później, jeżeli choroba wystąpi na danym obszarze, ograniczenie przedostania się do chlewni oraz zminimalizowanie rozprzestrzeniania się choroby.

Pierwotnymi wektorami szerzenia się choroby są zwierzęta chore i bezobjawowi nosiciele, czyli świnie i dziki, oraz ozdrowiałe świnie domowe. Z kolei do wtórnych zakażeń dochodzi zazwyczaj poprzez mięso świń, dzików, produkty mięsne, niedogotowane odpadki kuchenne i poubojowe pochodzące od świń i dzików chorych lub od nosicieli. Zakażać mogą też kleszcze z rodziny Ornihtodorus spp., ale ich obecność nie jest notowana w Polsce.

Zagrożenie zawleczenia wirusa na teren naszego kraju jest bardzo wysokie dla środków transportu. Profesor Pejsak ocenia, że jeżeli wirus afrykańskiego pomoru świń przedostanie się do Polski, to na pewno odbędzie się to przez samochody transportowe - na ich oponach. Ewentualnie choroba zostanie zawleczona poprzez szmugiel artykułów spożywczych pochodzenia zwierzęcego. Może to być szmugiel wędlin lub mięsa, które pochodziły od zwierząt zarażonych tym wirusem.

Jak się chronić?

Teraz musimy sami zadbać o to, aby pomór nie przedostał się do naszych gospodarstw.

- Dużo zależy tu od postępowania rolników. Tu już nie wystarczy zwykła dezynfekcja.

Hodowcy powinni ogrodzić teren swoich chlewni, dbać o to, aby przy wejściach były rozłożone maty dezynfekcyjne.

Nie wpuszczać obcych osób na teren chlewni i nie odwiedzać też innych obiektów, tak aby nie przenosić czynników patogennych pomiędzy gospodarstwami - tłumaczy prof. Zygmunt Pejsak.

Niestety, afrykański pomór świń rozwija się podstępnie, bo wyraźne objawy choroby zauważane są dopiero tuż przed śmiercią. - Pierwszym objawem choroby zwierząt jest wysoka gorączka. Jest trudna do zauważenia przez rolników, bo zwierzęta w tym czasie mają apetyt i często zachowują się normalnie. Dlatego przez pierwszych 5-6 dni trudno jest rozpoznać zagrożenie. Dopiero 48 h przed śmiercią pojawiają się objawy charakterystyczne, czyli sinica podbrzusza i uszu, wypływ krwawego płynu z nozdrzy i biegunka z domieszką krwi - tłumaczy profesor Pejsak.

W tym wszystkim najważniejsza jest szybka reakcja producenta i zgłoszenie padnięć powiatowemu lekarzowi weterynarii.

Jeżeli w naszym stadzie nagle pada kilka sztuk zwierząt w różnych grupach technologicznych, to jest to już niebezpieczna sytuacja. Nie można zwlekać ze zgłoszeniem takiego zdarzenia. Rozpoznanie w terenie musi być jak najszybsze.

Według danych OIE, straty, które są związane z rozpoznaniem choroby w terenie trwającym tydzień, są oszacowane na 2 mln euro. Gdy rozpoznanie wydłuża się do dwóch tygodni, to straty mogą wówczas sięgać nawet 22 mln euro. Późniejsza diagnostyka laboratoryjna zajmuje już tylko kilka godzin. - Gdy próbki trafią do laboratorium, to działamy szybko.

Analiza i diagnoza to kwestia 4-5 godzin - dodaje profesor.

Czarny scenariusz

Nie da się ukryć, że przedostanie się wirusa na teren kraju wiąże się z dużymi konsekwencjami i bardzo dużymi stratami dla rolników i przedsiębiorców.

- Jeżeli wystąpią ogniska choroby w polskich gospodarstwach, nastąpi wówczas natychmiastowa likwidacja stada, z ubojem przeprowadzonym na miejscu. Rolnik otrzymuje 100-proc. odszkodowanie za zlikwidowane zwierzęta. Jednak w tym terenie tworzy się strefa zapowietrzona.

Automatycznie jako kraj tracimy możliwość eksportu do krajów trzecich, z kolei na terenie krajów Wspólnoty możemy eksportować, jeżeli region, na którym wystąpiło ognisko choroby, będzie oddzielony od reszty obszaru kraju. Musi to zostać ściśle udokumentowane. W praktyce będzie to bardzo kosztowne i trudne do zrealizowania.

W przypadku wystąpienia choroby w obrębie któregokolwiek kraju, eksport może zostać wznowiony dopiero po roku od eliminacji ostatniego przypadku choroby - wyjaśnia profesor Pejsak.

Zakaz eksportu dotyczyłby nie tylko żywych zwierząt, ale też nasienia, mięsa i produktów wytworzonych ze świń. Nawet obróbki technologiczne, jak peklowanie czy mrożenie mięsa, nie unieszkodliwiają wirusa. Wirus w mrożonym mięsie może przetrwać nawet 1000 dni.

- Jako Instytut, nieustannie współpracujemy z innymi ośrodkami naukowymi w Europie, jak i na całym świecie. Niestety, na razie nie widać szans na stworzenie szczepionki przeciwko ASF. Jest to bardzo trudne i nie udało się to nikomu już od 50 lat - dodaje profesor Zygmunt Pejsak.