Choć w ciągu minionych pięciu lat afrykański pomór świń zagościł w naszym kraju na dobre, jeszcze nigdy wystąpienie nowych przypadków choroby nie wzbudziło tyle emocji, co w ostatnich dniach. Nic dziwnego: po raz pierwszy choroba zbliżyła się do ogromnego zagłębia produkcji trzody chlewnej, jakim jest Wielkopolska. Jest to bowiem region odpowiedzialny za wyhodowanie ponad 1/3 wszystkich świń w naszym kraju. Duże zagęszczenie gospodarstw wyspecjalizowanych w chowie trzody sprawia, że konsekwencje obecności pomoru w tym regionie mogą być nieprzewidywalne. O nastroje panujące wśród wielkopolskich producentów spytaliśmy Karola Łakomego, producenta warchlaków z powiatu kościańskiego, którego od ostatnich przypadków ASF dzieli w linii prostej około 65 kilometrów. Jak mówi, sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna, nie mniej należy przygotowywać się na najgorsze.

- Według informacji, które udało mi się uzyskać w Powiatowym Inspektoracie Weterynarii, nasze gospodarstwo nie powinno zostać włączone w skład stref bioasekuracji, ewentualnie może zostać objęte strefą żółtą, która nie wiąże się z nałożeniem większych restrykcji. Sytuacja jest jednak poważna, zwłaszcza że świadomość okolicznych rolników co do zasad bioasekuracji nie jest zbyt wysoka. Do niedawna wydawało się, że afrykański pomór świń jest jeszcze daleko, z tego względu część drobnych producentów nie przykładała większej wagi do ochrony biologicznej. Wkrótce producentów trzody z regionu czeka spotkanie, na którym chcemy zwrócić uwagę na konieczność przestrzegania tych zasad. Co z tego bowiem, że na naszej fermie przykładamy ogromną wagę do bioasekuracji, jeżeli u sąsiada nie ma żadnych zabezpieczeń? – pyta retorycznie rolnik.

Jak wskazuje, wybuch ogniska ASF w regionie byłby najgorszym co może spotkać okolicznych producentów:

- Same przypadki ASF u dzików nie wiążą się jeszcze z drastycznymi restrykcjami. Ogromnym problemem byłyby blokady stada nałożone w momencie wykrycia w okolicy ogniska pomoru. Na razie nie wpadamy w panikę, powoli przygotowujemy się jednak również i na taki scenariusz. Nasze gospodarstwo co 3 tygodnie opuszcza 500 warchlaków. Jeżeli znajdziemy się w strefie niebieskiej, przez pewien czas z konieczności będziemy musieli je tuczyć sami. Część zwierząt pomieszczą stare budynki, którymi dysponujemy. Rozglądamy się również za wynajmem opuszczonych budynków inwentarskich, w których moglibyśmy prowadzić tucz w sytuacji, gdy okres blokady stada wydłużałby się. Ostatecznością jest redukcja pogłowia macior w naszym stadzie – tłumaczy rolnik.