W przeciętnej chlewni w Danii jest 1170 świń, w Holandii – 1050, w Hiszpanii – 370, a w Polsce tylko 29. Prawie połowa pogłowia świń u nas przypada na gospodarstwa mające w chlewniach do 9 świń, a nieco ponad 70 proc. w chlewniach do 20 świń. – Tak rozdrobnionej struktury, przy tak dużej skali ogólnej produkcji żywca wieprzowego, nie ma w żadnym innym kraju Europy – obliczył prof. Stanisław Zięba.

Czym to nam grozi? W Europie, USA, Ameryce Południowej, a także w Azji następuje bardzo szybka koncentracja chowu świń, trwa intensywny, konkurencyjny rozwój zarówno produkcji, jak i handlu mięsem wieprzowym, zwierzętami hodowlanymi i nasieniem knurów. Stwarza to zagrożenie dla tej dziedziny rolnictwa, która ma ogromne znaczenie w Polsce, gdzie hodowlą i chowem świń zajmuje się prawie 650 tys. gospodarstw, a więc co trzecie gospodarstwo spośród tych, które są zarejestrowane w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Takie rozdrobnienie chowu świń jest początkiem wielorakich trudności – uważa prof. Zięba.

Na rynku globalnym liczą się tylko duże partie jednolitego, powtarzalnego i markowego towaru, pochodzącego od wiarygodnego producenta. Dlatego przemysł mięsny poszukuje tuczników z ferm średnich i dużych, w których zachowane są ostre reżimy weterynaryjne. Prof. Zięba przewiduje, że już w niedalekiej przyszłości optymalnym modelem będzie chlewnia na kilka tysięcy świń. Takie fermy już obecnie dbają o zachowanie technologicznych, jakościowych i środowiskowych standardów. Udział ferm wielkostadnych w krajowej produkcji żywca wynosi dziś około 11 proc. Fermy te są zlokalizowane w północnych i zachodnich rejonach kraju, gdzie kiedyś było dużo PGR-ów. W europejskim rozumieniu skali nasze fermy są zaledwie średniej wielkości. Fermy duńskie czy holenderskie mają po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy świń, a nasze, na ogół popegeerowskie, zmodernizowane liczą przeciętnie niewiele ponad 3000 świń.

Takie zmiany w strukturze produkcji nie oznaczają oczywiście, że na rynku nie będzie miejsca dla małych chlewni. Będą one dostarczać tuczniki do lokalnych przetwórni, produkujących wyroby specyficzne, o oznaczeniach geograficznych i ekologicznych. Znaczenie tych delikatesowych i drogich produktów będzie się zwiększało – przewiduje prof. Stanisław Zięba.

Źródło: "Farmer" 21/2006