• Dopóki w kraju panoszy się ASF rolnicy wstrzymują inwestycje w produkcji trzody.
  • Zamknięcie cyklu produkcyjnego jest ekonomiczne uzasadnione, ale zbyt kosztowne.
  • Na forum UE coraz głośniej mówi się o ograniczaniu produkcji zwierzęcej.

Zagrożenie ASF na równi ze skutkami pandemii COVID-19 uderzają w producentów trzody i powodują, że wszystkie ewentualne plany rozwoju póki co wylądowały w szufladach. Wysokie ceny importowanych warchlaków, ale i możliwe ograniczenia w handlu międzynarodowym, podpowiadają zamknięcie cyklu produkcyjnego. Tyle, że krok tek ten oznacza zwykle kosztowną inwestycję w kolejną chlewnię, tymczasem rolnicy dawno już zużyli wszelkie oszczędności, a finansowanie kredytem w dobie ASF obarczone jest zbyt wielkim ryzykiem.

Do inwestowania i rozwoju nie zachęca również bardzo niepewne otoczenie prawne. W Europie coraz głośniej mówi się o ograniczaniu produkcji zwierzęcej, a forsowane przepisy i strategie wprost do tego celu prowadzą. Polityka klimatyczna i środowiskowa w połączeniu z bezkompromisowym dążeniem do maksymalnego dobrostanu zwierząt każą szybko zapomnieć o zwiększaniu skali produkcji. Takie wnioski płyną z naszych rozmów z producentami i hodowcami trzody chlewnej.

Kosztowne zamknięcie

- Każdy producent trzody musiał rozważać zamknięcie cyklu, ale ten ruch pociąga za sobą duże koszty. Ja musiałbym wydać około 2 mln zł. Taka inwestycja nie wchodzi w rachubę ze względu na zbyt duże ryzyko. Chodzi mi nie tylko o niestabilną sytuację na rynku, ale także zagrożenie ASF – mówi Janusz Terka, producent tuczników z woj. łódzkiego. -Groźba wirusa wciąż kładzie się cieniem na naszym codziennym funkcjonowaniu - nie znamy dnia ani godziny, ale wiemy, że krach może nastąpić. Z tego względu zamiast o rozwoju myślę raczej o przetrwaniu. Jak większość moich kolegów w powiecie piotrkowskim ograniczyłem obsadę zwierząt. Od kilku lat całkowicie przestawiłem się też na tucz polskich prosiąt. W ten sposób próbuję minimalizować niebezpieczeństwa - wylicza rolnik z powiatu piotrkowskiego.


-Tuczę tylko polskie warchlaki, ale ich cena też wciąż rośnie. Chciałbym zbudować chlewnię dla loch, żeby zamknąć cykl produkcyjny, ale nie mam 1,5 mln wolnej gotówki - ubolewa Maciej Florczuk, producent tuczników z powiatu łosickiego w woj. mazowieckim. -Gdybym wziął kredyt, to 50 zł ze sprzedaży każdej sztuki tucznika musiałbym oddawać do banku. Tymczasem nigdy nie wiadomo kiedy i w którą stronę nastąpią kolejne wahania cen zbytu, kiedy znowu będzie trzeba dokładać do produkcji.

Na cenzurowanym

-Trudno nie zauważyć, że produkcja zwierzęca w UE znalazła się „na cenzurowanym” i nie wiadomo do końca, co Bruksela zgotuje nam w przyszłej WPR – zauważa Janusz Terka. -Sam chętnie zmniejszyłbym skalę produkcji i produkował ekologicznie, ale wątpię bym w ten sposób zarobił na utrzymanie. Jak widzimy, na całym świecie ta ekologiczna produkcja staje się właśnie coraz bardziej masowa, bo prawa rynku są nieubłagane.

-Unijna polityka dąży do ograniczania produkcji zwierzęcej i myślę, że musimy się do tego przygotować. Tak jak dzieje się to na Zachodzie Europy, odpowiednie przepisy nie muszą być wprowadzane wprost, ale tylnymi drzwiami, np. przez zwiększanie powierzchni kojców – mów z kolei Maciej Florczuk.- Mam hodowlę ściółkową i nie jestem przeciw produkcji ekologicznej, ale potrzebna jest jeszcze zachęta finansowa i gwarancje zbytu, a na to raczej liczyć nie możemy. W tej sytuacji skłaniam się raczej do rezygnacji z konwencjonalnego tuczu na rzecz hodowli zachowawczej rodzimych ras, jak puławska czy złotnicka – przyznaje producent tuczników spod Łosic. -Nie potrzebuję dużych nakładów, by zaadaptować istniejące budynki do hodowli w cyklu zamkniętym na 30 loch.

Schizofrenia na szczytach władzy

- Nie mam żadnych problemów ze zbytem swoich prosiąt i teoretycznie mógłbym zaraz podwoić produkcję – wyznaje z kolei Karol Łakomy, producent prosiąt spod Kościana w Wielkopolsce. -Zamiast powiększania stada loch częściej rozważam jednak zamknięcie cyklu produkcji. Dzieje się tak z powodu zagrożenia ASF. Kolejne ognisko wirusa może bowiem z dnia na dzień sprawić, że zostanę z całym towarem - bez odbiorców i możliwości wywozu prosiąt.

-Chcąc uniknąć tej sytuacji planuję urządzenie niedużej tuczarni, w której awaryjnie mógłbym przetrzymać zwierzęta na wypadek blokady - dodaje nasz rozmówca.-Na całkowite zamknięcie cyklu nie mogę sobie w tej chwili pozwolić, bo to kosztowałoby mnie około 1,5 mln zł. Do takich inwestycji nie zachęca ani obecna sytuacja wynikająca z pandemii covid-19 i epidemii ASF, ani coraz donośniejsze głosy przeciw produkcji zwierzęcej w UE.
-Niepokój budzi też ta schizofrenia politycznych elit, które niby nawołują do ekologizacji produkcji zwierzęcej, a jednocześnie dają zielone światło dużym firmom, które budują wielkie chlewnie przemysłowe i przejmują kontrolę nad rynkiem – dodaje nasz rozmówca.