W przypadku małego czy średniego hodowcy pomoc na utrzymanie stad loch będzie iluzoryczna, pomijając fakt że mocno spóźniona. Nie powstrzyma rolników od rezygnacji z produkcji zwierzęcej, bo nie daje żadnej gwarancji na przyszłość – uważają rolnicy.

Czytaj więcej
Wsparcie dla producentów trzody potrzebne, ale spóźnioneZapowiedziana przez wicepremiera Henryka Kowalczyka pomoc dla gospodarstw trzody chlewnej utrzymujących stada loch i produkujących prosięta ma wystarczyć na wsparcie około 44 tys. hodowców. W budżecie zaplanowano na ten cel 400 mln zł. Wsparcie ma wynieść 1000 zł/lochę, która urodzi minimum 10 prosiąt, w okresie od 15 listopada br. do końca marca 2022 r. Szansę na dofinansowanie mają właściciele stad liczących do 500 loch. Wnioski o wsparcie maja być przyjmowane w kwietniu przyszłego roku, a wypłata pieniędzy ma nastąpić do końca czerwca 2022 r.
W opinii resortu i POLSUS zyskają na pomocy rolnicy posiadający najbardziej wydajne lochy, wyspecjalizowani w produkcji prosiąt. Zgłaszający się do naszej redakcji rolnicy mają jednak zgoła odmienne zdanie.
-Zostało mi w chlewni 20 loch, bo jakiś czas temu dałem się nabrać na obietnice pomocy państwa i szumne zapowiedzi odbudowy pogłowia. Ani na zamykaniu cyklu, ani na produkcji prosiąt zarobić jednak nie zdołałem i wciąż jestem pod kreską. Jeśli dostanę po tysiąc złotych do loszki, starczy mi co najwyżej na spłacenie zaległych rat od kredytu. Za co wykarmić te świnie do wyproszenia i komu niby sprzedać mam te prosiaki? Wszyscy wkoło zamknęli już chlewnie lub myślą o rezygnacji. A jeśli zostawię prosięta na tucz, to kto mi za nie zapłaci? – argumentuje rolnik z pogranicza województwa łódzkiego i mazowieckiego.
- Jednorazowa pomoc niczego tu nie załatwia, bez nadziei na zbyt prosiąt i tuczników za uczciwą cenę choćby tylko w najbliższej przyszłości. To jedynie iluzja pomocy. Skorzystają na niej co najwyżej duże fermy, dla nich to środki na przeczekanie – uważa właściciel chlewni.-Co jednak dalej?
- Według mnie pomoc miałaby sens, gdyby program i dofinansowanie rozłożono na 2-3 lata. To może dawałoby gwarancję utrzymania stad – argumentuje nasz rozmówca. - Poza tym pozostaje kwestia ASF. Bez opanowania sytuacji epidemicznej trudno mówić o odbudowie pogłowia trzody. A skoro nie potrafimy sobie poradzić z dzikami, a hodowców wciąż obarczamy nowymi wymogami i kosztami, to nie tędy droga. Fakt, iż właśnie zdrożał warchlak nie napawa mnie jeszcze wielkim optymizmem i do dalszej hodowli nie przekonuje - dodaje.
Komentarze