Mijający rok był dla producentów świń rokiem kontrastów. Z jednej strony, po dwóch bardzo wyczerpujących latach, sytuacja na rynku wreszcie zaczęła się poprawiać. Wyraźne podwyżki cen, jakie nastąpiły w połowie roku sprawiły że rolnicy mogli wreszcie zacząć nadrabiać straty poniesione przez ostatnie lata. Niestety to co wydarzyło się pomiędzy końcem czerwca, a początkiem października sprawiło, że wciąż wielu producentów nie może ze spokojem patrzeć w przyszłość.

Wszystko zaczęło się 24 czerwca, kiedy to potwierdzono wystąpienie afrykańskiego pomoru świń w gospodarstwie utrzymującym ponad 250 świń. Przypadek ten był pod kilkoma względami wyjątkowy. W odróżnieniu od trzech pierwszych ognisk dotyczył on dość dużego jak na krajowe realia stada świń. Po drugie położony był on w relatywnie dużej (25 km) odległości od granicy z Białorusią. Potwierdzenie czwartego ogniska ASF było na pewno dla wielu dużym szokiem, jednak większość z nas potraktowała go tylko jako „wypadek przy pracy”.

Niestety czas pokazał że jest inaczej. Od początku sierpnia, do końca września na terenie kraju odnotowano kolejnych 19 ognisk choroby. Obszar występowania choroby u świń rozrósł się z terenu kilku powiatów, na obszar trzech województw. Co gorsza, choroba wystąpiła też na terenach o sporym zagęszczeniu gospodarstw utrzymujących świnie. Sprawiło to, że sytuacja producentów świń ze wschodu kraju stała się niezwykle trudna. Na nic zdały się „specustawy”, które choć w teorii powinny działać, w rzeczywistości nieznacznie poprawiły tylko sytuację rolników. Ostatnie wydarzenia skutkowały swoistym „odbijaniem piłeczki” pomiędzy stroną rządową, służbami weterynaryjnymi i rolnikami. Przy okazji obnażono jednak problemy, z jakimi od lat boryka się krajowa produkcja trzody. Do tej pory nie rozwiązano problemu nadmiernej populacji dzików, które są obecnie głównym wektorem choroby. Służby weterynaryjne do niedawna nie robiły praktycznie nic, by opanować nielegalny obrót zwierzętami. Przypomnijmy część z ognisk choroby jest właśnie wynikiem „pokątnej” sprzedaży warchlaków bez żadnego nadzoru weterynaryjnego. Dodatkowo służby weterynaryjne, jak i resort rolnictwa obciąża to, że instytucje te od lat nie potrafią wyeliminować ze stref ASF stad prowadzonych przez rolników, dla których termin „bioasekuracja”, czy „ochrona biologiczna” jest pojęciem obcym.

Na dzień dzisiejszy ostatnie z ognisk choroby wystąpiło pod koniec września. Wciąż jednak dochodzą nas informację o występowaniu choroby u dzików. ASF w populacji tych zwierząt pojawiło się już w 4 województwach. Tymczasem choroba zmierza w naszym kierunku także ze strony granicy ukraińskiej. W kraju tym przypadki ASF notowane są już w odległości poniżej 50 km od granicy. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że za rok o tej porze będziemy już mówić o przypadkach choroby w całym województwie lubelskim, a także na Podkarpaciu. Mam nadzieję że nie będą one dotyczyły głębi kraju.

W całej tej beczce dziegciu nie powinniśmy zapomnieć jednak o łyżce miodu. Mimo, iż ASF występuje w naszym kraju  blisko 3 lata, wartość eksportu krajowej wieprzowiny była w trzech pierwszych kwartałach tego roku wyższa, niż w analogicznym okresie 2013 roku, kiedy to pomór na terenie Polski jeszcze nie występował. Marne to jednak pocieszenie. Pomyślmy jak przy obecnych realiach rynkowych mógłby wyglądać eksport krajowej wieprzowiny gdyby nie wstrzymanie sprzedaży na rynek chiński. Pomyślmy też co może się wydarzyć, gdy trendy na światowych rynkach się odwrócą.