Radosław Iwański: Znamy z literatury wiele „niekończących się historii”, które zazwyczaj mają happy end. Dlatego bardzo trudno mi podsumować tak tę rozgrywającą się od 2014 r., kiedy to wybuchło nad Wisłą pierwsze ognisko ASF. Na pewno możemy nazwać ją „przerażającą”, bo wraz z nią byliśmy świadkami wielu ludzkich dramatów. Pewnie sama nieraz zastanawiałaś się nad etyką zawodową, analizując możliwość, co i ile można powiedzieć. Tak jak na wojnie reporter nieraz mówi o śmierci, ale ma związane moralnie ręce i jej nie pokazuje… Jednak z drugiej strony, gdy już od dawna powiewa biała flaga nad pobojowiskiem, jakie zostawił po sobie ten ohydny wirus, jakże ujmujące byłyby zmontowane zdjęcia ludzkich tragedii z politykami w tle. Nie, nie, nie róbmy tego, to byłoby takie tabloidowe, wstrętne, jak sam wirus ASF.

Iwona, przepraszam Cię, za tych kilka niełatwych zdań, którymi zmuszam Cię do wypowiedzi w tak złożonej i trudnej kwestii. Nie proszę także o podanie sposobu na poradzenie sobie z tą plagą, skoro wielcy tego świata złożyli broń… Przychodzi mi do głowy pewna sentencja: „Słabością każdej mądrej idei jest to, że starają się realizować ją głupcy”. Co mam powiedzieć, gdy czytam słowa jednego z naukowców, który twierdzi, że w przypadku ASF możemy jedynie obserwować rozwój choroby i dążyć metodami administracyjnymi do ograniczenia jej skutków ekonomicznych? Dodaje też, że szybka i zdecydowana reakcja administracji weterynaryjnej może byłaby skuteczna, ale nie miała miejsca w Polsce, a wprowadzone restrykcje, obostrzenia i nakładane na hodowców obowiązki nie zdały egzaminu. Zawiodła edukacja hodowców, myśliwych i samych konsumentów. Co gorsza, obrońcy zwierząt manipulują umysłami i opinią publiczną, podważając sens redukcji populacji dzików. Ponad tym wszystkim nie stanął nikt, o politykach nie wspominając. Nikt nie potrafił podjąć odpowiednich decyzji i wziąć na siebie ciężaru odpowiedzialności. Tego nie rozumiem… Niech w końcu ktoś to powie głośno i już się nie wstydzi. A jak chce pomóc tym, którym trzeba, to niech pomoże, a nie pozoruje działania.

Iwona Dyba: I tak źle, i tak niedobrze. Decyzje administracji weterynaryjnej były początkowo oceniane przez społeczność rolników i polityków jako surowe i podejmowane na wyrost. Wskazywano na nakładanie za dużych stref ASF z ograniczeniami na tereny dotknięte chorobą, jako nie do końca słuszne oceniano również prewencyjne wybijanie zwierząt w strefach zapowietrzonych, w odległości do 3 km od ogniska. Takie były początki. Później decyzje podejmowano nadal w ramach przepisów, ale bardziej elastycznie i… politycznie. Podobnie było w przypadku zwalczania choroby wśród dzików, które bezsprzecznie pozostają największym rezerwuarem wirusa w środowisku. Blokowano odstrzały sanitarne, które miały być działaniem wyprzedzającym, by chronić dany region. Środowisko celebrytów broniło dzika, tylko nie zdawało sobie sprawy, że robi to za wszelką cenę, a dziki też chorują i umierają w ogromnych męczarniach, bo ASF to choroba krwotoczna. Gdzie są ci wszyscy aktywiści? Ich pomoc przydałaby się dziś chociażby w lokalizacji padłych dzików w terenie, by po prostu pomóc „sprzątać środowisko” z tej zarazy. Inaczej dziki w nieskończoność będą się zarażały. Jak widać polityka i w tej kwestii była skalkulowana w krótkiej perspektywie, czyli do najbliższych wyborów. Jak pokazują historie innych krajów, które skutecznie zwalczyły ASF – Belgii, Czech, Estonii – pokonanie wirusa jest możliwe. Systematyczne działania, jak grodzenie terenów ASF, odstrzał dzików, konkretne rekompensaty dla rolników, stawianie płotów na granicy między państwami, spełniły swoje zadanie. Nikt tych pomysłów nie podważał i nadal są realizowane. Tam ważna była ochrona gospodarstw i rodzin zajmujących się hodowlą. U nas nadal po tylu latach walki bywa różnie, nie docenia się sprawdzonych sposobów, tym samym skazuje się branżę na większe zło, a koszty społeczne i gospodarcze z roku na rok rosną. Pamiętajmy też, że to nie rolnicy sprowadzili wirusa do kraju. Ta choroba nie wychodzi z chlewni, tylko przechodzi z otoczenia na zwierzęta hodowlane. Edukacja hodowców jest bardzo ważna, ale pozostawieni sami sobie, w otoczeniu wysokiej presji wirusa w lokalnym środowisku mają nadal ograniczone szanse na ochronę swoich stad przed chorobą.